W człowieku Zachodu coś pękło. Potrzeba opieki ze względu na rosnącą niestabilność staje się ważniejsza od wolności. Nowi feudałowie zaproponują ci uczciwy układ: spokojne jutro w zamian za posłuszeństwo i pracowitość

Pokolenie karmione kapitalistycznymi ideałami w rodzaju „chcieć to móc” zderzyło się w pierwszym dwudziestoleciu wolności z barierami strukturalnymi. Okazało się, że nie każdy ma takie same szanse w systemie i nie zawsze ciężka praca gwarantuje sukces. A dziś? Jest gorzej. Na nierówność szans mamy dowody. Były ekonomista Banku Światowego Branko Milanović wykazał, że 60 proc. dochodu w naszym życiu da się uzasadnić miejscem pochodzenia, a kolejne 20 proc. pozycją zawodową rodziców. Tylko 20 proc. to wpływ innych czynników. Z kolei fizyk Alessandro Pluchino pokazał na modelach teorii gier, że u osób o podobnych talentach czynniki losowe bardziej wpływają na rozwój kariery niż wysiłek. Taka świadomość musi rodzić napięcie, szczególnie jeśli należysz do prekariatu – klasy społecznej, która nie głoduje, lecz z trudem cokolwiek oszczędza, bo nieustannie walczy, żeby starczyło do pierwszego.
Niepokój życiowy – nie tylko wśród prekariatu – podsyca sama logika kapitalizmu, nakazująca konsumować coraz więcej, wpajająca brak zadowolenia z obecnego stanu posiadania. Kapitalizm opiera się na zasadzie wyceny rynkowej: ciebie, twojego życia, twoich relacji społecznych. Choć w teorii wiesz, że pewnych rzeczy rynek nie potrafi wycenić (wolontariatu, więzi, radości z dzieci), to jednak myślisz jego kategoriami, nieustannie porównując się do innych. Co z tego, że w Polsce mamy lepiej niż 20 lat temu, skoro wszyscy mają lepiej, a ty masz subiektywnie gorzej? Co z tego, że pieniądze nie są najważniejsze, jeśli COVID-19 zabrał ci budowaną od 20 lat firmę? Twoje dzieci tego nie zrozumieją.
Niepokój egzystencjalny w świecie będzie tylko rósł – dynamika systemu geopolitycznego przynosi bowiem coraz większą niepewność jutra. Tym bardziej że klasa średnia zamiast rosnąć, kurczy się, a algorytmizacja i technologie cyfrowe nieustannie zmieniają mapę dochodowych zawodów i utrudniają orientację. Jakby tego było mało, technologia powoduje zmniejszanie się obszarów objętych tradycyjnie pojętą mechaniką rynkową. Co to znaczy?
Technologia.
Technofeudalizm to początek
Wpływ technologii na kurczenie się rynków opisuje ekonomista Janis Warufakis, który twierdzi, że kapitalizm zmierza w stronę feudalizmu. To zmiana powolna: tak jak niegdyś z targanego kryzysami systemu feudalnego powoli wyradzał się kapitalizm, tak dziś zachodzi proces odwrotny. Choć proces ten dzieje się w tle, to według Warufakisa ludzie pewnego dnia zorientują się, że ich życiem mocniej rządzą już nowe relacje – takie, gdzie człowiek pracuje na swojego pana bez perspektywy na to, że ma na coś wpływ.
Warufakis uważa, że przemiany kapitalizmu są głębsze niż te z XX w. Pierwszy kryzys, z 1929 r., związany był z wyłonieniem się oligopoli wielkich, usieciowionych korporacji i megabanków; drugi, z 1971 r., z osłabieniem systemu walutowego Bretton Woods. Na każdym kryzysie ktoś korzystał – np. ten drugi wzmocnił rolę banków inwestycyjnych. Jednak oba przełomy zachowały kluczową cechę kapitalizmu: prymat zysku prywatnego i mechanizmów rynkowych. Po 2008 r. sytuacja była inna – ważniejsza od zysku prywatnego stała się stabilizująca rola banków centralnych (a więc i państwa).
Ponadto coraz większa wartość jest wytwarzana już nie na rynkach, lecz na platformach cyfrowych, jak Facebook czy Amazon, gdzie nie rządzą ani mechanizmy wolnego rynku, ani dynamika oligopolu. Rządzi tam po prostu chciejstwo właścicieli. Platformy cyfrowe są zarządzane jak prywatne księstwa czy majątki, w których liczy się głównie arbitralna i autorytarna wola władcy. Co więcej, ich główny zasób i źródło dochodu – dane – są codziennie produkowane przez samych użytkowników. Jak pisał Sebastian Stodolak w DGP, dochodzi do sytuacji, w której „chociaż to my uprawiamy nasze e-pola, owoce naszej pracy trafiają do nowych feudałów”. To właśnie cyfrowi feudałowie przynoszą dziś największy zysk globalny i stają się nowymi koniami pociągowymi kapitalizmu. Dają swoim poddanym pewne określone zasady, ale zostawiają sobie prawo do ich zmieniania. Wykrawając dla siebie całe segmenty rynku, wprowadzają na nich reguły ekstrakcji wartości, które promują tylko ich własne rozwiązania. To z kolei prowadzi do zapaści mniejszej konkurencji.
Warufakis nazywa ten trend technofeudalizmem – w nawiązaniu do feudalizmu, czyli średniowiecznego systemu relacji między panem a poddanym, gdzie ten pierwszy wyznaczał zasady i zakres pracy, oferując w zamian jakieś – aczkolwiek ograniczone – korzyści. Na tyle ograniczone, aby nie zagroziły władzy pana, ale na tyle istotne, aby poddani nie próbowali się buntować.
Jak trafnie zauważa Warufakis, feudalizacja nie oznacza, że kapitalizm nagle zniknie. Wręcz przeciwnie, feudalizm może długo współistnieć z sektorami zarządzanymi logiką kapitalistyczną. Proces ten nie zachodzi bowiem nagle. Przypomina raczej wzbierający trend, który wraz z cyfryzacją wszystkiego zacznie dominować. Do sieci przenosimy coraz więcej dziedzin życia – to w niej kupujemy, konsumujemy, zarabiamy, poruszamy się i jesteśmy. Pisarz science fiction Neal Stephenson nazywał taką nową rzeczywistość metawersum, czyli nadświatem. Cyfrowe reguły interakcji tworzą zaś niczym nieskrępowani nowi feudałowie. Według badaczy marksistowskich, takich jak Stan Harrison, stali się oni de facto cyfrowymi właścicielami ziemskimi (landowners). Oczywiście nie wszyscy jeszcze jesteśmy przywiązani do tej „cyfrowej ziemi”. Ale wystarczy popatrzeć na błyskawicznie postępującą cyfryzację Chin, by zdać sobie sprawę, że tak w przyszłości będzie. Tym bardziej, że – jak podpowiada teoria gier – dany trend (cyfryzacja) nie musi być dominujący dla jednego pokolenia, aby zmienić wszystkie kolejne.
Obecna przemiana kapitalizmu to zaledwie jedna z nici w plątaninie wzajemnie oddziałujących na siebie megatrendów, które opisywałem (m.in. na łamach DGP) jako tzw. nowe średniowiecze. Jest ich w sumie siedem: oprócz feudalizacji kapitalizmu (a) mamy do czynienia ze: (b) wzrostem znaczenia religii i etniczności; (c) nadmiarem informacji, który skutkuje nowym analfabetyzmem; (d) porzucaniem oświeceniowej racjonalności na rzecz intuicji; (e) fragmentacją tożsamości politycznej; (f) wielką migracją zmieniającą cywilizacje; (g) powstawaniem alternatywnych norm prawnych i nowych źródeł prawa. Razem megatrendy tworzą wielką sieć skomplikowanych relacji, która właśnie zmiata świat, do którego jesteśmy przyzwyczajeni. Zachodzą między nimi swoiste reakcje łańcuchowe – np. obecna przemiana kapitalizmu wpływa na relacje społeczne, one zaś wywołują nowe marzenia i lęki wśród ludzi, co prowadzi z kolei do nowych reakcji i idei politycznych. Te ostatnie zmieniają zaś społeczeństwo i mogą wpływać na kapitalizm.
Feudalizacja też jest zwrotna i wielowymiarowa: nie wiąże się tylko z technologią, lecz także ze sferą społeczną, polityczną etc. To zmiana cywilizacyjna. Oczywiście Big Tech jest dziś koniem pociągowym kapitalizmu (jak kiedyś tradycyjny przemysł). Ale feudalizm na niej się nie kończy. Dlatego zamiast mówić „technofeudalizm” – co sugeruje, że osią zmian jest tylko technologia – powinniśmy mówić „nowy feudalizm” czy „neofeudalizm”. Ma on też inne twarze – to również przemiana relacji na linii państwo – obywatel w stronę większej opiekuńczości, powolna przemiana psychicznej kondycji społeczeństw prowadząca do redefinicji wolności, a ostatecznie przemiana systemu demokratycznego w duchu kolektywizacji. Zdaję sobie sprawę, że na razie te punkty mogą się jawić jako niezrozumiała filozoficzna gadanina. Tym bardziej warto im się przyjrzeć.
Państwo i korporacja.
Zaopiekuj się mną
Feudalne zobowiązania między możnymi a wasalami były oparte na etycznej zasadzie opieki materialnej czy egzystencjalnej w zamian za usługę lub zasoby. Jak twierdzi brytyjski historyk Chris Wickham, idealny model feudalizmu zakłada, że chłopi kontrolują proces produkcji, generują jakąś nadwyżkę, z której korzystają panowie. Ci drudzy mogą wpływać na proces produkcji, ale nie biorą w nim udziału. Pilnują jednak, by poddani nie zmodyfikowali ich uprzywilejowanej pozycji władzy. Według Wickhama, podczas gdy w kapitalizmie relacja władzy między panem (pracodawcą) i poddanym (pracobiorcą) jest ukryta pod pozorami wolności – bo w teorii możesz pracować, u kogo tylko chcesz – w feudalizmie relacja władzy jest dobrze widoczna, nieukrywana i jawna. W tle relacji pan – poddany czai się też klasowe napięcie i groźba wykorzystania uprzywilejowanej pozycji przez pana.
Gdzie są dziś zaklęte podobne struktury? Z jednej strony w braku alternatywy dla korzystania z narzędzi cyfrowych (Google’a, Facebooka etc.). Wykonując pracę najemniczą, potrzebujesz ich, by zarabiać i przetrwać. Jeśli nie zechcesz nowych reguł, które ogłosimy ci jutro, to zablokujemy cię, zawiesimy budowaną od lat stronę, zabierzemy cyfrowy młotek. Nic ci do tego, że arbitralnie zmieniamy zasady, według których uprawiasz swoje cyfrowe pole. Z drugiej strony neofeudalną relację widać też na linii państwo – obywatel. Wprost proporcjonalnie do ubożenia klasy średniej oraz wypierania małych i średnich przedsiębiorstw przez korporacje rośnie nasza zależność od opiekuna –korporacji lub państwa. Weźmy prekariat, który usilnie walczy o stworzenie poduszki finansowej na wypadek kryzysu i choroby. Ktokolwiek odejmie mu z barków część ciężaru, może liczyć na wdzięczność w postaci wyborczego „tak”, choćby kosztem odrobiny wolności. A ktokolwiek dołoży ciężaru, usłyszy głośne „nie” na barykadzie. To właśnie prekariat we Francji stworzył rewolucyjny ruch „żółtych kamizelek”; to prekariat odpowiada za brexit i napędza koniunkturę dla populizmów. Choć państwo rozszerzające opiekuńcze macki nad obywatelem może jawić się jako zagrożenie, to może też jawić się jako wyzwoliciel – zabierze ci wolność „od” państwowej opresji, ale w zamian da wolność „do” cieszenia się wreszcie rodziną i małymi wyborami dnia codziennego. Czyli do tych wszystkich rzeczy, których pozbawiają cię harówka i niepewność jutra.
Przyznajmy: w człowieku Zachodu coś pękło. Potrzeba opieki ze względu na rosnącą niestabilność staje się ważniejsza od wolności w rozumieniu maksymalistycznym, lewicowo-liberalnym. Przyzwyczajamy się do świata postprywatności, w którym dotychczasowe składowe liberalnego „ja” przestają być motorem polityki. Weźmy np. społeczną akceptację dla systemów oceny obywateli (scoring). Już w 2018 r. pojawiały się w Europie głosy, że na podobne do chińskich systemy cyfrowego śledzenia nastawiają się m.in. Niemcy. Mamy 2021 r., a Unia Europejska deklaruje chęć stworzenia e-ID (Digital Identity Wallet), czyli portfela tożsamościowego zawierającego ważne informacje na twój temat. Oczywiście będzie on też podstawą do scoringu – nie tak totalnego jak w Azji, bo będzie miał bezpieczniki ograniczające wypruwanie z danych zbyt daleko idących wniosków o tobie. Ale klamka zapadła: nasze liberalne społeczeństwa rozmakają w deszczu postprywatności niczym żyzne pola, na których już kolejnego lata będą kołysać się feudalne łany.
Psychika.
Cyfrowa lekkość bytu
Dlaczego rozmakamy? Jak twierdził filozof Marcin Król, u źródeł demokracji liberalnej tkwi nieusuwalne napięcie między „ja” a „my”: chcemy równocześnie demokracji – a więc prymatu woli większości – ale też liberalizmu – a więc prymatu woli jednostki. Jednak co w przypadku, gdy te dwie wole się ścierają? Co wybrać: interes ogółu czy pojedynczego człowieka? Co w sytuacji, gdy w pandemii trzeba ograniczyć prywatność jednostek, by osiągnąć cel kolektywny, czyli pozyskać wiedzę na temat dynamiki rozwoju zarazy? Na razie wciąż trzymamy się prymatu „ja” nad „my”, ale to się zmienia. Częściowo dlatego, że algorytmy Big Techu uświadamiają nam, iż myślimy jak inni, że w swoich pragnieniach i lękach jesteśmy mierzalni, policzalni. Stanowimy elementy jednego przewidywalnego zbioru. Przyzwyczajają nas też powoli do ery postprywatności, która ma nastać dla naszej wygody i dobra.
Jak pisała Wisława Szymborska, kiedyś tyle wiedzieliśmy o sobie, ile nas sprawdzono. Inaczej mówiąc, nie znaliśmy własnej natury. Dziś behemot Big Techu z brzuchem pełnym informacji o nas wie coraz więcej i coraz lepiej jest w stanie opisać naszą osobowość, poglądy, tendencję do wywrotowości czy zamożność. To wszystko jest jednak tajne, strzeżone na serwerach nowych feudałów jako tajemnica biznesowa i gwarant twojej sprawnej orki. Dlatego Szymborska powiedziałaby dziś raczej: tyle wiemy o sobie, ile nam zdradzono.
A co już zdradzono? Po pierwsze, że jesteśmy wyjątkowi, ale tylko trochę. I że nie warto kultywować w sobie nadmiaru indywidualizmu, szczególnie że prowadzi on do rozpadu wspólnoty demokratycznej – zwłaszcza w kryzysie. Po drugie, wiemy, że cywilizacja nie potrzebuje naszych indywidualnych dramatów, lecz przede wszystkim realizacji określonych zadań, takich jak walka z pandemią, sprzedaż chleba, warzenie piwa, produkcja gier komputerowych i loty w kosmos. Tacy jesteśmy wyjątkowi, że w wielu z tych zadań już teraz zastępują nas roboty. Wyjątkowość jest więc przereklamowana. Po trzecie, umrzemy. Zostawimy po sobie ulotną pamięć, jakieś niedokończone historie, niepotrzebne nikomu zdjęcia z wakacji, ale nasze indywidualne „ja” się rozpadnie. Za to kolektywne „ja” – w postaci społeczeństwa, cywilizacji – będzie trwać. Może więc warto w porę zmienić priorytety i zamiast w swój indywidualizm zainwestować w dziedzictwo kolektywne? W rodzinę, wspólnotę, planetę?
Wraz z postępem cyfryzacji i rosnącej niestabilności świata tendencje te odmienią nasze serca. Młode pokolenie dopadnie cyfrowa lekkość bytu, czyli spadek napięcia egzystencjalnego płynący z przekonania o byciu powtarzalną, mierzalną i nie do końca wyjątkową częścią przyrody. Daje ona poczucie spełnienia i słuszności oraz rodzi nowe postawy. Jak widoczna wśród młodych pokoleń Zachodu troska o planetę, postulaty globalnej empatii czy demokratycznego socjalizmu i powrotu do kolektywu jako podmiotu. Ewolucja mapy mentalnej w tym duchu wzmocni zarówno ruch głoszących idee lewicowe (ziemia, klimat, empatia), jak i prawicowe (rodzina, spokój, tradycja). To stare rozróżnienie będzie się zresztą rozpadać i generować mariaże ideowe w poprzek zastanych podziałów politycznych.
Indywidualizm jest zatem dziadersem, skrajnie indywidualistyczna wolność jest przereklamowana, a człowiek zmuszony pracować 30 dni w miesiącu od rana do nocy nie jest wolny, lecz jedynie ma taką iluzję. Neofeudalizm proponuje przecięcie tej iluzji: stańmy w prawdzie i przyznajmy, że własność oraz maksymalizacja konsumpcji i posiadania nie prowadzą z konieczności do lepszego życia. Wręcz przeciwnie, dzielenie się (sharing), ograniczenie konsumpcji, wspieranie kolektywów oraz oddanie części życia we władanie autorytetu i opiekuna, który uwolni nas od codziennych decyzji, może mieć głęboki sens. Będzie lżej.
Polityka.
Lepiej razem
W kapitalizmie i tak oddajemy się we władanie pracodawcom czy mediom. Co zatem z polityką w dobie feudalizacji? Może potrzebujemy nowego kontraktu społecznego, który za oddanie się we władanie da nam choć jakieś korzyści?
Odpowiedzią jest demokratyczny kolektywizm. Żeby wiedzieć, dokąd zmierzamy, popatrzmy na Azję Wschodnią, np. na Koreę Południową czy Tajwan. Kraje te przynależą do cywilizacji konfucjańskiej, podkreślającej drugorzędność jednostki wobec kolektywu, a równocześnie są otwarte na westernizację, niosącą ze sobą indywidualizm i wartości demokratyczne. W Europie popłyniemy w tym samym kierunku, choć inną rzeką. Nie staniemy się kopią demokratycznej Azji, bo różne są formujące nas domieszki cywilizacyjne: w Azji jako podstawę dziejową mamy kolektywizm nasiąkający indywidualizmem; w Europie odwrotnie – indywidualizm, który nasiąka kolektywizmem. Długofalowo bliżej nam będzie do Azji demokratycznej, a sprzeciwiać się będziemy modelom ustrojowym Azji autorytarnej – to znaczy nie wprowadzimy totalitaryzmu i śledzenia obywateli na modłę chińską, lecz pomniejsze formy ograniczania wolności jednostki w zamian za bezpieczeństwo i stabilność. Nawet jeśli części z nas się to nie spodoba.
Wszystko dlatego, że Zachód będzie czuł coraz większą presję Państwa Środka. Jeśli pewnych nieliberalnych (z dzisiejszego punktu widzenia) reform nie dokonamy, Chiny przykryją nas cywilizacyjną czapką. Mówiąc językiem brytyjskiego historiozofa Arnolda Toynbeego, zwrotnice historii ustawiły się w ten sposób, że Zachód musi sprostać wyzwaniu stawianemu przez ultrawydajny technototalitaryzm chiński. A rywalizacja ta jest dziś przede wszystkim domeną spółek Big Tech pracujących nad algorytmizacją oraz instytutów opracowujących przełomowe innowacje – czyli takie, które zmienią geopolityczne zasady gry i dadzą zwycięzcom wieloletnią premię do rozwoju (np. fuzja jądrowa).
Nowa walka klas.
Erozja indywidualizmu
Wymuszone przez rozwój Azji kolektywistyczne adaptacje Zachodu spowodują, że relacje społeczne będą spójne raczej z feudalizmem niż kapitalizmem. Erozja indywidualizmu będzie zwiększać odsetek ludzi oddających się we władanie feudała – zarówno polityka państwowca w krawacie, jak i właściciela firmy technologicznej w T-shircie. Zresztą co za różnica? Chodzi przecież o dobre życie i work-life balance. Tak będzie wygodniej. Państwo i korporacja zaproponują układ: opieka i określony rozdział zasobów, która da ci lepszą pozycję niż wcześniej, w zamian z posłuszeństwo.
W tym duchu na szczytach globalnej władzy rozwijać się będą relacje feudalne – nie tylko na poziomie życia jednostki, lecz także na szczeblu relacji międzynarodowych. Państwa również będą wchodzić w układy poddaństwa, które od zwykłej współpracy międzynarodowej odróżnia dużo większa i postępująca utrata suwerenności. Jednak jest to poddaństwo wybierane w słusznym celu i za dobrą cenę. Dobry deal.
Na poziomie społecznym feudałowie będą się ścierać za pomocą prawa z obywatelami odkrywającymi swoją siłę i potęgę demokratycznego socjalizmu. Poddani – bardziej uświadomieni niż ci w średniowieczu – będą mieć w ręku atuty: kodeksy i normy prawne oraz własną liczebność.
Choć wielu tego nie zauważyło, preludium tej dynamiki mieliśmy w aferze Gamestop w USA, kiedy mikroinwestorzy z aplikacjami do gry na giełdzie zaczęli zmieniać wielkie trendy. Arystokracja pieniądza błyskawicznie wykorzystała płynność prawa do przetrącenia plebsu i zabrała im cyfrowe pałki, wyłączając apki. Zapowiedziano reformy, jakieś zmiany. Nic więcej. Plebs będzie się jednak jednoczył i domagał zabezpieczeń przed wyzyskiem, a feudałowie będą roztapiać reguły rynkowe tak, by lepiej służyły ich woli. Dzięki demokracji nowa walka klas między feudałami a socjalistami nie będzie jednak tak dramatyczna jak konflikty z przeszłości. Mimo że asymetria władzy na linii feudał – lud jest wielka, to kolektyw ma narzędzia wywierania presji.
W grze są więc feudałowie (zalążek nowego) i socjaliści (adaptacja starego do nowego). Paradoks jest taki, że będziemy potrzebować feudałów, aby rozwijać socjalizm. Bo tylko ich potęga stworzy warunki geostrategiczne i gospodarcze oraz da zasoby dla socjaldemokratycznej redystrybucji. Wybierz więc swego pana mądrze. A potem szanuj go, nawet jeśli mu urągasz.
Autor jest doktorem nauk humanistycznych, konsultantem ds. prognostyki międzynarodowej i komunikacji, ekspertem ds. nowych technologii