Według „World Inequality Report 2022” przez ostatnie 30 lat w Polsce nastąpił gwałtowny wzrost nierówności dochodowych. W 1990 r. biedniejsza połowa polskiego społeczeństwa otrzymywała 28 proc. sumy wszystkich dochodów. Dzisiaj jest to 20 proc. To nie oznacza, że biedni bardziej zbiednieli. Jak więc to rozumieć?

Wyobraźmy sobie sumę wszystkich dochodów jako tort, tyle że rosnący i to szybko. A skoro tak, to nawet jeśli przypadnie nam jego procentowo mniejszy kawałek, porcja może być większa niż wtedy, kiedy tort był mały, a nam przysługiwała większa jego część. Jeżeli jednak utrzymalibyśmy procentowy stan posiadania, to przypadłby nam większy kawałek. Gdyby zaś udział biedniejszej połowy społeczeństwa w podziale dochodów nie różnił się od tego sprzed 30 lat, dzisiaj byłaby o wiele bogatsza. I żyłoby się jej lepiej.
W przypadku najzamożniejszych 10 proc. mieliśmy do czynienia z procesem odwrotnym. Ich udział w sumie dochodów niemal się podwoił. A biorąc pod uwagę, że rosła ona dość szybko, to właśnie najbogatsza jedna dziesiąta Polaków i Polek przechwyciła znaczną część owoców wzrostu.
Zdarza się, że na skutek procesów gospodarczych najubożsi realnie tracą, jak było przez wiele lat w Stanach Zjednoczonych. Częściej natomiast jest tak, że trafia do nich coraz mniejsza część rosnących dochodów.
Czy to źle? Na to pytanie na antenie radia Tok.fm odpowiedziała w niedawnej rozmowie z Tomaszem Stawiszyńskim honorowa prezeska Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego prof. Elżbieta Mączyńska. Duże nierówności to marnotrawienie potencjałów rzesz dzieci z biedniejszych rodzin, które nie miały możliwości rozwinąć skrzydeł, ponieważ brakowało środków na dobre szkoły z wysoko wykwalifikowanymi i dobrze opłacanymi nauczycielami. To też po prostu źle alokowane zasoby: najszybszy wzrost dochodów osób zamożnych, dla których kolejne tysiące dolarów lub złotych niewiele zmieniają, i wolniejszy u tych, którym każde 200 zł robi różnicę, czyli biednych.
Wróćmy do danych z raportu. Obecnie przeciętny roczny dochód dorosłej osoby wynosi w Polsce ok. 69 tys. zł. W przypadku biedniejszych 50 proc. to niecałe 27 tys. zł, a średnia wśród najzamożniejszych 10 proc. społeczeństwa wynosi 260 tys. zł rocznie. 10 razy więcej niż w biedniejszej połowie! Autorzy raportu zwracają uwagę, że liczony w ten sposób poziom nierówności w naszym kraju jest stosunkowo wysoki na tle Europy – podobny do nierówności niemieckich, ale wyraźnie przekraczający poziom nierówności w innych krajach regionu.
Jeżeli zastanawiają się państwo, jak to możliwe, że średnia zarobków 50 proc. najbiedniejszych to jedynie ok. 27 tys. rocznie (2,25 tys. miesięcznie), to warto pamiętać, że w tej grupie znajdują się również emeryci, renciści i osoby bezrobotne albo wręcz zdezaktywizowane zawodowo (czyli niepracujące i nieposzukujące pracy). A emerytury i renty w Polsce bywają na skandalicznie niskim poziomie. Osoby zdezaktywizowane natomiast często nie otrzymują żadnego dochodu, podobnie zresztą jak część bezrobotnych.
Poza dochodami istotne są majątki. Na całym świecie nierówności w tej kategorii są większe niż dochodowe. Jest to związane m.in. z dziedziczeniem. Dzięki niemu poszczególni członkowie „dynastii” nie musieli się szczególnie napracować na swój status. Ot, po prostu mieli szczęście urodzić się pod odpowiednim adresem. A jak wygląda rozwarstwienie majątkowe w Polsce? 10 proc. najzamożniejszych Polaków dysponuje 62 proc. całości majątku. 1 proc., czyli top topów, kontroluje nieco ponad 31 proc. majątku.
Mieć i żyć
Być może w ostatnich dniach przemknęły przed państwa oczami prasowe nagłówki informujące o tym, że połowa Polaków żyje na kredyt, co miałoby wynikać z wyżej przytoczonego raportu. Problem w tym, że… nie wynika. Skąd więc wzięło się to przekonanie? Ano stąd, że w raporcie znajdziemy informacje o tym, że średnia wartość majątku dolnych 50 proc. jest ujemna. No właśnie. Kluczowa jest kategoria „średniej”.
Żeby wyjaśnić, o co chodzi, potraktujmy biedniejszą połowę naszych rodaków jako jeden zbiór. Jego część ma jakieś oszczędności, niewielkie mieszkania albo działki, część dopiero zarabia na pierwsze meble. A część ma kredyty hipoteczne – ich majątek netto jest więc ujemny. Możliwa jest więc sytuacja, w której znacząca większość połowy społeczeństwa ma jakiś majątek, ale część posiada kredyty na kilkaset tysięcy złotych i w ten sposób ciągnie średnią w dół! Zagadka rozwiązana.
Argumenty przemawiające za takim wyjaśnieniem znajdziemy w raporcie NBP z 2016 r. z dużego badania ankietowego z doszacowaniem najbiedniejszych i najzamożniejszych gospodarstw domowych. Okazało się, że górne 10 proc. dysponowało ponad 40 proc. majątku netto (widać różnicę z oszacowaniami Piketty’ego i jego zespołu). Średni majątek gospodarstw domowych w Polsce wynosił 417 tys. zł. Medianowy majątek (mediana to wartość dzieląca jakiś zbiór na połowy) – 263 tys. zł. Część gospodarstw domowych rzeczywiście „żyła na kredyt”. A mówiąc precyzyjniej – wartość jej długów była wyższa od wartości ich majątków. Miała więc ujemne majątki netto. Jaka to była część? Niecałe 5 proc., a nie 50! Pamiętajmy również, że kredyty hipoteczne zaciągają często ludzie o wysokich dochodach, więc nawet jeżeli ich majątki netto są ujemne, to i tak żyją oni na ponadprzeciętnym poziomie.
Czy to znaczy, że raport WIL jest do wyrzucenia? Nie, choć zapewne ma on swoje metodologiczne niedoskonałości. Przy agregowaniu danych z całego świata jest to w zasadzie nie do uniknięcia. Większym problemem było raczej to, w jaki sposób płynące z niego dane zostały zinterpretowane.
Dla szerszego kontekstu jeszcze kilka polaroidów z globalnego pejzażu nierówności. Górne 10 proc. osób o najwyższym dochodzie na świecie otrzymuje 52 proc. sumy wszystkich dochodów. Warto mieć na uwadze, że w gronie tych najbogatszych znajduje się spora część polskiej klasy średniej – z perspektywy globalnej jesteśmy państwem zamożnym. Najbiedniejsze 50 proc. (tu z kolei mieści się ogromna większość mieszkańców państw rozwijających się) otrzymuje jedynie 8,5 proc. dochodów. Największe rozwarstwienie dochodowe obserwujemy w krajach Bliskiego Wschodu i północnej Afryki. Najmniejsze na naszym kontynencie. Jesteśmy zresztą jedynym obszarem wyróżnianym przez ekspertów z World Inequality Lab, gdzie środkowe 40 proc. populacji otrzymuje największą część dochodów. Co w praktyce oznacza, że w Europie wciąż dość mocno trzyma się klasa średnia.
Spójrzmy teraz na globalne nierówności majątkowe. Okazuje się, że na 10 proc. najbogatszych mieszkańców globu przypada 76 proc. światowego majątku. Na najbiedniejszą połowę jedynie 2 proc.! Na świecie jest ok. 62 mln (tak!) osób, których majątek jest wart ponad 1 mln dol. Kiedy więc wartość majątków miliardów biednych ludzi jest warta tyle, ile ziemia, którą uprawiają, rozpadający się dom bez stałego dostępu do elektryczności oraz kilka zwierząt gospodarczych, po drugiej stronie świata są całe rzesze osób, których majątki liczone są w milionach dolarów.
System czy lenistwo?
Obraz rozwarstwienia z raportu zespołu Piketty’ego ciekawie koresponduje z opublikowanym nie tak dawno temu raportem OECD. Znalazł się w nim obszerny fragment na temat tego, w jaki sposób w różnych krajach postrzegana jest kwestia nierówności. W polskiej debacie publicznej szczególnym zainteresowaniem cieszył się wykres pokazujący, jak duża część społeczeństwa twierdzi, że bieda jest kwestią zawinioną. W naszym kraju niemal 25 proc. respondentów uważa, że ubóstwo wynika raczej z lenistwa niż z pecha i społecznej niesprawiedliwości. To najwyższy wynik wśród wszystkich badanych krajów OECD. W słynącym z liberalnego i indywidualistycznego nastawiania społeczeństwie amerykańskim podobnego zdania było ok. 18 proc. pytanych. W większości państw zachodnich odsetek osób uważających, że bieda jest kwestią indywidualnych cech takich jak lenistwo, nie przekraczał 10 proc.
Jest to o tyle interesujące, że z danych zaprezentowanych przez zespół World Inequality Lab wynika, że podział dochodów i majątków w społeczeństwach naprawdę jest kwestią systemową. Można wprawdzie twierdzić, że w mniej rozwarstwionych państwach Europy Zachodniej ludzie są bardziej pracowici niż np. w Polsce. Tyle że dane o średniej liczbie przepracowanych rocznie godzin nie potwierdzają tej hipotezy: zamożne i bardziej równe społeczeństwa to te, w których pracuje się krócej.
Ciekawym głosem w tej dyskusji jest opracowanie opublikowane przez Maksa Rosnera, twórcę serwisu Our World in Data. Po przeanalizowaniu sporej ilości danych z różnych źródeł Rosner stwierdza: „Ludzie żyją w biedzie nie z powodu tego, jacy są, tylko z powodu tego, gdzie żyją. Indywidualna wiedza, umiejętności i ciężka praca, wszystko to się liczy w ogólnym rozrachunku odnoszącym się do tego, czy jest się biednym czy nie. Ale wszystkie te czynniki razem wzięte liczą się w mniejszym stopniu niż jedna zmienna, która jest poza indywidualną kontrolą – fakt, czy dana osoba urodziła się w dużej rozwiniętej gospodarce czy też nie”.
Opowieść o nierównościach w jakimś stopniu jest opowieścią o indywidualnych staraniach i indywidualnych zdolnościach. Ale przede wszystkim jest jednak opowieścią o kształcie systemu. ©℗
Esencją nierówności ekonomicznych jest zjadanie coraz większej części rosnącego tortu przez bogatszych. Nie to, że biedni biednieją