Podczas wizyty w Polsce prezydent USA obiecał przeznaczyć miliard dolarów na wzmocnienie bezpieczeństwa sojuszników w Europie Środkowej. Analizujemy, jakie są losy tych pieniędzy
Projekt został szumnie nazwany Europejską Inicjatywą Zaufania, czyli ERI (European Reassurance Initiative). W jego ramach Biały Dom zdecydował się przeznaczyć 925 mln dol. na szeroko rozumiane wsparcie dla Polski, krajów bałtyckich i Rumunii. Na razie pieniądze te istnieją tylko na papierze, ale z każdym kolejnym dniem jest bardziej pewne, że trafią one do Europy.
Środki na ERI pochodzą z grupy wydatków budżetowych zwanych OCO, czyli „zagranicznymi operacjami kryzysowymi” (z ang. Overseas Contingecy Operations). Finansowanie operacji wojskowych w Afganistanie i Iraku pochodziło właśnie z tych wydzielonych z budżetu Departamentu Obrony pieniędzy.
Prezydent przedstawił swój projekt wydatków na OCO Kongresowi już po ogłoszeniu ERI w czerwcu. Na Kapitolu został on zaakceptowany przez odpowiednie komisje ds. wydatków bez większych zmian pod koniec lipca. Teraz efekty prac owych komisji muszą zatwierdzić obydwie izby Kongresu. Na początku września przegłosowała je Izba Reprezentantów. Teraz czekają na głosowanie w Senacie, gdzie mają rekomendację komisji ds. obrony.
Na ERI składa się pięć podstawowych elementów: zwiększenie obecności militarnej Stanów Zjednoczonych w Europie; inwestycje w infrastrukturę celem podwyższenia gotowości bojowej wojsk regionu; zwiększenie ilości sprzętu obecnego rotacyjnie w regionie; wspólne szkolenia wojskowych z USA i krajów regionu; zwiększenie możliwości bojowych krajów regionu i państw stowarzyszonych.
Na dziś nie są znane szczegóły odnośnie do tego, na co konkretnie zostaną przeznaczone środki w ramach tych poszczególnych rozdziałów. Na pewno jednak cały miliard nie trafi do Polski. A nawet jego większa część. W tym miesiącu przedstawiciele amerykańskiego lotnictwa w Europie wyrazili nadzieję, że środki z ERI pozwolą utrzymać obecność 21 myśliwców F-15 stacjonującej w bazie RAF w Lakenheath w Szkocji. Siły powietrzne USA bowiem w swoim projekcie budżetu z marca zaproponowały likwidację jednostki takich myśliwców stacjonujących za granicą. Było pewne, że ofiarą cięć padną właśnie maszyny z Wielkiej Brytanii. Obecnie trwa silny lobbing za pozostawieniem F-15 w tych bazach.
Sprawę dofinansowania państw frontowych takich jak Polska komplikuje również sytuacja na Bliskim Wschodzie. Już teraz jest pewne, że ze środków OCO będą opłacane bieżące działania prowadzone przez amerykańskie wojsko na świecie, przede wszystkim lotnicza ofensywa przeciw Państwu Islamskiemu na Bliskim Wschodzie. Przy tym nie wydaje się jednak możliwe, aby na ERI zabrakło pieniędzy w wyniku pojawienia się pilniejszych wydatków.
Sam mityczny miliard Obamy z Warszawy wydaje się być kwotą symboliczną. Dla porównania, miliard dolarów to pieniądze, jakie Waszyngton przeznaczył w zeszłym roku na pomoc dla Jordanii. Oprócz środków na pomoc humanitarną dla syryjskich uchodźców Amman otrzymał w ramach tej sumy także okrągłe 300 mln dol. pomocy wojskowej. Takiej inicjatywy w ramach ERI nie ma.
Miliard dla Europy to także ułamek łącznej sumy przeznaczanej na OCO, która w roku budżetowym 2015 ma wynosić prawie 60 mld dol. A to i tak najmniejsza suma, jaką Amerykanie przeznaczyli na „operacje kryzysowe” od lat. Wysokość obietnicy Obamy ginie także w ramach ogólnego budżetu obronnego USA, opiewającego na 570 mld dolarów.
Blado suma ta wypada także w porównaniu do środków, jakie Amerykanie przeznaczają chociażby na bardzo ograniczoną w swoim zakresie operację lotniczą na terenie Iraku.
Rzeczniczka Pentagonu kmdr. Elissa Smith pod koniec sierpnia szacowała w telewizji NBC ten koszt na poziomie 7,5 mln dol. dziennie. To oznacza, że rok sporadycznych nalotów kosztowałby amerykańskiego podatnika 2,7 mld dol., prawie trzy razy więcej niż ERI.
Z punktu widzenia europejskiego problem polega na tym, że konflikt rosyjsko-ukraiński wybuchł w momencie, kiedy Waszyngton aplikuje sobie oszczędności budżetowe. Wprowadzona trzy lata temu ustawa pod nazwą The Budget Control Act of 2011 ma na celu ograniczenie długu publicznego USA o jeden bilion dolarów do 2021 roku. Chociaż zagraniczne operacje kryzysowe nie są objęte powyższym ograniczeniem, to administracja Obamy sama nałożyła na siebie ograniczenie pod postacią wpisanego w budżet na rok 2013 założenia, że środki na OCO nie przekroczą do 2021 r. 450 mld dol. łącznie, z tym zastrzeżeniem, że w razie potrzeby mogą zostać zwiększone. W ciągu ostatnich dwóch lat z tej sumy zostało wykorzystanych 172,5 mld dol. Można więc powiedzieć, że do ERI można było jeszcze spokojnie dołożyć.
Wojna na Wschodzie wymusiła zwiększenie wydatków na obronność
Zwiększenie wydatków na obronę od dawna stanowi główny postulat Waszyngtonu względem europejskich sojuszników. Z punktu widzenia USA jest to tym bardziej ważne, że kraj jest w trakcie „piwotu”, czyli strategicznego przeorientowania się z Atlantyku na Pacyfik. Silne armie w Europie oznaczałyby, że o europejską flankę Amerykanie nie musieliby się martwić.
Krytyką Waszyngtonu pada nie tylko wysokość sojuszniczych wydatków na obronę, ale też ich struktura. USA w 2013 r. przeznaczyły na wojsko 4,4 proc. swojego PKB. Średnio między 2009 a 2013 r. aż jedna czwarta tej sumy była przeznaczana na zakupy sprzętu, a tylko 36,5 proc. stanowiły koszty związane z personelem, m.in. wynagrodzenia. To znaczący kontrast względem innych członków Sojuszu. Pod względem wydatków na sprzęt Amerykanów przebijają tylko Francuzi, którzy przez ostatnie cztery lata przeznaczali na ten cel średnio 28,9 proc. Więcej niż jedna piąta budżetu obronnego (ale mniej niż w USA) była przeznaczana na sprzęt w Luksemburgu, Wielkiej Brytanii i Turcji.
Konflikt rosyjsko-ukraiński kazał niektórym krajom przemyśleć wysokość i charakter swoich wydatków na obronę. Na początku kwietnia rumuński premier Victor Ponta zapowiedział, że finansowanie armii wzrośnie do 2017 r. z obecnych 1,36 proc. PKB do 2 proc. Tylko w tym roku Rumuni zwiększyli środki przeznaczane na ten cel o 700 mln lei, czyli o ok. 220 mln dol. Armię modernizuje Polska. Pod wpływem katastrofy rejsu MH 17 więcej pieniędzy na wojsko chcą też przeznaczać Holendrzy. W ubiegłym tygodniu minister obrony Jeanine Hennis-Plasschaert zapowiedziała zwiększenie budżetu obronnego o 50 mln euro, do 7,3 mld w 2015 r. W następnym roku podwyżka miałaby wynieść 150 mln, a w latach następnych ustabilizować się na poziomie 100 mln euro rocznie.
Zresztą nie tylko członkowie NATO poczuli się bardziej zagrożeni wydarzeniami na Ukrainie. Zapowiedzi zwiększenia wydatków na obronę składał przed niedawnymi wyborami parlamentarnymi premier Szwecji Fredrik Reinfeldt. W 2014 r. Sztokholm przeznaczył na wojsko 5 mld euro. W ciągu dekady wartość ta miałaby rocznie wzrastać nawet o 12 proc. Pieniądze zostałyby przeznaczone przede wszystkim na zakupy sprzętowe, w tym dwie nowe łodzie podwodne klasy Gotland. Plan poparli także socjaldemokraci, wówczas w opozycji, dziś przy władzy, w związku z czym szanse na jego realizację są spore.