W ostatnich dniach furorę w Polsce zrobiła informacja podana przez portal Wp.pl, że w najgorszym możliwym scenariuszu przegłosowanie tzw. lex TVN może prowadzić do zmiany amerykańskich planów wojskowych wobec Polski. „Na Kapitolu rozmawia się o relokacji części wojsk do Rumunii – słyszymy z Waszyngtonu”. Później politycy opozycji zaczęli nakręcać tę spiralę. Można wręcz odnieść wrażenie, że już jutro pierwsze amerykańskie jednostki wojskowe wyruszą spod Warszawy pod Bukareszt.

Wydaje się jednak, że warto wziąć trzy głębsze oddechy, podrapać się w głowę, może nawet pójść na spacer czy przepłynąć się łódką (w końcu sierpień to czas wakacji) i na całą sprawę spojrzeć z pewnym dystansem. Tak więc po pierwsze, nieważne jak głupie, bezsensowne i szkodliwe są wojenki PiS z mediami, świat wojska różni się od świata mediów zasadniczo – tutaj bardzo niewiele rzeczy istotnych dzieje się szybko. Ruchy są planowane na wiele lat do przodu, co widać choćby na przykładzie trwającej budowy magazynów na sprzęt wojsk amerykańskich w Powidzu. To nie jest tak, że jedną decyzją z dnia na dzień przeniesiemy gdzieś kilka tysięcy żołnierzy. Taka operacja wymaga planowania i budżetu, rozbudowanej infrastruktury, a na dodatek namówienia do tego wojskowych, bo inaczej cały proces mogą boleśnie opóźniać. Przekonał się o tym m.in. Donald Trump, który jako prezydent radośnie ogłosił, że część wojsk USA wycofa się z Niemiec. Do końca jego kadencji nic takiego się nie wydarzyło, a za prezydenta Joego Bidena już potwierdzono, że żadnych spektakularnych i gwałtownych ruchów w tym obszarze nie będzie.
Po drugie, wojska USA stacjonują w Polsce nie tylko z tego powodu, że Warszawa o to mocno zabiegała. Jest tak też dlatego, że w Pentagonie uznano, iż przebywanie nad Wisłą kilku tysięcy żołnierzy ma strategiczną wartość dla Ameryki. I warto w tym wypadku rozróżnić interesy Ameryki od interesów medialnego koncernu Discovery. Oczywiście dziwne byłoby, gdyby Waszyngton nie bronił tych drugich, ale to jednak będzie działanie w ograniczonym stopniu. Nawet jeśli lobbyści pracujący na rzecz medialnego giganta są bardzo dobrze opłacani.
Po trzecie, trzeba też pamiętać, że upublicznianie pewnych rzeczy jest w polityce między państwami zwyczajnym narzędziem nacisku. Być może faktycznie ktoś związany z amerykańskim Kongresem sporządził notatkę dotyczącą amerykańskiej wojskowej obecności w Polsce, ale wykorzystano ją, by nadać sprawie niewspółmiernie duże znaczenie.
Jednak mając z tyłu głowy te trzy kwestie, i oczywiście krótki rejs łódką bądź kajakiem dla nabrania dystansu, i na dodatek wiedząc, że pogłoski o wycofaniu znad Wisły amerykańskich żołnierzy są równie przesadzone jak swego czasu te o śmierci amerykańskiego pisarza Marka Twaina, nie wolno zapominać, że długoterminowo to faktycznie politycy amerykańscy decydują o tym, gdzie wysyłane jest amerykańskie wojsko. Jeśli więc rząd prezesa Kaczyńskiego zbyt długo będzie prowadził aberracyjną krucjatę, może się okazać, że amerykańcy kongresmani nie będą hojni, przyjmując budżety w kolejnych latach. W 2020 r. wydatki na European Deterrence Initiative (EDI) wyniosły prawie 6 mld dol. A to właśnie w ramach EDI finansowany jest w dużej mierze pobyt żołnierzy zza Atlantyku w Polsce. To dla naszego bezpieczeństwa byłoby tak samo złą wiadomością, jak ograniczenia wobec mediów niekontrolowanych przez rząd. ©℗