By uspokoić chiński rynek i uniknąć bojkotu, część firm odzieżowych łagodzi swoje stanowisko w sprawie prześladowań Ujgurów

W odwecie za to, że administracja Joego Bidena, a także Unia Europejska, Wielka Brytania i Kanada nałożyły sankcje na Pekin za prześladowania Ujgurów, w Państwie Środka zaczęła się nagonka na zachodnie koncerny odzieżowe. W mediach społecznościowych przypomniano ubiegłoroczne oświadczenia tych firm, w których odcinają się od działań chińskich władz, zapewniając, że nie żerują na dramacie Ujgurów – muzułmańskiej grupy etnicznej tureckiego pochodzenia zamieszkującej prowincję Sinciang. Koncerny deklarowały, że nie korzystają z tamtejszej bawełny. Uznawana za jedną z najlepszych na świecie, jest ona sztandarowym produktem eksportowym tego regionu pożądanym na globalnych rynkach. A to, że jest zbierana przez osoby więzione w obozach pracy, radykalnie zmniejsza jej cenę. Szacuje się, że do przymusowej pracy przy zbiorach zmusza się pół miliona Ujgurów rocznie.
Władze Państwa Środka odrzucają te oskarżenia i mówią o niedozwolonej ingerencji obcych państw w ich wewnętrzne sprawy. I deklarują, że nie będą godzić się na naruszanie suwerenności. – Chiny nie są już Chinami 1840 r., a era, w której Chińczycy cierpieli z powodu hegemonii i zastraszania przez wielkie potęgi, już nigdy nie powróci – przekonywał Xu Guixiang, rzecznik władz prowincji Sinciang.
Natomiast w sieci – pod powrzucanymi na różne portale zeszłorocznymi oświadczeniami – odbywa się linczowanie odzieżowych gigantów. Narracja jest mniej więcej taka: że firmy te dorabiają się na tamtejszym ogromnym rynku zbytu, a jednocześnie nie szanują swoich nabywców. Akcję podsycają celebryci, którzy jeden po drugim zrywają współpracę z zachodnimi markami (do tej pory zrobiło to blisko 40). Kanały e-commerce tych firm są blokowane, a ich stacjonarne sklepy znikają z internetowych map.
Koncerny znalazły się w potrzasku – z jednej strony zachodnie organizacje pozarządowe często zarzucają im, że są ślepe i głuche na łamanie praw człowieka w Chinach, by móc rozwijać tam produkcję i sprzedaż. Z drugiej, tamtejszy rynek jest dla nich priorytetowy. Przykładowo Nike w ubiegłym roku wypracował na nim 6,7 mld dol. przychodu. Adidas ok. 4,3 euro, a H&M 1,1 mld dol. To są kwoty, obok których, zwłaszcza w trakcie pandemicznej recesji na Zachodzie, nie sposób przejść obojętnie.
Fala oburzenia i widmo zamknięcia rynku dla Zachodu przekuła się też na wzrost notowań giełdowych miejscowych firm odzieżowych na giełdzie w Hongkongu – pod koniec ubiegłego tygodnia urosły o 5–10 proc., podczas gdy zachodnie traciły (Nike w Nowym Jorku zleciał w miniony czwartek o 5 proc.).
To spowodowało nerwowe ruchy zarządzających koncernami odzieżowymi. Jak donoszą aktywiści zaangażowani w sprawę Ujgurów z organizacji „Stop Ujgurskiej pracy przymusowej” (EUFL), oświadczenia potępiające sytuację w prowincji usunięto ze stron właściciela Zary, PVH (właściciel m.in. marek Tommy Hilfiger oraz Calvin Klein), a także VF, do którego należą Lee, Wrangler i Timberland. Co ciekawe oświadczenie tego ostatniego koncernu po pewnym czasie wróciło na stronę.
Tę wojnę relacjonowały chińskie media, które z dumą donosiły, że niektóre marki, m.in. FILA z Korei Południowej i japoński ASICS, zadeklarowały, iż dalej będą wykorzystywać bawełnę z regionu. W tym gronie znalazł się też Hugo Boss, który w swoim oświadczeniu na Weibo (chińska platforma mikroblogowa) stwierdził, że zawsze dbał o poszanowanie suwerenności Chin. Na firmę wylała się fala krytyki na Zachodzie, więc jej władze oświadczyły, że wypowiedź nie była autoryzowana i post usunięto. Z kolei H&M zapewnił, że szanuje chińskich konsumentów i nie reprezentuje żadnego stanowiska politycznego.
Taka chwiejna, kapitulancka postawa może się nie spodobać zachodnim konsumentom i odbić negatywnie na wizerunku firm. Powstała w ubiegłym roku amerykańska koalicja instytucji pozarządowych „Stop Ujgurskiej pracy przymusowej” (EUFL), w skład której wchodzą m.in. stowarzyszenia Ujgurów, jeden z największych związków zawodowych AFL-CIO czy Anti-Slavery International, domaga się, by ignorując chińskie protesty, władze poszczególnych koncernów jeszcze mocniej zareagowały na dramat wykorzystywanych Ujgurów. Zarzucają też im, że ograniczają się do oświadczeń, podczas gdy ich faktyczne działania wciąż wzbudzają wątpliwości. – Miliony konsumentów na całym świecie, którzy nie chcą być współwinni ujgurskiej pracy przymusowej, będą obserwować, jak firmy reagują na to zastraszanie. Czy potwierdzą swój sprzeciw wobec pracy przymusowej i zbrodni przeciwko ludzkości, czy też ulegną presji? To test moralny dla światowych marek odzieżowych. Zobaczymy, kto go przejdzie, a kto zawiedzie – stwierdza w oświadczeniu EUFL.
Doświadczenie wskazuje, że działacze pozarządowi i myślący o prawach człowieka konsumenci mogą być zawiedzeni. Do tej pory zachodnie podmioty przegrywały w konfrontacji z chińskim niezadowoleniem.
Tak było na przykład, gdy Daryl Morey, ówczesny dyrektor generalny Houston Rockets, drużyny grającej w NBA, poparł publicznie protesty w Hongkongu. Chińczycy się wściekli i zaczęli naciskać na sponsorów drużyny obecnych na tamtejszym rynku, a ci z kolei na Moreya, który ostatecznie wycofał się ze swoich słów. ©℗
Celebryci chińscy, jeden za drugim, zrywają współpracę z koncernami