Tylko 1/4 rocznego planu prywatyzacyjnego zrealizował rząd do tej pory. To najgorszy wynik od wybuchu kryzysu
Ile pieniędzy z prywatyzacji / Dziennik Gazeta Prawna
Według danych Ministerstwa Finansów do końca sierpnia do budżetu z prywatyzacji wpłynęło 961 mln zł. To 26 proc. kwoty założonej na cały rok. Resort finansów trzyma jednak fason i obstaje przy założeniu, że plan na cały rok – czyli uzyskanie 3,7 mld zł – uda się zrealizować.
Przychody z prywatyzacji to jeden ze sposobów na finansowanie deficytu budżetowego. Teoretycznie problemy z ich pozyskaniem powinny niepokoić resort finansów. Ale tak się nie dzieje – ekonomiści zwracają uwagę, że dziś MF może się stosunkowo tanio zadłużać, emitując obligacje. Wczoraj rentowność papierów dwuletnich spadła – po raz pierwszy w historii – do 1,95 proc.
– Polskie obligacje są rozchwytywane, nie ma problemów z ich sprzedażą. To oznacza, że presja na sprzedawanie akcji państwowych firm, by w ten sposób zyskać finansowanie deficytu, jest mała – wyjaśnia Rafał Benecki, główny ekonomista Banku ING.
Piotr Kalisz z Citi Handlowego uważa, że rząd w ogóle odpuszcza program prywatyzacji, bo jest przekonany, że budżet ma pod kontrolą.
– Drugi powód jest taki, że – patrząc na to, co się dzieje na giełdzie – dziś prywatyzacja oznaczałaby akceptowanie niskich, niekorzystnych cen. Logiczne wydaje się emitowanie długu, który rzeczywiście jest dziś rekordowo tani – ocenia.
Kalisz uważa, że prywatyzacyjny plan wpisany do ustawy budżetowej od początku był zbyt ambitny. Teraz, gdy przeprowadzono zmiany w otwartych funduszach emerytalnych, ograniczając ich zdolność do aktywnego inwestowania na rynku kapitałowym, jego realizacja jest praktycznie niemożliwa. – Można oczywiście próbować sprzedać akcje za te 3,7 mld zł. Ale upieranie się przy tym się nie opłaca – sądzi ekspert.
Rząd prawdopodobnie jest tego samego zdania, bo w przyjętym wczoraj projekcie budżetu na 2015 rok zapisał zaledwie 1,2 mld zł z prywatyzacji. Rafał Benecki zwraca uwagę, że teraz trudno o duże i szybkie transakcje: w puli Ministerstwa Skarbu zostały firmy z sektorów strategicznych albo takie, na które trudno znaleźć kupca.
– Znaczenie prywatyzacji jako źródła pokrywania deficytu budżetowego wyraźnie zmaleje. Być może stanie się ona sposobem na poprawę efektywności firm. Ale bardziej prawdopodobne, że bez tego fiskalnego przymusu prywatyzacja wyraźnie wyhamuje. Tym bardziej że zawsze był to proces politycznie kontrowersyjny – uważa Benecki.
Mirosław Gronicki, były minister finansów, radzi jednak nie rezygnować zupełnie z pieniędzy prywatyzacyjnych. Zwraca uwagę, że opcja, w której deficyt finansuje się głównie obligacjami, też może mieć swoją cenę.
– Jeżeli inwestorzy zorientują się, że rząd woli emitować dług, zamiast prywatyzować, będzie to miało negatywny wpływ na rynek długu. Oznacza przecież większą podaż obligacji – tłumaczy. Jego zdaniem sytuacja w budżecie w tym roku wcale nie jest taka jednoznaczna: w kolejnych miesiącach dochody podatkowe mogą być małe, bo gospodarka wyraźnie zwalnia. Za to wydatki mogą wzrosnąć – choćby z tytułu obsługi zadłużenia, bo zwykle rosną w końcu roku ze względu na kumulowanie się płatności odsetkowych.
– Mamy więc kilka znaków zapytania co do kształtowania się deficytu w kolejnych miesiącach, a więc i jego finansowania – mówi Gronicki.
Wpływy z prywatyzacji to niejedyny słaby punkt w finansowaniu deficytu. Ministerstwo Finansów zakładało, że uda mu się w tym roku pozyskać 6,8 mld zł z zarządzania płynnością w sektorze publicznym. Jak dotąd uzyskało z tego 1,3 mld zł i jest już jasne, że planu nie uda się zrealizować. Zarządzanie płynnością sprowadza się do tego, że resort finansów wykorzystuje pieniądze z lokat wybranych publicznych instytucji w czasie, gdy nie są im one akurat potrzebne. W tym celu instytucje te nie mogą trzymać swoich depozytów w komercyjnych bankach, tylko na specjalnym rachunku w MF. W tym roku grupa miała się zwiększyć m.in. o uczelnie publiczne, państwowe instytucje kultury, samodzielne publiczne zakłady opieki zdrowotnej czy PAN.
Ale nic z tego nie wyszło. Nowe instytucje będą musiały trzymać swoje pieniądze na depozycie w Ministerstwie Finansów dopiero od 2015 roku. I dopiero wtedy zarządzanie płynnością ma dać budżetowi jakiś zysk, rzędu 4,3 mld zł.
Finansowanie deficytu ratują środki przechodzące z poprzedniego roku. Mówiąc w uproszczeniu, to pieniądze, które Ministerstwo Finansów uzyskało dzięki sprzedaży obligacji w ubiegłym roku, ale ich nie wykorzystało. Bo potrzeby pożyczkowe były mniejsze, niż sądzono w czasie przeprowadzania emisji papierów. Na przykład dlatego, że nie wykonano części wydatków budżetowych. Środki przechodzące to prawie 11,3 mld zł – aż o 225 proc. więcej, niż MF pierwotnie planowało, przygotowując tegoroczny budżet.
Mirosław Gronicki twierdzi, że taki sposób łatania dziury w państwowej kasie świadczy o słabym zarządzaniu publicznymi pieniędzmi.
– Środki przechodzące to pieniądze, których z jakichś powodów nie wydano w poprzednim roku. Mówiąc obrazowo, zaplanowano np. jakieś inwestycyjne zakupy, ale ich nie dokonano. Te inwestycje nadal są w planie i trzeba je przeprowadzić w tym roku – stąd pula pieniędzy na ten cel z poprzedniego budżetu przechodzi na ten rok. W ostatnich latach coraz więcej środków przechodzi z roku na rok. To jest niedobra sytuacja, bo obniża dyscyplinę finansów publicznych – komentuje były szef resortu finansów. – Z jednej strony nakazuje się utrzymanie wydatków w ryzach, ale z drugiej to jest takie mrugnięcie okiem: jeśli nie zdążycie zapłacić jakiejś faktury, to będziecie to mogli zrobić w przyszłym roku – podsumowuje.