Propozycja, która rodziła się w bólach i zostawiła za sobą polityczne ofiary, coraz mniej przypomina samą siebie. Podobnie jak koalicja
Propozycja, która rodziła się w bólach i zostawiła za sobą polityczne ofiary, coraz mniej przypomina samą siebie. Podobnie jak koalicja
PiS pokazał Polski Ład w maju. Miał być rewolucją na scenie politycznej i podatkowej. Rewolucją się stał, ale chyba nie w taki sposób, na jaki liczyli jego autorzy. Polityczny bilans czterech miesięcy jest nieoczekiwany. Poza obozem rządowym znalazł się wicepremier Jarosław Gowin, a jego ugrupowanie Porozumienie rozpadło się na trzy części. Piątka została przy Gowinie, ale reszta związała się z republikanami Adama Bielana albo z posłem Marcinem Ociepą. Efekt: PiS balansuje na granicy sejmowej większości.
Między flankami
Wypchnięcie Gowina miało polityczny efekt, który niedawno mógłby zakrawać na cud.
Wzmocniło jednocześnie Mateusza Morawieckiego i jego rządowego rywala Zbigniewa Ziobrę. Słabość PiS stała się ich siłą. Krucha większość (około 231 posłów) znacząco utrudnia wymianę premiera, jeśli jej w ogóle nie uniemożliwia. Nie znaczy to, że takie zamiary były, ale tym bardziej nie może być ich teraz i rośnie szansa, że Morawiecki zakończy kadencję na fotelu mimo rosnącej irytacji jego politycznych rywali w PiS. Z kolei Ziobro dysponuje zdyscyplinowaną i zwartą drużyną.
Trudno ocenić, ile punktów Gowin dodawał Prawu i Sprawiedliwości, jednak na pewno stwarzał wrażenie, że jest ono formacją z ambicjami od prawej ściany do centrum. Jego obecność powodowała, że Kaczyński mógł balansować między nim a będącym na drugim biegunie prezesem Solidarnej Polski. Teraz PiS został sam na sam z Ziobrą, którego ludzie wrzucają co rusz kolejne niewygodne dla partii rządzącej tematy, podgryzając koalicjanta. Ostatnio Patryk Jaki pokazał raport o bilansie członkostwa w UE. Żonglerka liczbami miała udowodnić, że pozostawanie w UE się nie opłaca. Przez ekspertów raport ów został, używając języka mediów społecznościowych, zaorany. Tylko co z tego? Slajd z prezentacji, choć błędny, się rozniósł. – Dziś mamy takie czasy, że w sieci o szczepionkach na równych prawach dyskutuje ślusarz z profesorem medycyny – zauważa rządowy polityk.
Szykuje się intensyfikacja podjazdowej wojny między PiS i Solidarną Polską. Polityka klimatyczna, konflikt o praworządność z UE ze sporem o unijne fundusze w tle czy kwestie wycofywania się z uchwał LGBT będą dodawały tlenu koalicjantowi PiS. Wprawdzie notowania tej ostatniej partii poszły w górę, ale trudno przypisać to Ładowi.
Zmiany przez pączkowanie
Podobnie meandry jak polityczny obóz PiS zaliczył Polski Ład jako koncepcja systemu podatkowego. Model wyjściowy był prosty i elegancki. Liniowa składka zdrowotna bez możliwości odliczenia od PIT miała zapewnić równe obciążenia bez względu na osiągane dochody. Z kolei kwota wolna 30 tys. zł i próg podatkowy 120 tys. miały zwiększyć progresję. Ten kształt opisaliśmy jako pierwsi w DGP. Można się było spierać, czy kierunek jest słuszny, ale cel wydawał się jasny – zmniejszenie degresywności w podatku liniowym i zwiększenie progresji w całym systemie. Były tylko trzy parametry, którymi można było żonglować, żeby osiągnąć pożądany efekt, jednak PiS wybrał inną drogę.
Najpierw pojawiła się ulga dla klasy średniej, potem zaczęły pączkować koncepcje opodatkowania i oskładkowania działalności gospodarczej. Dziś to już trzy możliwości: ryczałt od przychodów albo podatek dochodowy według skali lub liniowy. Każdy z nich z zupełnie inną składką zdrowotną. Po drodze doszły jeszcze: poszerzenie ulgi dla jednoosobowych działalności gospodarczych, ulga dla rodzin 4 plus i zerowy PIT dla emerytów. Wszystkie te „korekty” zostały wprowadzone, by zmniejszyć polityczne opory przed zmianami, ale przez to system staje się coraz mniej przejrzysty, a rozwiązania wydają się coraz bardziej losowe. Nie można wykluczyć, że o kształcie, w jakim ustawa wyjdzie ostatecznie z Sejmu, zdecyduje większość, która akurat znajdzie się w piątkowy wieczór na sali. Do tego dochodzi pytanie, co zrobią senatorowie.
Porządki w koalicji
W czasie gdy ustawa podatkowa będzie „szlifowana” (lub raczej poddawana kompletnej renowacji) w Senacie, PiS najpewniej podejmie próbę uporządkowania w koalicji. Być może już na dniach sfinalizowane zostaną negocjacje umowy z republikanami, którzy mieliby zastąpić gowinowców. – Dlatego zmieniana jest obecna trójstronna umowa, a nie tworzona nowa, od zera. Mówimy zarówno o kwestiach „centralnych”, jak i o koalicjach samorządowych, dlatego tyle to trwa – przyznaje osoba z otoczenia Adama Bielana.
Jak słyszymy, wiceszef MON i były współpracownik Jarosława Gowina Marcin Ociepa chce pozostać w grze. – Jego zespół parlamentarny ma większe ambicje, nawet bycia kimś na kształt trzeciego koalicjanta, ale rozdrobnienie koalicji na cztery czy pięć podmiotów oznaczałoby, że PiS nigdy tych negocjacji nie skończy – przekonuje rozmówca DGP. – Zresztą to właśnie ziobryści w tej chwili najbardziej bronią status quo z trzema podmiotami. Oni chcą na negocjacjach zyskać, a nie znaleźć się w tłumie koalicjantów – dodaje.
Zmiany zaszły już w Ministerstwie Aktywów Państwowych (wiceministra Zbigniewa Gryglasa zastąpił republikanin Karol Rabenda), z kolei do resortu rozwoju wrócili na stanowiska wiceministrów pogrobowcy Porozumienia, choć nadal ma on konstytucyjnego ministra u sterów. Jego wskazanie miało zająć premierowi kilka tygodni od momentu pozbycia się Gowina. A skoro wciąż nie nastąpiło, to może świadczyć o trwających targach – o sam resort lub działy administracji rządowej, które wciąż się w nim znajdują (gospodarka, budownictwo i turystyka; praca wróciła do resortu rodziny). – Wydaje się, jakby niektórzy dążyli do ograniczenia wpływu Morawieckiego na sprawy gospodarcze, ale na to są marne szanse, bo status quo broni tu sam prezes Kaczyński – twierdzi osoba związana z obozem rządzącym.
Przesądzone wydaje się odejście Michała Kurtyki ze stanowiska ministra klimatu (choć może się to przeciągnąć z uwagi na trwające negocjacje z Czechami w sprawie Turowa). Do jego stołka aspiruje kilku polityków, mówi się m.in. o Annie Moskwie, niegdyś związanej z Ministerstwem Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej, oraz Jadwidze Emilewicz, byłej wicepremier i minister rozwoju, która stara się odkupić winy po narciarskiej wpadce z początku roku. Ta pierwsza ma jednak tę przewagę, że może liczyć na akceptację ze strony ziobrystów.
Rekonstrukcja czy korekta
Coraz bardziej prawdopodobne jest także wyodrębnienie resortu sportu. – Tak właściwie to waży się już tylko to, czy będzie połączony z turystyką oraz czy pokieruje nim Kamil Bortniczuk – przyznaje jeden z naszych rozmówców. Ponoć jednak na ograniczenie swoich wpływów nie chcą się zgodzić Piotr Gliński odpowiadający dziś za kulturę i sport właśnie, a także jego zastępczyni Anna Krupka. Wciąż tlą się także dyskusje o ewentualnym powrocie do osobnego resortu cyfryzacji (dziś odpowiada za nią Janusz Cieszyński jako minister w KPRM). Apetyt na przywrócony resort miałby Jacek Żalek, człowiek Partii Republikańskiej i aktualny wiceminister funduszy i polityki regionalnej. Z naszych rozmów wynika jednak, że na razie cyfryzacja zostanie w kancelarii premiera. Choć – jak słyszymy – dopóki rozmowy koalicyjne trwają, dopóty niczego nie można uznawać za pewne. – Na tle innych działów administracji rządowej cyfryzacja wydaje się oceanem spokoju i w dodatku można ją prosto przejąć, wyjmując z KPRM i odstrzeliwując człowieka Morawieckiego – tłumaczy jeden z rozmówców DGP zorientowany w sprawie.
Pytanie, czy zmiany nie zajdą także w Ministerstwie Funduszy i Polityki Regionalnej. Na razie funkcjonuje tam unia personalna – szefem jest minister finansów Tadeusz Kościński. W Zjednoczonej Prawicy spekuluje się, że o resort funduszy zabiega Waldemar Buda, który w ostatnich miesiącach znacząco poszerzył swoje wpływy. Jego szanse na awans zwiększą się, jeśli Bruksela uwolni Krajowy Plan Odbudowy. Buda musi dopiąć swego, bo jak dotąd był znany z przedwczesnego ogłaszania sukcesów (np. gdy zapewniał, że KPO został już wynegocjowany, po czym okazało się, że Komisja Europejska go „aresztowała”). Samo odblokowanie KPO to połowa sukcesu, bo problemy mogą się pojawić później, gdy dojdzie do rozliczania bieżących płatności i tzw. kamieni milowych.
Cały czas słychać też w PiS pomruki niezadowolenia z Mariusza Kamińskiego. Szef MSWiA jest posądzany o niedostateczne kontrolowanie tego, co dzieje się w policji (np. jej reakcja na strajki kobiet czy sposób zabezpieczania miesięcznic smoleńskich). Zdaniem naszych rozmówców z obozu władzy Kamiński przegrzał również sprawę migrantów na wschodniej granicy, pokazując na konferencji materiały o charakterze zoofilskim i pedofilskim. Ale w środku ogłoszonego kryzysu migracyjnego nikt nie zdecyduje się na wymianę ministra. A zresztą im bliżej samej rekonstrukcji, tym częściej osoby z obozu rządzącego stosują termin „korekta”. ©℗
Reklama
Reklama