Odroczony popyt na samochody w Polsce i Europie minął – sierpień znów upłynął pod znakiem spadków sprzedaży

Według danych Instytutu Badań Rynku Motoryzacyjnego SAMAR liczba rejestracji nowych samochodów osobowych i lekkich dostawczaków spadła o 2 proc. względem analogicznego okresu poprzedniego roku, tym samym osiągając poziom 38 768 pojazdów. Liczba ta jest zdecydowanie mniejsza niż miesiąc wcześniej, kiedy to zarejestrowano o ponad 5,6 tys. aut więcej (co oznacza zmianę o 12,7 proc.).
Same spadki nie powinny dziwić, bo sierpień to tradycyjnie miesiąc dość słabej sprzedaży – powodem jest sezon urlopowy, a także to, że na zmniejszonych obrotach pracuje znaczna część przedsiębiorstw. A to one odpowiadają za ok. trzy czwarte zakupów nowych samochodów w Polsce.
Na te cyklicznie trudności nakłada się jednak również kwestia braku chipów – to wskutek tego spadki są dotkliwsze niż wcześniej. Deficyty wymuszają na fabrykach wyhamowanie produkcji, a co za tym idzie, opóźniają realizację zamówień przez salony.
I choć na początku roku spekulowano, że problem minie po pierwszym półroczu, to widać, iż jego wpływ pozostanie z branżą na dłużej. A nawet, jak pokazują polskie dane, może się nasilać – sprzedaż w lipcu była słabsza od czerwca o 12,1 proc. Trzeba liczyć się ze spadkami także w kolejnych miesiącach. A to oznacza, że pozytywny dla ogółu przemysłu efekt odmrożenia gospodarki w dużej mierze ominie branżę motoryzacyjną.
Pierwsze półrocze polska sprzedaż zakończyła z wynikiem 38 proc. na plusie względem pierwszej połowy 2020 r. Teraz jest już gorzej – w okresie styczeń-sierpień sprzedano w Polsce więcej o blisko 25 proc. aut. Tradycyjnie dużo stabilniej prezentują się wyniki lekkich samochodów dostawczych – te względem lipca 2021 r. utrzymały sprzedaż na praktycznie tym samym poziomie, natomiast względem ubiegłego roku wzrosła ona nawet o 15 proc. To może dowodzić, że do niegasnącego zainteresowania sprzedażą wysyłkową generującą popyt na takie auta doszły też inne firmy, które śmielej inwestują teraz niż w ubiegłym roku.
Ogólne nastroje w branży są jednak dość pesymistyczne. – To, co widzimy, to właśnie rozpoczynający się duży kryzys. Dane skumulowane wciąż są dobre, ale ten wzrost będzie się stopniowo zmniejszał. Mimo wszystko mamy nadzieję, że skończymy ten rok na plusie, choć to przekonanie nie jest już tak silne jak na początku roku. Widać wyraźnie, że problem z komponentami, nie tylko z chipami, ale też stalą i wciąż drogimi surowcami, będzie się dawał we znaki w kolejnych miesiącach wszystkim producentom, którzy zmuszeni są czasowo zawieszać produkcję w swoich zakładach na całym świecie – komentuje Wojciech Drzewiecki, prezes IBRM SAMAR.
Zwłaszcza że spadek sprzedaży widać w całej Europie. Największy niemiecki rynek również odnotował kolejny bolesny rezultat. Jak podaje Federalny Urząd Ruchu Drogowego, w sierpniu zarejestrowano tam 193,3 tys. nowych pojazdów, czyli o 23 proc. aut mniej niż przed rokiem. A jak oceniają tamtejsi analitycy, szanse na ożywienie wciąż są odległe. Jeszcze bardziej niezadowalające okazały się wyniki z Hiszpanii. W sierpniu odnotowano tam bowiem spadek 28 proc. względem ubiegłego roku.
Nic nie wskazuje na to, by sytuacja miała się lada chwila zmienić – firmy nadal wskazują, że będą cięły produkcję, bo nie mają wystarczającej liczby komponentów. General Motors ogłosił w czwartek, że w ciągu najbliższych dwóch tygodni wstrzyma produkcję w ośmiu z 15 montowni w Ameryce Północnej, z kolei Toyota poinformowała wcześniej, że wyprodukuje we wrześniu ok. 540 tys. pojazdów, czyli o 40 proc. mniej, niż zakładano.
I choć na razie władze koncernów nie mówią o trwałym zamykaniu zakładów, to jak zauważa Wojciech Drzewiecki, wymuszony spadek dochodów w dłuższej perspektywie może odbić się niekorzystnie na zatrudnieniu. – Po dość dobrym pierwszym półroczu trzeba się spodziewać, że wyniki finansowe będą dalekie od wcześniejszych optymistycznych prognoz obejmujących polockdownową sprzedaż. Choć dziś globalna gospodarka wraca na tory wzrostu, to w branży motoryzacyjnej tendencje mogą być odwrotne. Firmy, które wcześniej mogły korzystać z kroplówek w ramach pakietów pomocowych poszczególnych państw, będą musiały szukać oszczędności. A te w najbardziej pesymistycznym scenariuszu przedłużania się sytuacji mogą dotknąć również samych pracowników – ocenia prezes IBRM SAMAR.
Nadzieją dla rynku jest jednak to, że klienci nie mają do kogo się udać, a zakupu samochodu nie da się łatwo zastąpić. – Praktycznie u wszystkich producentów opóźnienia w realizacji zamówień trwają nawet po kilka miesięcy. Zatem klientom, a tych teraz faktycznie nie brakuje, nie pozostaje nic innego, niż cierpliwie czekać. Auta używane nie są w stanie zaspokoić tak dużego popytu, zwłaszcza że w obliczu przeciągających się niedoborów ich cena również wzrośnie – dodaje ekspert.