Największej polskiej sieci dyskontowej wiedzie się w tym roku kiepsko, choć prawdziwej katastrofy udało się uniknąć. Jak? Po latach przywiązania do żywej gotówki w sklepach zaczęto przyjmować płatności kartami. To ożywiło ruch
Wystarczyły dwa miesiące, by udział płatności kartami w Biedronce stanowił 20 proc. ogółu. Wzrosła też średnia wartość paragonu – wylicza Kamil Szlaga, analityk z Trigon Domu Maklerskiego, przytaczając informacje z konferencji podsumowującej trzy kwartały tego roku w sieci Biedronka. – Wprowadzenie kart na pewno uatrakcyjniło placówki Biedronki w dużych miastach, gdzie sytuacja tej sieci jest obecnie najtrudniejsza. Obroty w nich rosną zaraz po otwarciu. Po upływie roku sytuacja jednak się zmienia, czyli wynik zaczyna spadać – tłumaczy Szlaga.
O tym, że karty uratowały Biedronkę przed katastrofą, są też przekonani inni eksperci.
– Wprowadzenie akceptacji kart w sklepach powoduje zwykle wzrost obrotów początkowo nawet o 5 proc. – uważa Andrzej Faliński, dyrektor generalny Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji, zrzeszającej duże sieci handlowe w naszym kraju. Przedstawiciele Biedronki nie ukrywają też, że udział płatności kartami w ogóle transakcji rośnie z miesiąca na miesiąc. – I liczymy, że w przyszłości karty będą zyskiwać kolejnych zwolenników – mówi Alfred Kubczak, dyrektor ds. korporacyjnych w Jeronimo Martins, właścicielu sieci.
Ten rok nie jest dla firmy dobry. Wzrost sprzedaży o 9,7 proc. to w głównej mierze zasługa zwiększenia liczby placówek. Gdyby nie uwzględnić w rachunkach sklepów otwartych w ostatnim czasie, to w samym III kw. obroty obniżyły się o 1,3 proc., a od początku roku o 1,2 proc. Ilościowo sprzedaż wprawdzie zwiększyła się w ostatnim kwartale o 1 proc., ale – podobnie jak na całym rynku – wartościowo jest coraz gorzej, co jest efektem m.in. spadku cen żywności.
O tym, że w III kw. Biedronce pomogło wprowadzenie terminali do kart, mogą świadczyć informacje z banków. – W krótkim czasie po rozpoczęciu akceptacji kart przez Biedronkę stała się ona miejscem, w którym nasi klienci płacą nimi najczęściej. Liczba takich transakcji teoretycznie może jeszcze wzrosnąć, ponieważ część klientów z przyzwyczajenia wciąż płaci gotówką – uważa Cezary Kocik, wiceprezes mBanku ds. bankowości detalicznej.
Dane sugerujące, że Biedronka nie tylko zrobiła sobie dobrze, ale także ożywiła rynek transakcji bezgotówkowych, można znaleźć również w raporcie finansowym za III kw. Banku Millennium. Podano w nim, że wpływy z tytułu prowizji od kart, m.in. interchange, spadły od lipca do września o 35 proc. choć stawka tej prowizji obniżyła się dużo bardziej, bo z 1,3 do 0,5 proc. Interchange to opłata, którą właściciele sklepów za pośrednictwem operatorów terminali odprowadzają do banków z tytułu przyjętych płatności kartami. Dane z Millennium każą więc przypuszczać, że spadek stawki prowizyjnej w znacznym stopniu udało się zrekompensować wzrostem transakcyjności. Potwierdza to również ING Bank Śląski. – W ostatnich miesiącach zauważyliśmy wzrost płatności kartami. Jego dynamika jest większa niż w poprzednich okresach, co może wskazywać na pojawienie się na rynku nowego akceptanta – mówi Piotr Utrata, rzecznik ING Banku Śląskiego.
Biedronce zależy na tym, by klienci płacili w jej sklepach kartami jak najczęściej, bo dzięki temu może liczyć na niższe niż w innych sieciach stawki za obsługę transakcji bezgotówkowych. To za sprawą MasterCarda, który przygotował program dla dużych sieci handlowych, jak nieoficjalnie mówią analitycy, skrojony pod Biedronkę. Jeżeli w pierwszym roku po rozpoczęciu akceptacji udział kart MasterCard w całości jej obrotów wyniesie minimum 10 proc., zapłaci 0,3 proc. interchange. W kolejnym roku, aby utrzymać taki poziom kosztów, obroty kartami powinny rosnąć do 15 proc., a w następnym do 22,5 proc.
Rozpoczęcie akceptacji kart przez Biedronkę tak zwiększyło ruch, że można się spodziewać w III kw. rekordu – po raz pierwszy w historii polskiego rynku wartość transakcji bezgotówkowych prawdopodobnie przekroczyła 40 mld zł.