Ze świecą szukać zwolenników tej reformy, a jeżeli już, to wyłącznie w Ministerstwie Finansów. Uzbrojeni w agregowane excelowskie dane urzędnicy epatują tam miliardowymi kwotami oszczędności gospodarstw domowych i udowadniają, że mają dla nas bezprecedensową, historyczną obniżkę podatków. Ci, którzy przeliczają realne płace na koszty życia, natychmiast zrozumieli, że istotą nie jest zmniejszanie czyichkolwiek obciążeń, lecz realizacja czysto ideologicznego pomysłu na system podatkowy.

Cezary Kaźmierczak, prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców
Według oficjalnej narracji wygranymi Polskiego Ładu są pracownicy – szczególnie ci najniżej uposażeni. Spójrzmy na fakty. Według kalkulatora udostępnionego przez MF osoba zarabiająca minimalne wynagrodzenie za pracę (2800 zł brutto) zyska na zaproponowanych rozwiązaniach 137 zł. W przypadku wynagrodzenia zbliżonego do przeciętnego (5167 zł brutto – tyle, ile wynosiła średnia płaca w 2020 r.), korzyść podatkowa kurczy się do 35 zł miesięcznie. Dla zarabiających do ok. 11 tys. zł brutto reforma ma być neutralna. To zapewne rezultat „ulgi dla klasy średniej”. Aby ją obliczyć, należy posłużyć się wzorem wymagającym przemnożenia przychodów z pracy przez 0,06684549, pomniejszenia rezultatu o kwotę dokładnie 4572 zł i podzieleniu ostatecznego wyniku działania przez 0,17. Dlaczego akurat 0,17 i czy współczynnika nie dało się zaokrąglić np. do trzeciego miejsca po przecinku? Nie wiadomo.
„Historyczna” obniżka podatków sprowadza się do tego, że w najlepszym wypadku podatnik zaoszczędzi nominalnie sto kilkadziesiąt złotych miesięcznie. Niezbyt to imponujące, zwłaszcza że wynika nie tyle z odważnej reformy obniżającej klin podatkowy, ile z dostosowania wysokości kwoty wolnej z poziomu właściwego dla nisko rozwiniętych państw afrykańskich do średniego europejskiego pułapu. Oszczędność podatkowa będzie jednak realnie jeszcze skromniejsza. Polski Ład zakłada bowiem równolegle podwyżkę obciążeń dla przedsiębiorców, a ci – co oczywiste – uwzględnią wyższą daninę w cenach sprzedawanych produktów i usług. Tak samo jak uwzględnili choćby podatek cukrowy czy rzekomo „nieprzerzucalny” na klientów podatek bankowy.
Już jesteśmy europejskim liderem, jeśli chodzi o tempo wzrostu cen. Powoduje ono, że inflacja pożera ponad połowę nominalnego wzrostu pensji. Realizacja Polskiego Ładu to jeszcze większa drożyzna, a więc wyższe sumy wydawane na zakupy podstawowych produktów. W przypadku osób zarabiających mniej więcej przeciętne wynagrodzenie za pracę podwyżka cen ma szansę całkowicie skonsumować ewentualne korzyści wynikające z wyższej kwoty wolnej. Najmocniej jak zwykle zostaną poszkodowane osoby, które proporcjonalnie najwięcej wydają na zakup żywności i produktów pierwszej potrzeby. Podwyżka cen jachtów niespecjalnie dotknie bogatych, natomiast ceny chleba, warzyw i paliwa uderzą w wiele polskich rodzin.
Nikt też specjalnie nie ukrywa, że Polski Ład oznacza podwyżkę podatków dla firm. Niewiele jednak mówi się o tym, dla jakich firm obciążenia mają wzrosnąć. W tym akurat zakresie projekt jest zabójczo precyzyjny – ucierpieć ma wyłącznie polski, mały biznes. Proponując wprowadzenie proporcjonalnej składki zdrowotnej dla osób prowadzących jednoosobową działalność gospodarczą, z jednoczesnym usunięciem możliwości jej odliczenia od podatku, Ministerstwo Finansów proponuje w praktyce zwiększenie opodatkowania najmniejszych firm o 9 proc. W rezultacie podatek liniowy o stawce 19 proc. stałby się, z dniem wejścia w życie proponowanych rozwiązań, podatkiem o stawce 28 proc. W III RP nie zdarzyła się jeszcze tak radykalna (o prawie 50 proc.!) podwyżka opodatkowania tak szerokiej (ponad 2 mln osób) grupy społecznej.
Prowadzenie jednoosobowej działalności gospodarczej to tymczasem doskonały poligon doświadczalny – liczba podmiotów świadczy o tym, że Polacy chcą próbować prowadzić własne biznesy i ponosić związane z tym ryzyko. Mimo to ta grupa, w której jest skoncentrowana energia i przedsiębiorczość, ma złożyć się na realizację obietnic zawartych w programie.
Słyszymy, że dla opisanego rozwiązania nie ma alternatywy. Że skoro chcemy zwiększać nakłady na opiekę zdrowotną i obniżać (choćby symbolicznie) klin podatkowy dla najmniej zarabiających, to ktoś musi za to zapłacić, i że musi być to akurat najmniejszy polski biznes. To jednak nieprawda. Związek Przedsiębiorców i Pracodawców (ZPP) pokazał bardzo jasną kontrpropozycję dla projektu realizującego Polski Ład. Można ją streścić następująco: zwiększmy składkę zdrowotną przedsiębiorców, ale stopniowo i nie tak znacząco. Pozostawmy ryczałtowość (stałą, niezależną od dochodu lub przychodu wysokość) składki. Niech za pozostałe elementy Polskiego Ładu zapłacą nie ci, którzy w trudzie budują swoje skromne majątki, lecz ci, którzy faktycznie mają w Polsce podatkowe eldorado – korzystające z agresywnej optymalizacji korporacje. Wystarczy wspomnieć, że ponad 60 proc. podatników podatku CIT nie płaci go w ogóle. ZPP opublikował niedawno raport o największych firmach francuskich – okazuje się, że niektóre z nich otrzymują więcej pomocy publicznej, niż zapłaciły podatku. Jeśli zatem celem MF jest sprawienie, by system podatkowy był trochę bardziej sprawiedliwy, może zamiast zwiększać obciążenia rachitycznej klasy średniej i polskich przedsiębiorców, należałoby sprawić, by ci, którzy podatków w Polsce w ogóle nie płacą, a korzystają z naszej infrastruktury i z dostępu do rynku, zaczęli wreszcie się uczciwie rozliczać i płacić chociaż 1 proc. przychodu? To pomysł warty, bagatela, kilkadziesiąt miliardów złotych rocznie.
Niestety, dla największych korporacji Polski Ład przewiduje nie sprawiedliwe zasady opodatkowania, lecz wręcz przeciwnie – kolejne ulgi (w podatku, którego i tak prawie nikt nie płaci) i „porozumienia inwestycyjne”. Przypomina to jakiś rodzaj „rasizmu” ekonomicznego. Specyficznego, bo o ile z reguły rasizm wiąże się z hołubieniem „swoich” i deprecjonowaniem „obcych”, tak w tym przypadku jest na odwrót. Polski przedsiębiorca ma być dociążany, podczas gdy przed zagranicznym inwestorem rozwija się czerwony dywan.
Paniczna obawa przed odpływem inwestycji w przypadku jakkolwiek skutecznej egzekucji podatków od międzynarodowych koncernów jest zupełnie nieuzasadniona, wszak najwięksi inwestorzy często płacą istotnie więcej niż postulowany przez nas 1 proc. przychodów.
Polski system podatkowy już w tym momencie jest trzecim najmniej przyjaznym w OECD. Od dawna wskazujemy, że poziom skomplikowania prawa podatkowego sprawia, że prowadzenie działalności o większej skali bez pomocy doradcy podatkowego staje się gigantycznym wyzwaniem. Doklejanie kolejnych ulg – na IPO, na robotyzację, na innowacyjnych pracowników, na prototyp itd. – do tego kolażu wyłączeń, wielopiętrowych odniesień i niejasnych przepisów, jedynie pogorszy sytuację.
Konkludując, w naszym przekonaniu podatkowe założenia Polskiego Ładu oznaczają w praktyce bezprecedensowy wzrost obciążeń dla najmniejszego polskiego biznesu, drożyznę dla konsumentów i jeszcze szersze otwarcie drzwi dla optymalizacji podatkowej koncernów, które jako jedyne będą w stanie zorientować się w gąszczu ulg i zwolnień. Są to skutki, których projektodawcy wydają się nie zauważać zza ideologicznych okularów, każących im nie tyle nawet „zwiększyć progresywność systemu”, ile po prostu radykalnie zwiększyć obciążenia tych, którzy odważyli się być przedsiębiorczy.