Dla starszego pokolenia sprawa jest oczywista: w sklepach nie było praktycznie nic, szalała inflacja, a pensje niemal nie wystarczały na minimum egzystencji (mniej zadowoleni ze zmian dodadzą, że wówczas nie było bezrobocia). O konkretach nie ma jednak zwykle mowy. Tymczasem w 1989 r. Polska była w połowie siódmej dziesiątki na świecie pod względem produktu krajowego brutto na mieszkańca (na niecałe 140 krajów, dla których są porównywalne dane) z wynikiem nieprzekraczającym 1,8 tys. dol. Na statystycznego Szwajcara (ówczesny numer jeden) przypadało 16 razy więcej. Oczywiście u nas było dużo taniej. Ale z uwzględnieniem parytetu siły nabywczej Polska lokowała się na 51. miejscu. Z dzisiejszej perspektywy egzotycznie zabrzmi, co działo się z inflacją. Przypomnijmy, że w ostatnich miesiącach ogólny poziom cen w Polsce nie rośnie, a spada. W końcówce lat 90. można było o tym tylko pomarzyć. W styczniu 1989 r. roczna inflacja wynosiła ponad 80 proc. W listopadzie osiągnęła 557 proc., a w styczniu 1990 r., gdy startował „plan Balcerowicza”, przekraczała już 1000 proc. (we wrześniu było to już 558 proc., a poniżej setki spadła na początku 1991 r.).
Z zupełnie innej perspektywy sytuację Polski w 1989 r. opisywał na niedawnej konferencji- zorganizowanej przez NBP David Lipton, pierwszy zastępca dyrektora wykonawczego Międzynarodowego Funduszu Walutowego, 25 lat temu członek delegacji MFW, która doradzała rządowi. Jak wspominał, jedną z kluczowych kwestii było to, czy zmiany powinny być wprowadzane stopniowo, czy szokowo. – Dostałem lekcję w pierwszym tygodniu pracy Leszka Balcerowicza w Ministerstwie Finansów. Przyszedłem na spotkanie, w którym przy okrągłym stole brało udział 25 urzędników. Celem było podjęcie decyzji o zmianach poszczególnych cen kontrolowanych na kolejny miesiąc. Wyszedłem po dwóch godzinach, oni doszli wtedy do cen drewna – stwierdził Lipton. Stabilizacja makroekonomiczna to jednak dopiero początek. Przejście z realnego socjalizmu do kapitalizmu wymagało np. przeprowadzenia prywatyzacji. – W Polsce, tak jak w całym regionie, było niewielu ekonomi- stów czy decydentów z głębokim rozumieniem rynkowej gospodarki, a jeszcze mniej przygotowanych do skomplikowanego zadania transformacji od centralnego planowania do rynku.
W rzeczywistości tej wiedzy nie było też na Zachodzie – ani w MFW, ani nigdzie indziej. Wymagane zmiany w gospodarce znacznie wychodziły poza nasze doświadczenie związane z makroekonomią. Na przykład z Wielkiej Brytanii przyjechali eksperci, którzy tłumaczyli, jak przeprowadzano prywatyzację za rządów Margaret Thatcher. Ale ich doświadczenie – sprzedaży dużych państwowych firm w najbardziej stabilnym na świecie otoczeniu prawnym, opartej na wycenie aktywów w jasnych warunkach ekonomicznych i finansowych – nie miało wiele wspólnego z wyzwaniami, przed jakimi stawały kraje środkowo-wschodniej Europy – opowiadał Lipton. Skutek? Reformy musiały boleć i zabolały. Popełniono niejeden błąd. Ale w rankingu bogactwa powoli pniemy się w górę. W 2013 r. byliśmy na 56. miejscu. Szwajcaria jest od nas już „tylko” sześć razy lepsza (obecny lider – Luksemburg – osiem razy).
Komentarze (2)
Pokaż:
NajnowszePopularneNajstarszeWprawdzie Szwajcaria spadla z 1-go miejsca na 8-sme, ale zadna to pociecha.
Polprawda jest mniej warta niz nieprawda, przykre to, ale prawdziwe.
Jeżeli zamawiający ogranicza się tylko do wybrania najniższej oferty bez egzekwowania jakości to na czoło muszą wysunąć się firmy i osoby, które najsprawniej opanowały sztukę robienia na ilość dziadostwa, oszukiwania i obniżania standardów zawodowych. To wszystko w konsekwencji zmniejszy poziom popytu na usługi i towary co w konsekwencji obniża popyt na miejsca pracy i działania innowacyjne ale za to wzrośnie dług publiczny, zadłużenie społeczeństwa. Konsekwencją tego będzie obniżenie poziomu wymagań dla uczniów i studentów itd .