Choć analitycy przewidują, że ten rok będzie dla drobiarstwa lepszy niż poprzedni, to na korzystne zmiany trzeba jeszcze poczekać. Do problemów z recesją dochodzi grypa ptaków

Między 9 a 14 kwietnia Państwowy Instytut Weterynaryjny w Puławach (PIWet) poinformował o 26 ogniskach. Łącznie od jesieni ub.r. wykryto ich już ponad 100. To oznacza, że zaraz po Francji, gdzie odnotowano już ok. 500 ognisk, na polskich fermach wykrywano grypę najczęściej w Europie, tuż przed Niemcami. Jednocześnie wykryto ponad 150 przypadków wśród dzikiego ptactwa.
Wykrycie tylu ognisk oznacza, że wybitych zostanie kilka milionów zwierząt. Tym bardziej że grypa szaleje w regionach, w których zagęszczenie ferm jest największe – w Wielkopolsce i na północnym Mazowszu. Tylko w tym ostatnim regionie mówi się o zutylizowaniu 4 mln sztuk drobiu.
Producenci wskazują, że choć grypa ptaków występuje cyklicznie, to obecnie jej skala jest zdecydowanie większa. Dla porównania, w latach 2016/2017 i 2019/2020, w Polsce stwierdzono zaledwie 65 i 35 ognisk u drobiu w gospodarstwach. – To największy przypadek epidemii grypy ptaków dla polskiego drobiu od wielu lat. Niestety w dużej mierze wynika on z dużego zagęszczenia ferm na małej powierzchni. W efekcie, gdy przychodzi choroba, są zagrożone setki tysięcy zwierząt. W przyszłości należy przykładać większą wagę do rozproszenia produkcji – zauważa Andrzej Danielak, prezes Polskiego Związku Zrzeszeń Hodowców i Producentów Drobiu (PZZHiPD).
Grypa ptaków (nie mylić z ptasią grypą, którą określa się schorzenie dotyczące ludzi) rozprzestrzenia się w Polsce w bardzo szybkim tempie za sprawą pogody. Jak tłumaczy Krzysztof Niemczuk, dyrektor PIWet w Puławach, drastyczne spadki temperatur w połowie lutego sprawiły, że dzikie ptaki zaczęły przemieszczać się w kierunku obszarów, na których warunki bytowania były bardziej znośne. Tam tworzyły się wielkie skupiska przybywających z różnych części kraju, niektóre z nich przyniosły ze sobą wirusa. Kiedy temperatury powietrza poszybowały w górę, ptaki rozproszyły się i rozniosły wirus po kraju.
Dlatego służby spodziewają się dalszych zachorowań. Jak twierdzą, robią, co mogą, by im zapobiec, ale ich moce są ograniczone – we wcześniejszych sezonach były wspierane przez sanepidy i służby mundurowe. Teraz za sprawą trzeciej fali COVID-19 nie jest to możliwe. Apelują więc, by rolnicy bardzo restrykcyjnie podchodzili do zasad bioasekuracji.
Z tym jednak bywa różnie. – Znane są przypadki, że hodowca z zapowietrzonych terenów postanowił sprzedać potencjalnie chory drób za okazyjną cenę w innej części kraju. To skrajnie nieodpowiedzialne zachowanie, przez które cierpi cała branża – dodaje prezes PZZHiPD.
„Nie wolno też wprowadzać do gospodarstwa drobiu niewiadomego pochodzenia, a szczególnie ostrożnie podchodzić do pokątnych ofert sprzedaży ptaków po «okazyjnej» cenie od nieznanych osób. Takie działania są nielegalne. Handel drobiem jest dozwolony tylko w okresie, gdy grypa na danym obszarze nie występuje, dodatkowo w ściśle wyznaczonych miejscach i pod nadzorem powiatowego lekarza weterynarii” – przypomina PIWet w swoim komunikacie skierowanym do rolników.
Wydawać by się mogło, że grypa wcale nie musi być dramatem dla polskich hodowców. Wcześniej bowiem borykali się z problemem nadwyżki produkcyjnej. Hotele i restauracje, które odbierały drób, zamknięto z dnia na dzień, a rolnicy zostali z przygotowywanym do sprzedaży drobiem i niską ceną.
Rolnicy podkreślają jednak, że odszkodowania nie okażą się bardziej opłacalne niż normalna działalność – choćby dlatego, że w wyniku utylizacji zabite zostaną też sztuki przeznaczone do rozmnażania. – Zwierzęta to dorobek życia, który można stracić z dnia na dzień. Odszkodowania nie zrekompensują stresu z powodu utraty drobiu. W najtrudniejszym położeniu są mniejsi dostawcy, którym trudniej odbudować gospodarstwo – przekonuje Andrzej Danielak.
Liczba zabitych zwierząt nie zmieni struktury rynku. Jak ocenia prezes PZZHiPD, nawet gdyby przyjąć najbardziej pesymistyczny scenariusz, w którym obecna grypa pochłonęłaby ok. 10 mln sztuk, to statystycznie nie będzie to wstrząs – polska produkcja drobiu to ok. 1,3 mld sztuk.
Na to uwagę zwracają też ekonomiści. – Rozprzestrzenianie się wirusa blokuje polski eksport drobiu na ważne rynki spoza UE takie jak Chiny czy RPA. To do nich polscy producenci sprzedawali te elementy, które cieszą się mniejszym zainteresowaniem w Europie – np. skrzydełka czy łapki – wskazuje Jakub Olipra, analityk Credit Agricole i ekspert ds. rynków rolnych.
Podkreśla jednak, że niezależnie od przedłużania się okresu choroby, ten rok będzie dla branży dużo bardziej udany niż poprzedni. – Choć I kwartał jest jeszcze dość trudny, to zakładamy, że wraz z postępującym programem szczepień pandemia będzie stopniowo wygasać, stąd można oczekiwać, że w kolejnych miesiącach swoją działalność wznowią restauracje i hotele. Ożywienie popytu ze strony gastronomii jest kluczowe dla sytuacji w polskim sektorze drobiarskim. Dlatego wszystko wskazuje, że druga połowa roku będzie zdecydowanie lepsza – dodaje ekspert. ©℗
W najczarniejszym scenariuszu grypa pochłonie 10 mln sztuk drobiu