Dziś są u nas powszechne. A jeszcze kilkanaście lat temu w oczekiwaniu na zatwierdzenie transakcji przeprowadzonej kartą można było wypić dwa piwa
To był 1990 rok. Pracując już w londyńskiej centrali Visa, przyjechałam służbowo do Polski. Karty były wówczas akceptowane dosłownie w kilku miejscach w Warszawie, m.in. w Hotelu Europejskim przy Krakowskim Przedmieściu. Z tego dobrodziejstwa korzystali przede wszystkim obcokrajowcy, bo w Polsce nie wydano wtedy jeszcze ani jednej karty płatniczej. Jednak zagraniczni goście zazwyczaj nie używali ich do płatności, tylko do podejmowania gotówki. W tym celu musieli udać się do oddziału Orbisu przy ul. Brackiej, w którym autoryzacją transakcji zajmowała się grupka pań pracujących w dziale ds. legitymacji kredytowych. Bankomatów przecież jeszcze nie było. Inicjacja operacji polegała na tym, że do centrum rozliczeniowego we Frankfurcie nad Menem wysyłany był telefaks z zapytaniem, czy taki to a taki klient ma środki na rachunku i można mu wypłacić pieniądze. Następnie panie z działu legitymacji kierowały delikwenta – szczęśliwego posiadacza karty – do baru naprzeciwko na piwko lub dwa, bo procedura autoryzacji trwała nawet kilkadziesiąt minut, a jej koniec był oznajmiany dźwiękiem dzwonka telefaksu – tak z rozbawieniem wspomina początki swojej pracy w Visie Małgorzata O’Shaughnessy, dziś dyrektor zarządzająca regionem Europy Środkowo-Wschodniej Visa Europe.
Karty, choć niewydawane obywatelom w czasach Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, były tu znane właśnie dzięki zagranicznym turystom i biznesmenom, którzy zamiast worków pieniędzy przywozili ze sobą plastikowe kartoniki. Informacje o nich były także przemycane przez powracających do kraju z zagranicznych wojaży rodaków, którym jakimś cudem udało się wyjechać do Wielkiej Brytanii lub Stanów Zjednoczonych. Ale w opowieści o tym, że w Londynie czy Nowym Jorku przy ulicach stoją metalowe pudełka, z których można samodzielnie wybierać pieniądze, mało kto chciał wierzyć.
Tymczasem dla gości odwiedzających Polskę biuro podróży Orbis utworzyło wspomniany dział ds. legitymacji kredytowych (DLK) – zalążek dzisiejszej sieci akceptacji kart. Pierwsze przyjmowane w naszym kraju karty nosiły logo Diners Club. Już pod koniec lat 60. ubiegłego wieku można było zrobić z nich w Polsce użytek. Kilka lat później Orbis rozpoczął akceptację kart firmy American Express, a od połowy lat 70. także wydawanych przez Bank of America, które w późniejszym okresie zyskały logo Visa oraz MasterCharge, znane dziś jako MasterCard. Dopiero zaś pod koniec lat 80. DLK rozpoczął akceptację japońskich JCB.
Karta zamiast walizki
Za symboliczny początek wydawnictwa kart w Polsce można natomiast uznać dzień 21 maja 1991 r. Wówczas to na specjalnie w tym celu zorganizowanej konferencji prasowej Bogusław Kott, prezes ówczesnego Banku Inicjatyw Gospodarczych, z dumą zaprezentował pierwszą wydaną nad Wisłą kartę płatniczą. – O ile dobrze pamiętam, pierwszą transakcję wykonała Teresa Piotrowska, nasza koleżanka z banku, która była odpowiedzialna za wydawnictwo kart. To była płatność w samolocie pomiędzy Europą a USA, którym lecieliśmy na światowy kongres Visa. Transakcja się udała, a do końca 1991 r. wydaliśmy kilkaset plastików – wspomina z łezką w oku Bogusław Kott, dziś przewodniczący rady nadzorczej Banku Millennium, spadkobiercy BIG.
Pierwsza na polskim rynku karta była debetówką przeznaczoną dla przedstawicieli przedsiębiorstw i instytucji. „Trafia ona tylko do rąk biznesmenów i świadczy o pozycji osoby, która posiada kartę, oraz przedsiębiorstwa, które posiadacz reprezentuje” – napisano na jej temat w materiałach informacyjnych. W celu uzyskania karty firma musiała otworzyć specjalny rachunek w banku oraz wnieść depozyt gwarancyjny wynoszący 200 mln zł na jedną kartę i 300 mln zł na dwie karty. W przeliczeniu na nowe złote było to odpowiednio 20 i 30 tys. zł. Opłata za wydanie plastiku wynosiła 70 dol., a za jej wznowienie po roku płaciło się 35 dol. Prowizja za podjęcie gotówki z bankomatu wynosiła 4 proc. Rozliczenia na rachunku prowadzone były w złotych. W 1991 r. posiadacze karty BIG Visa Business mogli nią płacić w 600 punktach handlowych w Polsce. Otrzymywali też dodatkowe świadczenia: pomoc medyczną i prawną w nagłych wypadkach, ubezpieczenie opóźnień w podróży, ubezpieczenie bagażu czy możliwość szybkiego uzyskania zastępczych dokumentów.
Jak to się stało, że BIG rozpoczął wydawnictwo kart Visa? – Wszystko zaczęło się trochę jak w powieści sensacyjnej, bo w barze jednego z hoteli w Berlinie Zachodnim w 1989 r., podczas europejskiego spotkania członków organizacji Visa. Jej ówczesny szef na Europę zachęcał nas do rozpoczęcia wydawnictwa kart, zapewniając, że problemy z wysoką inflacją, brakiem wymienialności złotówki czy brakiem infrastruktury powinno nam się udać pokonać. Z kolei Visie zależało na polskim rynku, bo zrozumiała, że zmieniający się system ekonomiczny tworzy możliwości szybkiego rozwoju rynku płatności. Pół roku później wydaliśmy pierwszą kartę – opowiada były prezes BIG.
Dodaje, że wówczas nie można było jeszcze myśleć o wydawnictwie kart dla klientów indywidualnych. – Rynek bankowości detalicznej praktycznie nie istniał – mówi Bogusław Kott. Kierowana przez niego instytucja była za to pierwszym polskim bankiem z kapitałem prywatnym, którego strategia zakładała obsługę firm. Musiał więc zaproponować właścicielom czy menedżerom szybko powstających przedsiębiorstw jakąś formę obsługi bezgotówkowej. Podróżowanie w interesach z plikiem banknotów w kieszeni było uciążliwe i niebezpieczne. Zastąpić go mogły papierowe czeki, popularne wówczas w wielu krajach. Instrument ten nastręczał jednak sporo kłopotów. Wiązały się z nimi konieczność potwierdzania, długi czas rozliczeń itd. Karta płatnicza może nie zastępowała w pełni czeków, ale na pewno była instrumentem o wiele wygodniejszym i bezpieczniejszym. Przyszłość pokazała, że te zalety wystarczyły, by pokonać czeki, które w ograniczonym zakresie funkcjonowały na naszym rynku, ale nigdy nie zdobyły dużej popularności. – Natomiast wydana przez nas karta miała jeszcze jedną zaletę: była świetnym towarem marketingowym. Dzięki niej mogliśmy pokazać, że pojawił się polski bank, który rozpoczął pogoń za światem – uważa Bogusław Kott.
Specjaliści od żelazek
Wkrótce po rozmowach prezesa BIG z szefostwem Visy na konferencji w Berlinie do Polski przyjechała także nowo powołana menedżer Visy na nasz kraj – Małgorzata O’Shaughnessy (wówczas pod panieńskim nazwiskiem Cathcard). To wówczas była świadkiem długiego procesu autoryzacji transakcji kartą w Hotelu Europejskim. O’Shaughnessy pomagała w tworzeniu firmy Polcard, którą w 1990 r. powołał do życia BIG wraz z Orbisem. – Już wtedy udało nam się połączyć Polcard z systemem VisaNet. Dzięki temu autoryzacja i rozliczenia transakcji kartami zostały przeniesione z Frankfurtu do Polski. Polcard zaś mógł się skoncentrować na pozyskiwaniu punktów chętnych do przyjmowania płatności bezgotówkowych i przygotować infrastrukturę pod wydawnictwo pierwszych kart Visa, którymi były karty Visa Business banku BIG – opowiada Małgorzata O’Shaughnessy.
Początkowo transakcje w sklepach i zakładach usługowych były przyjmowane za pomocą imprinterów, czyli tzw. żelazek. To ręczne urządzenia, które mogły przyjmować płatności jedynie kartami embosowanymi, czyli z wypukłym nadrukiem. Karta taka była wkładana do urządzenia i przykrywana specjalnym blankietem wykonanym z papieru samokopiującego. Następnie zamaszystym ruchem wykonywano na nim odcisk karty. Niektóre wersje imprinterów przypominały urządzenie do prasowania, stąd ich potoczna nazwa. Żelazko nie miało żadnego połączenia z bankiem, więc autoryzacji płatności dokonywano telefonicznie. Szybko zaczęto więc je zastępować nowocześniejszymi terminalami elektronicznymi. Polcard rozpoczął ich instalację już w 1992 r. Ale terminale były droższe, poza tym wymagały stałego łącza telefonicznego, z czym w początkach lat 90. był u nas nie lada problem. Dlatego żelazka funkcjonowały na polskim rynku bardzo długo – w 2004 r. działało ponad 30 tys. imprinterów. Z danych Narodowego Banku Polskiego wynika, że jeszcze w I kw. 2014 r. na naszym rynku pracowały cztery takie maszyny.
Tymczasem w 1991 r. w oddziale banku Pekao przy ulicy Czackiego w Warszawie uruchomiono pierwszy bankomat. Kolejne banki zaś rozpoczęły wydawnictwo kart z własnymi logo, które nie miały funkcji płatniczej, a jedynie służyły do podejmowania gotówki z własnej sieci bankomatów oraz z kas w oddziałach. Najbardziej znaną kartą tego rodzaju była PKO Express. Pod koniec 1992 r. BIG mógł pochwalić się wydaniem tysięcznej karty Visa. Pojawiły się szanse na wydanie pierwszej karty dla klientów indywidualnych. W 1993 r. Polacy mieli już za sobą najcięższe chwile związane z trudnymi reformami wprowadzanymi przez rząd Tadeusza Mazowieckiego w ramach tzw. planu Balcerowicza. Banki pomału zaczęły zdawać sobie sprawę z istnienia rynku detalicznego oraz potencjału, jaki się z nim wiązał.
Dlatego też już w lutym 1993 r. bank Pekao wydał pierwszą kartę Visa osobie prywatnej. Jak na owe czasy karta była bardzo innowacyjna. Koncepcja polegała na powiązaniu karty jednocześnie z dwoma rachunkami – złotowym i dolarowym. Jeżeli klient dokonywał kartą transakcji za granicą, była ona rozliczana w dolarach, dzięki czemu można było zaoszczędzić na przewalutowaniach. Jeżeli zaś płatność wykonywano w Polsce, rozliczano ją w złotych. Niestety, okazało się, że ta karta była zbyt nowatorska jak na tamte czasy i szybko zaprzestano jej wydawania. – Użytkownicy nie rozumieli tych zasad. Zdarzało się, że klient miał dużo pieniędzy na rachunku dolarowym, ale mało na złotowym. I dziwił się, gdy transakcja dokonywana w Polsce była odrzucana przez system – wspomina Małgorzata O’Shaughnessy. Kilka miesięcy po Pekao debetową kartę Visa na rynek wprowadził Bank BPH.
Rok 1993 dla rozwoju kart w Polsce był ważny z jeszcze jednego powodu – na rynku znalazła się pierwsza całkowicie polska karta płatnicza. Dziwnym trafem udało się to dokładnie 22 lipca 1993 r., czyli w rocznicę uchwalenia Manifestu PKWN. Przez całe lata władze komunistycznej Polski to na ten dzień planowały otwarcia mostów, dworców czy kolejnych hut żelaza. Inwestycje te miały dowodzić wyższości socjalizmu na kapitalizmem. Można więc uznać za chichot historii to, że pierwszą polską kartę płatniczą, mogącą poniekąd uchodzić za symbol kapitalizmu, wydano właśnie w rocznicę manifestu lipcowego. – Korzystając z doświadczenia, jakie dała nam współpraca z Visą, wydaliśmy pierwszą w pełni polską kartę płatniczą. Nosiła logo Polcard. Zrobiliśmy to oczywiście z naszą spółką, zajmującą się rozliczeniami transakcji – wspomina były prezes BIG.
Formalnie wydawcą karty był więc Polcard, który dostarczał wystandaryzowane plastiki i zapewniał operacyjnie rozliczenie wykonywanych nimi transakcji. BIG prowadził zaś rachunki, do których karty były wydawane. Ówczesna oferta znacząco różniła się od tego, co dziś proponują nam banki. Przede wszystkim środki na rachunku były oprocentowane i to całkiem sporo – 15 proc. w skali roku. Ale to skutek wysokiej jeszcze wówczas inflacji. Od dopuszczalnego salda debetowego na koncie bank pobierał odsetki w wysokości 54 proc. Za wydanie karty trzeba było zapłacić 50 tys. starych złotych, czyli 5 nowych złotych. Dzienny limit transakcji wynosił standardowo 2,5 mln zł. W tym czasie można było nią płacić już w ok. 5 tys. punktów akceptujących karty, z czego ok. 2 tys. było zlokalizowanych w Warszawie. Karty z logo Polcard przetrwały kilkanaście lat, występowały w kilku odmianach i były akceptowane tylko na terenie naszego kraju. Później zostały zastąpione przez banki kartami wydawanymi wraz z międzynarodowymi organizacjami płatniczymi.
Polskie przyspieszenie
W połowie lat 90. ubiegłego wieku rozwój polskiego rynku kart zaczął znacząco przyspieszać. W 1995 r., a więc tuż po denominacji, Pekao wprowadził na nasz rynek pierwszą kartę kredytową z logo MasterCard. Jej warunki nie odbiegały już znacząco od oferowanych przez banki dzisiaj. Limit kredytowy wynosił maksymalnie 2,5 tys. zł i był oprocentowany na 30 proc. w skali roku. Klient był zobowiązany do spłaty co miesiąc kwoty minimalnej, która była równa jednej dziesiątej całości zadłużenia. Brakowało jednak okresu bezodsetkowego, co oznacza, że bank doliczał odsetki od momentu wykonania płatności. Rok później Pekao rozpoczął otwieranie Eurokont, czyli rachunków indywidualnych, do których debetowe karty płatnicze Maestro wydawane były automatycznie.
W 1998 r. zaś Visa świętowała wydanie milionowej karty w Polsce. W dużej mierze to zasługa PKO, który podjął decyzję o zastąpieniu kart PKO Express kartami Visa Electron. Wydawnictwo debetówek pod tą marką prowadziły już także inne banki, m.in. Bank Śląski oraz ówczesny WBK.
Już wtedy polski rynek, choć wciąż zacofany pod względem nasycenia kartami, terminalami czy bankomatami, zaczął przyciągać nowinki technologiczne. Tak było na przykład w 1999 r., kiedy PKO jako drugi bank na świecie pilotażowo wydał kilka tysięcy kart Visa z mikroprocesorem. Pierwszą transakcję takim plastikiem wykonał Sławomir Lachowski, ówczesny wiceprezes PKO, podczas wizyty w Londynie. – Polski rynek od dawna należy do bardzo konkurencyjnych, a banki zainwestowały w know-how i technologie, tym bardziej stając się jednymi z najbardziej innowacyjnych w Europie. Poza tym wydaje mi się, że wśród menedżerów silna była potrzeba udowodnienia, że Polacy potrafią i mogą szybko nadrobić dystans do innych, co zresztą bardzo dobrze nam wyszło – uważa Małgorzata O’Shaughnessy. Na dużą skalę karty z mikroprocesorem w standardzie EMV polskie banki rozpoczęły wydawać po 2005 r. Obecnie większość plastików funkcjonujących na naszym rynku ma chip, co utrudnia skopiowanie danych kart i ogranicza liczbę transakcji oszukańczych.
Kolejną ważną datą w historii rozwoju kart w Polsce jest rok 2008. To w grudniu tego roku na rynku pojawiają się pierwsze karty zbliżeniowe. Wydał je Bank Zachodni WBK. Dwa lata później PKO BP podejmuje decyzję o przejściu na technologię bezstykową w przypadku wszystkich wydawanych przez siebie kart płatniczych. To był kluczowy moment dla rozwoju płatności zbliżeniowych w Polsce. Za PKO BP poszły kolejne instytucje. Obecnie ponad połowa wszystkich aktywnych kart oraz terminali płatniczych działa bezstykowo.
Ale rozwój polskiego rynku to także wiele problemów, których nie udało się rozwiązać do dzisiaj. Jednym z nich jest konflikt o koszty obsługi transakcji kartami. Najważniejszym elementem tych kosztów dla sklepów czy punktów usługowych jest prowizja interchange, którą za pośrednictwem operatorów terminali odprowadzają do banków – wydawców kart. Opłata ta jeszcze niedawno wynosiła u nas ok. 1,6 proc. i należała do najwyższych w Unii Europejskiej. Sieci handlowe od lat walczyły o jej obniżenie. Udało się to 1 lipca tego roku w wyniku wejścia w życie specjalnej ustawy nakładającej na interchange limit w wysokości 0,5 proc. Wiele wskazuje jednak na to, że to nie koniec cięć tej opłaty. Komisja Europejska chce ją obniżyć do 0,2–0,3 proc. Zdaniem części specjalistów tak ostre zmniejszenie przychodów banków z obsługi kart będzie zagrażać opłacalności tego biznesu oraz zmniejszy innowacyjność wydawców w tym zakresie.
Na razie polski rynek jest uważany za najnowocześniejszy na świecie. Świadczą o tym nie tylko statystyki odnoszące się do nasycenia kartami i terminalami zbliżeniowymi oraz udziałem transakcji bezstykowych w całkowitej liczbie transakcji bezgotówkowych. Polska jest jednym z pierwszych krajów na świecie, gdzie uruchomiono płatności zbliżeniowe NFC z wykorzystaniem kart płatniczych. Również u nas zawiązał się unikalny na skalę światową sojusz największych banków detalicznych, którego celem jest zbudowanie lokalnego systemu płatności mobilnych. Powołano spółkę Polski Standard Płatności, która lada chwila ma zaoferować system płatniczy o nazwie Blik. Niewykluczone, że w przyszłości PSP będzie wydawała także krajową kartę płatniczą, co będzie powrotem do pięknych tradycji Polcardu. Panuje przekonanie, że choć w przyszłości płatności mobilne wyeliminują z rynku plastikowe karty, to jeszcze przez najbliższe 10 lat nie będziemy w stanie się bez nich obejść.