Miał być kompromis, tymczasem szykuje się ostra walka na unijnym szczycie w sprawie emisji dwutlenku węgla. Polska nie wyklucza weta
W czwartek zaczyna się dwudniowy szczyt klimatyczny. Komisja Europejska chce ograniczyć emisję dwutlenku węgla o 40 proc. do 2030 roku. Rząd zgadza się, by taki cel został wyznaczony – dla Unii. Z wyjątkami dla naszego kraju. – Jest zgoda na poziomie ogólnym, że Polska będzie traktowana inaczej, ale jak się schodzi na poziom szczegółowy, porozumienia nie widać. Robi się ciasno z czasem i zgody na szczycie może nie być – ujawnia nam osoba z rządu.
Proponowane zaostrzenie polityki klimatycznej przez Komisję oznacza, że roczne tempo redukcji emisji CO2 ma wzrosnąć z obecnego 1,74 proc do 2,2 proc. Rząd Kopacz chce wynegocjować na tyle dużą pulę uprawnień do emisji CO2, by Polska mogła zachować tempo redukcji: 1,74 proc rocznie. W praktyce zaostrzenie polityki klimatycznej bez ulg dla nas oznaczałoby, że w latach 2020-2030 nasz przemysł otrzymałby uprawnienia do emisji 900 milionów ton dwutlenku węgla, a nie ponad miliarda ton. – Pierwszy warunek jest taki, że musimy zachować ilość naszych uprawnień do emisji. A drugi, żeby te uprawnienia mogły być w dyspozycji polskiego rządu, by przekazywać je instytucjom energetycznym po to, aby nie podnosiły ceny polskiej energii elektrycznej – zapowiedziała Ewa Kopacz.
Komisja proponuje stworzenie mechanizmu kompensacyjnego dla części państw UE, w tym Polski. Propozycja przewiduje, że do 90 proc. całej puli praw do emisji CO2 zostanie podzielone na wszystkie kraje UE według proporcji, w jakich CO2 emitują obecnie. Pozostałe 10 proc. ma być podzielone między te kraje, których PKB jest poniżej 90 proc. średniej unijnej, czyli m.in. dla nas. Oprócz tego ma powstać kolejna rezerwa w wysokości 1 lub 2 proc. praw do emisji, która będzie adresowana do krajów, których PKB jest poniżej 60 proc. średniej unijnej. Czyli Polska kwalifikuje się do obu mechanizmów rekompensat, tylko że nasz ostateczny udział i koszty zależą od technicznych szczegółów: czy rezerwa dla najbiedniejszych wyniesie 1 czy 2 proc., czy będzie dzielona według PKB czy emisji CO2. A także kto będzie rozdzielał pulę przypadającą na Polskę i czy będzie darmowa. – To od tych rozstrzygnięć zależy, czy z dodatkowej puli dostaniemy prawo do emisji ponad 100 mln, czy tylko 50 lub 20 mln ton. Dlatego mimo iż jest zgoda, że mamy dostać różnicę między 900 mln a 1 mld ton, to dopóki nie upewnią nas o tym konkretne rozwiązania, jestem pesymistą, jeśli chodzi o finał rozmów w tym tygodniu – tłumaczy nam jeden z członków rządu.
Inny dodaje, że zamierzamy przekonywać, iż zaostrzenie redukcji powinno się odbić nie tylko na produkcji, ale i na konsumpcji, by nie prowadzić do sytuacji, że opłaca się wysokoemisyjną produkcję przenosić poza Unię. Inny argument, jaki pada, to aby ostateczne zatwierdzenie nowych zobowiązań nastąpiło dopiero po światowym szczycie klimatycznym w Paryżu, który ma się odbyć pod koniec przyszłego roku. Tak, aby zobowiązania weszły w życie, gdy podobne decyzje podejmą najwięksi emitenci gazów cieplarnianych: USA czy Chiny. Oba kraje odpowiadają za 45 proc. światowej emisji CO2, podczas gdy UE zaledwie za kilkanaście.
Brukseli zależy na wypracowaniu porozumienia najpóźniej do początku przyszłego roku, by na tej podstawie przygotować stanowisko na szczyt klimatyczny i odgrywać na nim rolę prymusa. Dlatego możliwe są trzy scenariusze:
1 Weto i zwłoka
Jest on bardzo prawdopodobny. Przewiduje, że Polska powie „nie” rozwiązaniom proponowanym przez Brukselę. Jednak w tym przypadku raczej nie chodzi o formalne weto, ale stwierdzenie, że na obecnym etapie i bez znacznie dalej idących propozycji Komisji Europejskiej nie ma mowy o porozumieniu. Jeśli będziemy pewni poparcia państw z Europy Środkowej (jak twierdzi rząd, mamy za sobą Wyszehrad, a także Rumunię i Bułgarię), taka groźba może okazać się skuteczna. Jeśli zdecydujemy się na ten krok, na najbliższym szczycie w jego konkluzjach pojawią się stwierdzenia, że konieczne jest wypracowanie docelowego rozwiązania. W takim wypadku spór przechodzi na kolejny szczyt, na którym szefem Rady Europejskiej będzie już Donald Tusk. Nie musi być to dla nas wcale wygodne, bo podczas swojego debiutu może być oskarżany o stronniczość. Z kolei zwłokę Komisja i najwięksi orędownicy zaostrzenia norm klimatu mogą wykorzystać do rozmontowania sojuszu i forsowania nowych pomysłów firmowanych nie przez Radę Europejską, ale prezentowanych jako projekty unijnego prawa przez parlament.
2 Polska bez koalicji
W takim wariancie kwestia klimatyczna pojawia się na szczycie, ale Polska jest osamotniona. Wówczas jesteśmy pod ścianą. W najgorszym razie zgadzamy się na propozycje Komisji, dostając symboliczne rekompensaty. Do tego faktycznie sprowadzają się obecne propozycje Brukseli. – To za mało. Ponadto, jak nas uczy ostanie pięć lat, nie sposób przewidzieć ceny uprawnień, a więc tego, ile pieniędzy faktycznie poszłoby na wsparcie – zauważa Konrad Szymański europoseł z PiS. Zgoda na taki scenariusz pogrążyłaby rząd politycznie. Natychmiast spotkałby się z zarzutami opozycji i ekspertów, że zaszkodził gospodarce i rodzimemu przemysłowi. Do tego nie ma pewności, że umowa zostanie dotrzymana. – Gdy okazało się, że komisyjny system pozwoleń na emisję dwutlenku węgla nie działa, a same pozwolenia są tanie, zaczęto zmieniać reguły w trakcie gry, ograniczając liczbę uprawnień– zwraca uwagę jeden z członków rządu. W naszej ocenie to najmniej prawdopodobny wariant.
3 Kompromis za rekompensaty
Ten scenariusz zakłada jakiś rodzaj porozumienia, w którym Polska zgadza się na generalne cele Komisji, ale razem z resztą krajów Europy Środkowo-Wschodniej otrzymujemy faktyczny mechanizm rekompensat. Obecne stanowiska zarówno Komisji Europejskiej, jak i naszego rządu, wyglądają na pozycjonowanie się przed szczytem, na którym obie strony wyjdą z nowymi rozwiązaniami. Takimi, które można uznać za kompromis. – Mogłaby to być decyzja, że 6–7 proc. uprawnień do emisji będzie przeznaczone dla Polski, byśmy mogli podjąć wysiłek ograniczenia zanieczyszczeń – zauważa ekspert Konfederacji Lewiatan Daria Kulczycka. Takie kompromisowe rozwiązanie musiałoby być bardzo precyzyjne i obwarowane gwarancjami, że nie będzie podlegało interpretacji lub zmianom. W zamian Komisja Europejska i odchodzący szef Rady Europejskiej Herman Van Rompuy odnotowaliby sukces.
OPINIA

Janusz Steinhoff były wicepremier w rządzie Jerzego Buzka

Musimy kontestować propozycję Komisji Europejskiej, bo jest ona nierealistyczna. Nie uwzględnia sytuacji, w jakiej są kraje Europy Środkowo-Wschodniej, a szczególnie Polska. Nawet w ciągu 20 lat nie zmienimy tego, że nasza energetyka opiera się na paliwach stałych. Trzeba mieć świadomość, że główną drogą redukcji emisji jest zwiększenie efektywności. Podwyższenie o 1 proc sprawności bloków energetycznych daje 2 proc. redukcji emisji. Polska przez 25 lat potężnie zredukowała emisję CO2. Jesteśmy na czołowym miejscu w Europie, biorąc pod uwagę zobowiązania z protokołu z Kioto. Nasza redukcja zbliża się do 30 proc., a to bardzo dobry wynik, biorąc pod uwagę, że w tym czasie podwoiliśmy PKB. Potrzebny jest mechanizm solidarnościowy. Tempo spadku emisji CO2 powinno być dostosowane do postępów kolejnych szczytów klimatycznych. Problem ochrony atmosfery to problem lokalny, a nie globalny. Jeśli Unia Europejska będzie przyjmowała jeszcze bardziej restrykcyjne prawa dotyczące emisji CO2, to jedynym efektem będzie przesuwanie produkcji poza Europę z utratą konkurencyjności europejskiego przemysłu. Można być pół kroku do przodu, ale nie dwie długości. Tym bardziej, że np. USA mocno ograniczyły emisję CO2, coraz więcej energii produkując z gazu dzięki łupkowej rewolucji. Mam problem z rozumieniem niektórych europejskich polityków, którzy z jednej strony żądają moratorium na wydobycie łupków, a z drugiej domagają się kolejnych redukcji emisji CO2.