Handel i usługi biorą się za odrabianie strat, ale widmo kolejnych lockdownów ogranicza możliwości .Otwarte branże łączy przekonanie, że jesienią może dojść do kolejnych restrykcji, które zahamują wzrost.

W maju odwiedzalność sklepów skoczyła o 33 proc. w porównaniu z pierwszym otwarciem branży wiosną 2020 r. – wynika z danych Polskiej Rady Centrów Handlowych. – Klienci, którzy przychodzą do salonów, są bardziej zdecydowani, by dokonać zakupu. W maju odnotowaliśmy także stopniowy wzrost udziału w sprzedaży odzieży formalnej – garniturów, marynarek i koszul, co odczytujemy jako sygnały stopniowego powrotu bardziej aktywnego życia społeczno-gospodarczego – mówi Radosław Jakociuk, wiceprezes Grupy VGR, do której należą marki Vistula czy Wólczanka.
Wciąż daleko jednak do pełnej normalności – wyniki w dniach powszednich są słabsze o 17 proc. w porównaniu z majem 2019 r. Właściciele galerii liczą jednak, że już wkrótce wrócą do poziomu sprzed zamknięcia – zwłaszcza gdy będzie można w pełni otworzyć strefy z jedzeniem.
Na złagodzeniu przepisów dotyczących spożywania posiłków bardzo zyskują już kina – od minionej niedzieli widzowie mogą jeść w trakcie seansów. – Na pewno zniesienie ograniczenia konsumpcji, zgodne zresztą z badaniami naukowymi dla naszej branży, upewnia widzów, że w kinie można bezpiecznie spędzić czas. Czeka nas też coraz więcej filmów zagranicznych, to skutek otwierania kin na całym świecie. Wracamy do normalności, ale branża wychodzi z pandemii z dużymi obciążeniami finansowymi – mówi Joanna Kotłowska, prezes Polskiego Stowarzyszenia Nowe Kina.
Podobne odczucia towarzyszą pracownikom gastronomii. – Szacujemy, że aby odrobić ośmiomiesięczne długi, jakie powstały na skutek lockdownu, potrzeba ok. trzech lat pracy w normalnym trybie, bez większych obostrzeń – mówi Krzysztof Szulborski, prezes Stowarzyszenia Kucharzy Polskich.
Podobne wrażenie mają hotelarze. – Według ekspertów hotelarskich z całego świata hotelarstwo wróci na właściwe tory rozwoju w 2023 lub w 2024 r., i to pod warunkiem, że nie będzie dalszych lockdownów – wskazuje Marek Łuczyński, prezes Polskiej Izby Hotelarzy (PIH).
– Sytuacja w branży jest niejednorodna. Beneficjentami poluzowania obostrzeń w okresie letnim są hotele usytuowane w kurortach wypoczynkowych. Diametralnie inaczej jest w miejskich hotelach butikowych czy w dużych konferencyjnych resortach. Dla tego typu obiektów sytuacja spowodowana pandemią nie poprawiła się – ocenia prezes PIH.
Nadal kuleje catering, bo wiele firm ciągle ostrożnie podchodzi do organizacji dużych imprez. – To dotyczy także targów, wystaw, konferencji, że nie wspomnę o wydarzeniach rozrywkowych, które są ciągle zawieszone. Wspominanie przez rząd o jesiennej fali kompletnie nie sprzyja ewentualnej poprawie nastrojów – mówi Jarosław Uściński, prezes Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Szefów Kuchni i Cukierni. Jak przyznają jednak przedstawiciele branży, ogólnie tendencje są obiecujące – w restauracjach i barach w weekendy są tłumy, a wakacje dają nadzieję na odbudowanie odwiedzalności również w ciągu tygodnia.
Wakacje to natomiast okres ciężkiej próby dla siłowni, które tradycyjnie w tym czasie odczuwają spadek zainteresowania. – To jest swojego rodzaju „naturalny lockdown” dla branży fitness. Zdania na rynku są obecnie podzielone. Te kluby, które były w jakikolwiek sposób otwarte w ramach fragmentarycznych wyłączeń, odnotowują lepszą odwiedzialność niż te, które pozostały zamknięte – nie licząc kilku wyjątków – mówi Tomasz Napiórkowski, szef Polskiej Federacji Fitness (PFF).
Otwarte branże łączy przekonanie, że jesienią może dojść do kolejnych restrykcji, które zahamują wzrost. Jak przyznają w rozmowach właściciele, pytaniem jest skala i twardość ewentualnych ograniczeń. – Nasza opinia o lockdownie pozostaje niezmienna – Polski na to nie stać. Stać ją za to na surowy reżim sanitarny, ale z możliwością działania – mówi Tomasz Napiórkowski.
Obawy przed kolejnymi ograniczeniami sprawiają, że trudno zachęcić do pracy nowe osoby. Zarówno hotelarstwo, jak i restauracje potwierdzają, że doskwiera im brak personelu – wiele osób zmieniło już branżę i nie chce wracać do dawnej profesji. – Brak pracowników jest już problemem ogólnopolskim. Wszyscy spodziewaliśmy się tego, że nastąpi profesjonalizacja, tzn. w branży pozostaną jedynie pracownicy wykwalifikowani, mocno związani z gastronomią i wiążący z nią swoją przyszłość. Niestety nawet tacy specjaliści często zdążyli zmienić zawód – opowiada Krzysztof Szulborski. – Z naszych danych wynika, że w czasie pandemii ok. 100 tys. osób odeszło z hoteli do innych branż lub pozostało bezrobotnymi. Wielu z nich nie chce wrócić do hotelarstwa, bo doświadczenie pokazało, że nasza branża jest jedną z pierwszych, które zostają zamknięte w lockdownie – dodaje Ireneusz Węgłowski, prezes Izby Gospodarczej Hotelarstwa Polskiego (IGHP).