Węgry Viktora Orbána odważyły się na podążanie własną drogą. Czy gospodarka kraju dobrze na tym wychodzi?
Żaden inny
polityk w Europie nie budzi takich kontrowersji jak Viktor Orbán. Dla jednych węgierski premier jest prawicowym autokratą, dla innych – charyzmatycznym przywódcą mającym odwagę iść własną drogą. Za to jedni i drudzy z uwagą przyglądają się eksperymentowi przeprowadzanemu przez Orbána na gospodarce. Eksperymentowi, który jak pokazuje coraz więcej symptomów, ma szansę się zakończyć co najmniej umiarkowanym sukcesem.
Koniec kolonizacji
Aby zrozumieć, dlaczego Viktor Orbán zdecydował się pójść kompletnie wbrew zaleceniom UE i MFW, trzeba wziąć pod uwagę dwie sprawy – skalę kryzysu, który odziedziczył po poprzednikach, oraz charakter węgierskiego
polityka. Węgry już w latach 90. miały najpoważniejszy w Europie Środkowo-Wschodniej problem z długiem publicznym. Wprawdzie na przełomie wieków udało się go obniżyć, ale po dojściu do władzy Węgierskiej Partii Socjalistycznej w 2002 r. z powrotem zaczął rosnąć. Socjaliści, aby nie dopuścić do władzy centroprawicowego Fideszu, chętnie szafowali podwyżkami (Fidesz też je obiecywał) i efekt był taki, że w ciągu ośmiu lat ich rządów zadłużenie kraju wzrosło z niespełna 56 do 82 proc. PKB. Żyjące na kredyt Węgry (w latach 2004–2007 deficyt budżetowy był na poziomie między 5 a ponad 9 proc. PKB) były w grupie krajów, w które światowy kryzys uderzył jako pierwsze. I to z pełną siłą – w 2009 r. ich PKB spadł do 6,8 proc., a przed niewypłacalnością musiały się ratować, zaciągając w MFW pożyczkę w wysokości 20 mld euro. Jeśli do tego dodać skandal związany z ujawnionym nagraniem, na którym socjalistyczny premier Ferenc Gyurcsány mówił o „poprawianiu” danych gospodarczych, co kompletnie podważyło do niego zaufanie społeczne, stanie się jasne, że przejmując władzę w 2010 r., Orbán miał potężny mandat na wyprowadzenie kraju z kryzysu. A nadawał się do tego lepiej niż ktokolwiek inny.
„Od zawsze miał jasny cel. Obalić komunizm. Skończyć z postkomunizmem. Postawić Węgry na nogi. Odbudować zniszczoną przez komunistów klasę średnią. Oddać Węgrom ich historię i dumę. Zbudować silne, suwerenne państwo. Wszystko, co robi, służy osiągnięciu tego celu” – pisze w biografii Orbána „Napastnik” publicysta Igor Janke. Nowy premier uznał, że kontynuowanie
polityki zaciskania pasa pogłębi społeczną depresję (utrata po I wojnie światowej 60 proc. terytorium do dziś jest dla Węgrów potężną traumą narodową), wobec tego ciężar walki z kryzysem musi ponieść ktoś inny.
Ktoś inny, czyli głównie wielkie zagraniczne koncerny. W 2011 r. zamiast dwóch stawek PIT – 18 i 36 proc. – wprowadzono jedną w wysokości 16 proc., a w miejsce 16-proc.
CIT wprowadzono dwie stawki 18 proc. i dla mniejszych firm 10 proc. To miało doprowadzić do ożywienia gospodarczego, co nie do końca się udało, bo strefę euro nawiedziła nowa fala kryzysu.
Firmy użyteczności publicznej nie są od tego, aby ludzie zarabiali na ich działalności. Ten sektor nie należy do świata zysku
Zmniejszone wpływy do budżetu rząd postanowił uzupełnić specjalnymi kryzysowymi podatkami od
banków, towarzystw ubezpieczeniowych, firm energetycznych, telekomunikacyjnych i wielkich sieci handlowych. – Banki i przedsiębiorstwa o pozycji monopolistycznej muszą się przyzwyczaić do nowej sytuacji. Teraz jesteśmy silniejsi i muszą się dostosować do narodu węgierskiego. Nikt nigdy więcej nie będzie czerpał dodatkowych profitów kosztem narodu węgierskiego. Era kolonizacji się skończyła – ogłosił węgierski premier latem zeszłego roku.
Nie było przypadkiem to, że te sektory są zdominowane przez zagraniczne koncerny, a wyprowadzenie się do innego kraju jest znacznie trudniejsze niż w przypadku firm mających zakłady produkcyjne. Tym akurat rząd Orbána zapewnia ułatwienia – w szczególności dotyczyło to sektora motoryzacyjnego. Wprawdzie kryzysowe podatki zostały bardzo negatywnie odebrane na Zachodzie, pogorszyły klimat inwestycyjny i przyczyniły się do nagonki, która się rozpętała w stosunku do Orbána, tym niemniej w pierwszej fazie pozwoliły one na uniknięcie oszczędności prowadzonych kosztem obywateli. Później jednak pod naciskiem UE Węgry musiały się z części tych rozwiązań wycofać (z dodatkowych podatków wyłączone zostały firmy telekomunikacyjne i wielkie sieci handlowe), co z kolei powodowało, że trzeba było szukać dodatkowych dochodów lub oszczędności w innych miejscach. I tak podatek VAT wzrósł do najwyższego w UE poziomu 27 proc., wprowadzono podatek od transakcji finansowych (co zresztą planowała cała Unia), a także zaczęto ograniczać wydatki socjalne, zmniejszając m.in. zasiłki dla bezrobotnych, emerytury pomostowe czy wydatki poszczególnych ministerstw. Dzięki temu deficyt budżetowy spadł poniżej 3 proc. PKB, a w czerwcu zeszłego roku Komisja Europejska zdjęła z Węgier procedurę nadmiernego deficytu. Po drugie, znaczącym odciążeniem kosztów życia była wymuszona przez rząd obniżka cen energii.
Ceny nośników energii w stosunku do dochodów należą na Węgrzech do najwyższych w Unii Europejskiej – przed podwyżką statystyczny mieszkaniec przeznaczał na ten cel prawie jedną piątą dochodów. W zeszłym roku ceny energii elektrycznej, gazu i centralnego ogrzewania spadły o ok. 20 proc., co Fidesz mocno przypominał podczas kampanii przed kwietniowymi wyborami do parlamentu – znów zwycięskimi. To jeszcze nie wszystko, bo Orbán chce, by firmy energetyczne docelowo działały na zasadzie nonprofit. – Przedsiębiorstwa użyteczności publicznej nie są od tego, aby ludzie zarabiali na ich działalności. Ten sektor nie należy do świata zysku – mówił Orbán w listopadzie 2012 r., kilka dni przed ogłoszeniem pierwszej z dwóch przeprowadzonych w 2013 r. obniżek cen energii.
Oczywiście nie trzeba przekonywać, że zagranicznym dostawcom energii ten pomysł wcale się nie podoba, choć faktem jest też, że rząd węgierski od części z nich odkupił z powrotem udziały. Orbán zresztą w ogóle uważa, że węgierska prywatyzacja została przeprowadzona zbyt szybko i na sprzedaż powinny były pójść tylko te firmy, które miały szanse sobie poradzić na wolnym rynku. Właśnie zwiększanie udziału państwa w gospodarce jest kolejnym charakterystycznym elementem rządów Fideszu, a zarazem kolejnym, który idzie wbrew obowiązującym w Europie trendom. Oprócz przejmowania udziałów w sektorze energetycznym i bankowym, koronnym tego przykładem jest cofnięcie reformy emerytalnej i przejęcie przez państwo funduszy zgromadzonych w otwartych funduszach emerytalnych. Wreszcie większy udział państwa w gospodarce objawia się rozbudowanym systemem robót publicznych, co przyczyniło się do zmniejszenia bezrobocia. Inna sprawa, że bezrobocie spada wolniej, niż zakładał rząd, a w tworzeniu nowych miejsc pracy zawodzi zwłaszcza sektor prywatny.
Przy wszystkich kontrowersjach oraz wymuszonych i dobrowolnych zmianach w polityce gospodarczej nie sposób nie zauważyć, że sytuacja kraju się poprawia. Według MFW tegoroczny wzrost gospodarczy wyniesie 2,8 proc., co wraz z Polską będzie najlepszym wynikiem w Europie Środkowo-Wschodniej. Bezrobocie, które w szczycie kryzysu przekraczało 11 proc., na dobre zeszło już do poziomu jednocyfrowego i w następnych latach będzie zmierzać w okolice 7 proc. Deficyt budżetowy utrzymuje się poniżej 3 proc. Wprawdzie węgierski dług publiczny nadal jest zdecydowanie najwyższy w regionie, ale przynajmniej zaczął nieco spadać, a poza tym rząd wprowadził konstytucyjny limit w wysokości 50 proc. PKB, z zapisem, że jeżeli jest przekroczony (obecnie sięga on prawie 80 proc.), rząd musi przedstawić budżet zakładający jego zmniejszenie.
Szukanie drogi
Jednocześnie Węgry Orbána coraz bardziej się oddalają od Unii. O ile na początku rządów straszenie przez liberalno-lewicowe media na Zachodzie rodzącym się na Węgrzech autorytaryzmem było przesadzone, o tyle ostatnio węgierski premier sam dostarcza argumentów krytykom. Po pierwsze, chodzi o podpisaną w tym roku umowę z Rosją na budowę nowego reaktora do elektrowni atomowej w Paks. Samo podpisywanie umowy z Rosją w momencie, gdy ta podsyca konflikt na Ukrainie, i deklarowanie, że skoro Węgry nie są w nim stroną, to mogą podpisywać umowy, z kim chcą, jest bardzo dyskusyjne. Ale podpisywanie umowy uzależniającej energetycznie kraj od Rosji na wiele lat jest też bardzo ryzykowne dla samego Budapesztu. Po drugie, coraz bardziej wzorem stają się dla niego państwa mało demokratyczne. Wpisuje się to w jego cel, jakim jest uczynienie z Węgier silnego kraju, tym niemniej deklaracja, jaką złożył pod koniec lipca tego roku w rumuńskim Siedmiogrodzie, jest kontrowersyjna. Według węgierskiego premiera światowy kryzys pokazał, że liberalne demokracje przestają być konkurencyjne na globalnym rynku. – Dziś świat próbuje zrozumieć systemy, które nie są zachodnie, nie są liberalne, a czasem nie są nawet demokracjami, a mimo to odnoszą sukcesy – powiedział Orbán, wskazując jako przykłady Singapur, Chiny, Indie, Rosję i Turcję. Jego zdaniem państwo liberalne nie kieruje się zasadami sprawiedliwości i kieruje się tylko interesem bogatych, podczas gdy naród obejmuje także jednostki słabsze. – Nie uważam, żeby członkostwo w UE nie pozwalało nam zbudować nowego, nieliberalnego państwa opartego na wartościach narodowych – dodał, zaznaczając, że nie chodzi mu o zniesienie demokracji, lecz o to, że nie musi ona być z założenia liberalna.
Na razie Węgrzy też nie uważają, by tak musiało być. W przeprowadzonych w miniony weekend wyborach lokalnych Fidesz odniósł kolejne zwycięstwo, zdobywając większość we wszystkich sejmikach i stanowiska burmistrzów w 20 spośród 23 największych miast.
Przy pisaniu tekstu korzystałem z analiz Ośrodka Studiów Wschodnich.