Globalny deficyt półprzewodników może utrudnić ocieplenie stosunków na linii Europa–USA. I jednocześnie być szansą dla Chin na wyrwanie się spod amerykańskiego embarga

Brak półprzewodników pogłębia rynkowe kłopoty nie tylko firm motoryzacyjnych, ale też producentów elektroniki, czyli głównych odbiorców tych komponentów. Samsung w ubiegłym tygodniu poinformował, że poważne zachwianie równowagi na rynku może przełożyć się na jego produkcję. Fakt, że koreański gigant otwarcie mówi o problemach, dobitnie świadczy o skali kryzysu. Zwłaszcza że dotąd w dużej mierze był samowystarczalny – choć posiłkował się dostawami od podwykonawców, sam jest jednym z największych producentów chipów.
Koreańczycy poinformowali też o możliwym przesunięciu premiery kolejnej odsłony Samsung Galaxy Note. Braki komponentów mogą być jedną z przyczyn opóźnienia. Wcześniej problemy z chipami zgłaszało też Sony, które wciąż nie jest w stanie pokryć zapotrzebowania na konsole PlayStation 5.
Analitycy twierdzą, że w kwietniu można spodziewać się szczytu tego deficytu. Według LMC Automotive straty spowodowane niedoborem chipów spowodowały, że od początku roku tylko w Europie wyprodukowano blisko 150 tys. samochodów mniej. W II kw. braki przełożą się na kolejne 60 tys. aut, które nie zjadą z linii produkcyjnych. Natomiast z wyliczeń Trendforce wynika, że od kwietnia do czerwca spadek produkcji smartfonów może wynieść ok. 5 proc. – zwłaszcza w segmencie modeli średniej klasy.
Choć władze poszczególnych państw – w tym USA i Niemcy – starały się ponaglić producentów, okazuje się, że niewiele udało się im wskórać. Do braku komponentów doszedł bowiem pech. W piątek wybuchł pożar w jednej z japońskich fabryk Renesas Electronics. Wstrzymanie produkcji może potrwać tam nawet miesiąc i spowodować straty sięgające nawet 160 mln dol. Wcześniej ten producent borykał się ze skutkami trzęsienia ziemi w pobliżu Fukushimy, które wstrzymało produkcję na tydzień.
Przyroda nie sprzyja też największemu producentowi na świecie – tajwańskiemu TSMC. Zmuszony jest ograniczać produkcję za sprawą suszy wymagającej oszczędności wody. Wcześniej problemy związane z dużymi opadami śniegu i wynikającymi z nich przerwami w dostawach energii miała teksańska fabryka Samsunga: w lutym musiała wstrzymać produkcję i dopiero wraca do pełnej sprawności.
Brak chipów powoduje, że poszczególne państwa coraz bardziej dążą do uniezależnienia się od zagranicznych producentów. Prezydent USA Joe Biden w lutym zlecił analizę krajowych łańcuchów dostaw, na podstawie której ustalane mają być dalsze kroki ku samowystarczalności i sprowadzaniu inwestycji. Może to wywołać napięcia z partnerami z innych części świata. Aspiracją UE jest, by do 2030 r. zająć 20 proc. globalnej produkcji chipów. A to oznacza, że będzie rywalizować ze Stanami o nowe projekty. To zresztą już się dzieje – w tym miesiącu ogłoszono nową inwestycję Apple w Monachium. Spółka ma wydać miliard euro na centrum projektowania tych części.
Z drugiej strony niedobory są okazją dla Chin. Kraj ten wcześniej sprowadzał komponenty z zagranicy, nie dysponował zaawansowanymi technologiami, a ich rozwój był też hamowany przez USA, które wprowadziły embargo na handel z chińskimi firmami. Teraz to wszystko może się odwrócić: jak donosi Reuters, niewykluczone, że nowa administracja wznowi, przynajmniej częściowo, kontakty handlowe z Państwem Środka. Jest też duża szansa, że także partnerzy z innych krajów, nie mając wyjścia, zdecydują się na zakontraktowanie chińskich chipów. Dlatego tamtejsi producenci przygotowują się na taką ewentualność inwestycyjnie: największy chiński producent SMIC ogłosił w zeszłym tygodniu, że z publicznym wsparciem postawi w Shenzhen kolejną fabrykę chipów, na którą wyda 2,35 mld dol. ©℗