Liczba placówek działających w branży sięgnęła 85,5 tys., co oznacza, że w ubiegłym roku rynek urósł o 2,6 proc. To nie rozwój, a walka o przetrwanie – mówią restauratorzy. Ale niektórym wiedzie się dobrze

Obok hoteli i klubów fitness gastronomia należy do tych branż, w które COVID-19 uderzył najmocniej. Mimo tego nie zeszła ze ścieżki wzrostu, którą podąża od co najmniej dekady. Z analizy przeprowadzonej dla DGP przez Bisnode A Dun & Bradstreet Company wynika, że nową działalność w tym sektorze zarejestrowało 6,6 tys. osób, a wyrejestrowało 4,4 tys. Tomasz Starzyk, analityk w Bisnode A Dun & Bradstreet Company, dodaje, że ten trend jest kontynuowany także w tym roku. Dotychczas zarejestrowano 1,3 tys. biznesów gastronomicznych, a wykreślono niecałe 1,1 tys.
Według Izby Gospodarczej Gastronomii Polskiej wcale nie jest tak, że rynek dynamicznie się rozwija, a raczej widzimy efekt walki o przetrwanie. ‒ To gest rozpaczy i trudnej sytuacji, w której znalazło się wielu przedsiębiorców. Wiedząc, że już niedługo może wejść do nich komornik, zakładają nową działalność, do której transferują wszystko co się da z dotychczasowego biznesu. Tym sposobem mogą dalej działać w nowej spółce bez obciążeń – tłumaczy Sławomir Grzyb, sekretarz generalny zarządu IGGP.
Poza tym według naszych rozmówców wielu przedsiębiorców rejestrowało nową firmę, by przygotować się na nadejście kolejnej fali obostrzeń na jesieni. Robili to już pod takim PKD, które uprawnia do otrzymania pomocy. Tylko w ramach Tarczy PFR 2.0 ponad 15,5 tys. firm otrzymało 2,3 mld zł.
‒ Prawda jest też taka, że wiele osób straciło na tym rynku zajęcie. Naturalne jest więc, że szukając pomysłu na pracę, decydują się na działalność w branży, którą znają najlepiej. Szczególnie że mają nadzieję, iż wraz z ociepleniem nastąpi jej odmrożenie – komentuje Maciej Kotecki, założyciel Stowarzyszenia „Przyszłość dla Gastronomii”.
Zdaniem ekspertów na rynek wracają też przedsiębiorcy, którzy zrezygnowali z biznesu w 2020 r. po pierwszym lockdownie. Nie mogą znaleźć nic dla siebie i dochodzą do wniosku, że jeszcze raz spróbują. ‒ Podjęciu takiej decyzji mogą sprzyjać zapowiedzi rządu o kolejnym rodzaju pomocy dla sektora. Mowa o bonie gastronomicznym – mówi Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Bank Millennium.
Dla niektórych konceptów gastronomicznych, opartych na dowozie i szybkich, prostych daniach, pandemia była okresem dynamicznego wzrostu i te przyciągają chętnych, zwłaszcza gdy działają w ramach franczyzy. Na przykład sieć pizzerii Stopiątka w 2020 r. otworzyła 15 nowych lokali, nie zamknęła żadnej placówki i zwiększyła sprzedaż o 20 proc. w stosunku do ubiegłego roku. – Pierwsze zamrożenie gastronomii wiele nas nauczyło. Natychmiast uruchomiliśmy narzędzia, które szybko rozwinęły kanał dostaw. Na początku mieliśmy spadki, ale wkrótce obroty wzrosły o 15‒20 proc. – mówi Marcin Ciesielski, prezes firmy Mastergrupa, do której należy sieć.
Andrzej Krawczyk, prezes zarządu Akademii Rozwoju Systemów Sieciowych, potwierdza, że okres turbulencji w gospodarce wywołanych przez pandemię spowodował wzrost zainteresowania franczyzą, a w konsekwencji zaowocował rosnącą liczbą sprzedanych licencji, a w najbliższych miesiącach trend ten będzie przybierał na sile. ‒ Na korzyść gastronomii przemawiało to, że wiele sieci z tej branży zniosło bądź obniżyło wysokość opłat franczyzowych. Zrobiły tak m.in. Lody Bonano, MBE, SO!COFFEE czy McDonald’s – wymienia.
Ekspert podkreśla również, że choć placówek gastronomicznych jest rekordowo dużo, to nie wszystkie punkty pozostają aktywne. Wielu przedsiębiorców postanowiło bowiem przeczekać trudny czas i zawiesiło działalność. W 2020 r. na taki krok zdecydowało się prawie 10 proc. spośród wszystkich działających w branży firm. Z czego w zawieszeniu nadal pozostaje 4861, a na rynek powróciło tylko 1516. W I kw. tego roku również wielu przedsiębiorców zdecydowało się zawiesić biznes ‒ w sumie chodzi o 630 lokali.
Kondycja firm w tym sektorze nie jest dobra. Z danych Bisnode A Dun & Bradstreet Company wynika, że prawie 70 proc. z badanych punktów już dzisiaj ma większe lub mniejsze kłopoty finansowe. Na tle branży najlepiej prezentują się stałe restauracje i firmy cateringowe, które ratuje możliwość wydawania posiłków bez konieczności przebywania klienta w lokalu.
Jak tłumaczy Tomasz Starzyk, niespełna 40 proc. firm cateringowych nie narzeka na swoją sytuację, ponieważ ciągle mogły dostarczać jedzenie do placówek oświatowych, szpitali czy niektórych otwartych biur i innych punktów usługowych. Ale zaledwie 6,6 proc. ma się bardzo dobrze. Jeśli chodzi o restauracje, to na koniec stycznia tylko 6,3 proc. było w kondycji bardzo dobrej, 26,6 proc. w dobrej, aż 31,9 proc. raczej w słabej i 35,2 proc. w bardzo złej. ©℗
W zawieszeniu nadal pozostaje 4861, a na rynek powróciło tylko 1516 lokali