Ubiegły miesiąc był drugim, w którym udało się poprawić wynik z czasów sprzed pandemii. To w Europie wyjątek
Ubiegły miesiąc był drugim, w którym udało się poprawić wynik z czasów sprzed pandemii. To w Europie wyjątek
Z opublikowanych wczoraj danych Instytutu Badań Rynku Motoryzacyjnego SAMAR (opartych na Centralnej Ewidencji Pojazdów i Kierowców) wynika, że luty tego roku był udany. W kraju zarejestrowano bowiem 43 528 samochodów osobowych oraz lekkich dostawczaków, co oznacza wzrost o 0,86 proc. (+372 szt.) w stosunku do lutego 2020 r., a więc jeszcze przed lockdownem.
Jednocześnie wynik ten jest zdecydowanie lepszy od stycznia 2021 r. i oznacza wzrost względem niego o 18 proc. – Ten wynik pokazuje, że nauczyliśmy się żyć z pandemią, a przedsiębiorcy, którzy 3–4 lata temu zakupili nowe samochody, dziś myślą o ich wymianie – ocenia Wojciech Drzewiecki, prezes IBRM SAMAR. W lutym przedsiębiorcy odpowiadali za zakup ponad 71 proc. aut.
O aktywności przedsiębiorców świadczą też bardzo dobre dane z segmentu aut dostawczych. Tu odnotowano wzrost o ponad 24 proc. zarówno w stosunku do lutego ubiegłego roku, jak i stycznia 2021 r. W ciągu dwóch miesięcy tego roku zarejestrowano w Polsce 10 394 dostawczaki, czyli o 14,71 proc. więcej niż w analogicznym okresie ubiegłego roku.
– Podczas gdy konsumenci wciąż z rezerwą podchodzą do wymiany auta i wolą się wstrzymać, większość firm działa i konsekwentnie wymienia flotę. Oczywiście nie wszyscy, bo część branż, np. gastronomia, wciąż zostaje zamknięta. Ewentualne spadki z tym związane są jednak rekompensowane rosnącym zapotrzebowaniem np. wśród kurierów – tłumaczy prezes IBRM SAMAR.
Jak dodaje, liczba rejestracji powinna zwiększać się również w marcu, tradycyjnie bowiem za sprawą wiosennego ożywienia gospodarczego wyniki są wówczas lepsze niż na samym początku roku. Ekspert prognozuje też, że choć sprzedaż roczna nie wróci do poziomu z 2019 r., to są duże szanse na wzrost o 10 proc. w odniesieniu do 2020 r.
Do prognoz należy podchodzić jednak ostrożnie, bo branża wciąż stąpa po kruchym lodzie. – Jeśli sytuacja epidemiczna będzie się poprawiać zgodnie z oczekiwaniami, można spodziewać się, że w ślad za firmami ożywi się też zapotrzebowanie konsumentów. Optymizm może jednak okazać się przedwczesny. Liczymy się z tym, że z dnia na dzień może zostać wprowadzony lockdown, który zniszczy wypracowane wcześniej wzrosty – ocenia Wojciech Drzewiecki.
Dotychczas sztuka poprawienia wyników z czasów przedpandemicznych udała się jedyne we wrześniu, kiedy to sprzedaż podskoczyła o 9,45 proc. Wówczas eksperci wskazywali, że przyczyną było letnie luzowanie obostrzeń, ale też w dużej mierze efekt niskiej bazy – wrzesień 2019 r. był bowiem zdecydowanie słabszy za sprawą obniżenia popytu po wejściu w życie nowych limitów emisyjnych.
Polskie dane kontrastują z tymi, które spłynęły z innych dużych rynków Starego Kontynentu. – Nam udało się przekonać rząd, że warto utrzymać otwarte salony, bo szansa na zakażenie w nich jest bardzo znikoma, a straty wynikające z zamknięcia byłyby bardzo duże. Inne państwa nie miały tyle szczęścia. W Niemczech czy we Francji można składać zamówienia online i odebrać auto na miejscu, ale to nie to samo. Konsumenci przed zakupem chcą porozmawiać z dealerem, porównać auta z innymi czy samemu je obejrzeć – tłumaczy Jakub Faryś, prezes Polskiego Związku Przemysłu Motoryzacyjnego (PZPM).
W innych krajach zdecydowanie większą rolę odgrywa handel detaliczny, który najbardziej odczuwa COVID-19. Przykładowo, w Hiszpanii lutowy spadek o -38,4 proc. r/r wynikał przede wszystkim z wycofania się z rynku osób fizycznych, które wolą wstrzymać się z zakupami. Ich, w przeciwieństwie do biznesu, nie przekonują dopłaty do wymiany aut na elektryczne. W efekcie po raz pierwszy od 1996 r., kiedy zaczęto zbierać dane, kanał detaliczny w tym kraju odnotował mniejszą sprzedaż bezwzględną niż firmy.
Luty upłynął pod znakiem znacznych spadków również w innych państwach UE. Największy z europejskich rynków, niemiecki, odnotował spadek o 19 proc. To co prawda mniejszy zjazd niż w styczniu (-31,1 proc.), ale nadal wskazuje na zdecydowane osłabienie popytu. We Francji dołek wyniósł z kolei 20,9 proc., co jest wynikiem jeszcze gorszym niż ten w styczniu. Najmniejszy spadek – we Włoszech – jest stosunkowo niski na tle innych państw (-12,3 proc.) za sprawą wsparcia kierowanego nie tylko do bezemisyjnych pojazdów, ale również wymiany auta na spalinowe, jeśli emituje mniej CO2 (do 135g/km).
O odbudowanie się branży może być trudno również za sprawą braku półprzewodników. Z tego powodu najwięksi producenci poinformowali już, że zmuszeni są zmniejszać produkcję. W Europie mówi się o problemach sięgających kilkuset tysięcy samochodów.
– Faktycznie, brak półprzewodników może ograniczać dostęp do poszczególnych modeli, ale nie sądzę, żeby w obecnej sytuacji hamowało to popyt. Problemy mogą się nasilić, gdy zainteresowanie klientów wzrośnie, ale wydaje się, że do tego czasu zwiększy się też podaż ze strony dostawców – ocenia Jakub Faryś.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama