Rządy SPD będą oznaczać większy nacisk na kwestie socjalne i klimatyczne – co odbije się także na polskim biznesie. Wiele zależy jednak od wariantu koalicyjnego.

Nawet jeśli przyjąć scenariusz, zgodnie z którym utrzymałby się format tzw. wielkiej koalicji z przegraną w tym roku chadecką frakcją CDU/CSU, to akcenty w polityce gospodarczej mogą rozkładać się inaczej.
Chadecy, podważając program SPD, wskazywali, że rozrzutne wydawanie publicznych pieniędzy to łatwy sposób na utrzymanie wysokiego poziomu inflacji. Zwłaszcza że już teraz – tak jak w znacznej części Europy – to dość spory problem. Odczyty inflacji CPI za sierpień sięgały o 3,9 proc. więcej niż rok wcześniej. Lewica odpowiadała: – Program CDU jest pozbawiony ambicji i nie ma nic wspólnego z modernizacją. Ma tylko dwie dobrze znane odpowiedzi na wielkie wyzwania lat 2020.: prezenty pieniężne dla najlepiej zarabiających i ulgi dla firm. To nie jest sposób na kształtowanie przyszłości – mówił jeszcze przed wyborami w rozmowie z niemieckimi mediami sekretarz generalny SPD Lars Klingbeil, dodając, że Niemcy potrzebują państwa jako inwestora strategicznego, który ustala odpowiednie warunki.
Przetasowania gospodarcze zgodnie z programem SPD mogą mieć wpływ na polskie firmy działające za Odrą bądź przynajmniej wysyłające tam swoje produkty. A jest ich całkiem sporo – jak wyliczał Polski Instytut Ekonomiczny, skumulowana wartość polskich BIZ w Niemczech na koniec 2019 r. przekroczyła ponad 5,9 mld zł – inwestuje tam 1,8 tys. podmiotów z Polski, które zatrudniają 20 tys. osób.
– Olaf Scholz zmienił narrację SPD, która wcześniej w dużej mierze była kierowana do klasy średniej. Położył nacisk na kwestie redystrybucji. Uważa też, że państwo powinno więcej inwestować w podstawową infrastrukturę i wzmacniać wydatki na komunikację publiczną. Patrząc z perspektywy strefy euro, Niemcy nie chcą być już główną siłą podtrzymującą zaciskanie pasa, skoro i tak to nie ma wpływu na zachowanie państw Południa – wskazuje dyrektor Instytutu Zachodniego, dr Justyna Schulz.
Dla polskich firm może to oznaczać wzrost popytu na ich usługi. – To szansa choćby dla polskich firm budowlanych, z których wiele działa na niemieckim rynku od lat. Zwłaszcza że termomodernizacji będzie potrzebowała przeważająca większość budynków w Niemczech – dodaje dyrektor Instytutu Zachodniego.
Zarazem ekonomiści liczą, że wyższe świadczenia mogą przełożyć się na rosnące zainteresowanie Polską w zakresie realizacji nowych projektów. – W dyskusji dotyczącej pobudzenia niemieckiego przemysłu często wraca temat inwestycji zagranicznych. Wydaje się, że Niemcy, którzy przez lata prowadzili ekspansję gospodarczą na całym świecie, teraz chcieliby budować potencjał wewnątrz i w pobliżu kraju. Możemy na tym skorzystać my, jako bliska lokalizacja dla niemieckich inwestorów z niższymi kosztami wytwarzania, zwłaszcza po zmianach wprowadzanych przez SPD – mówi Piotr Soroczyński, główny ekonomista Krajowej Izby Gospodarczej.
Jak ocenia, część polskiego biznesu może zyskać też np. na niemieckiej podwyżce podatków i obciążeń dla konsumentów zapowiadanej przez SPD. – Chodzi np. o producentów dóbr konsumpcyjnych, które mogą stać się dzięki temu bardziej poszukiwane jako alternatywne dla zbyt drogich niemieckich. Jednocześnie stracić mogą kooperanci zaopatrujący np. niemieckie zakłady przemysłowe, które będą musiały zaciskać pasa w związku z transformacją energetyczną – kontynuuje.
Jak ocenia, nie należy obawiać się też, że nacisk ten wywoła wielkie problemy wynikające z przegrzania gospodarki. – W teorii zapowiadane duże wydatki publiczne mogą sprzyjać inflacji, więc i obciążeniom konsumentów – tj. wzrostowi niezadowolenia. Ponadto trzeba pamiętać, że obecny wzrost cen jest podyktowany w dużej mierze cenami wytwarzania – energii, pracy, surowców czy logistyki. Co więcej, perspektywa polityków po kampanii wyborczej bardzo często się zmienia – łatwo coś deklarować, trudniej podejmować decyzje mogące mieć dotkliwe skutki. Zwłaszcza że w Niemczech wiele decyzji zapada koncyliacyjnie, z uwzględnieniem dialogu społecznego i politycznego – dodaje główny ekonomista KIG.
Wiele zależy też od koalicjantów, którzy będą chcieli mieć jak największy wpływ na nowy kształt gospodarki. Zieloni chcą szybko zmierzać ku neutralności klimatycznej i szybciej niż dotąd transformować transport – tak, by do 2030 r. po niemieckich drogach jeździło ok. 15 mln pojazdów elektrycznych, a od 2030 r. były rejestrowane tylko samochody bezemisyjne. Jednocześnie partia opowiada się za wyższymi świadczeniami dla obywateli – choćby w postaci podwyższonej płacy minimalnej.
Dojście do władzy Zielonych i ewentualna zaostrzająca się polityka klimatyczna może wpływać np. na polską branżę logistyczną i spedycję – choćby w zakresie tempa wymiany dotychczasowej emisyjnej floty. Nawet jeśli same regulacje nie obejmą samochodów ciężarowych, to można liczyć się z tym, że na skutek ogólnego kierunku prawodawstwa będą do tego dążyć sami klienci, którzy będą musieli wykazać się dbałością o środowisko.
Liberalna FDP wzywa natomiast do większej powściągliwości w wydawaniu publicznych pieniędzy – aspiracją ugrupowania jest zmniejszanie niemieckiego długu publicznego, a także przywrócenie większej dyscypliny fiskalnej w UE, co mogłoby ograniczyć stymulujący efekt dla firm.
Eksperci zapowiadają jednak, że niezależnie od finału rozmów biznes nie powinien spodziewać się rewolucji. – Trudno oczekiwać, że niemiecka gospodarka przejdzie powyborczy silny wstrząs. Raczej będzie to ewolucja. Podobnie będzie w zakresie relacji gospodarczych z Polską – mówi Piotr Soroczyński.