10,3 bln euro to szacowany koszt łącznie z utraconymi korzyściami. Do tego polityczne tsunami. Jak do tej pory w co najmniej 11 państwach Unii rządzący politycy stracili stanowiska z powodu wydarzeń związanych z kryzysem.
Przyszły rok będzie pierwszym od początku globalnego kryzysu, w którym wszystkie 28 państw Unii Europejskiej zanotuje wzrost gospodarczy – wynika z prognoz Komisji Europejskiej i Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Będzie to symboliczny koniec nie tylko najdłuższego, lecz także najkosztowniejszego kryzysu od dziesięcioleci. Na walkę najpierw z nim, a potem z jego skutkami państwa Unii wydały bowiem ponad 2,5 bln euro.
Formalnie rzecz biorąc, nie były to pieniądze wydane bezpowrotnie, lecz pożyczone i teoretycznie wszystkie powinny zostać odzyskane. Ale sytuacja jest bardziej skomplikowana, co pokazuje przykład Irlandii. Jesienią 2008 r., gdy irlandzkie banki wpadły w kłopoty wskutek pęknięcia bańki nieruchomościowej, rząd je ratował, przejmując ich zobowiązania. Uboczny skutek tego był taki, że Irlandia sama stanęła na krawędzi bankructwa i musiała korzystać z pakietu pomocowego udzielonego przez pozostałe państwa strefy euro. O ile pieniądze przekazywane przez Europejski Bank Centralny były po prostu drukowane, to na Europejski Instrument Stabilizacji Finansowej (EFSF) i Europejski Mechanizm Stabilizacyjny (ESM) trzeba było już wyłożyć realną gotówkę, co dla niektórych państw było sporym obciążeniem. Tymczasem te pieniądze, które mogłyby zostać wydane w inny sposób, wrócą do nich nieprędko – bailout dla Irlandii sięgnął połowy jej PKB, więc siłą rzeczy spłacanie długu potrwa wiele lat, nie mówiąc już o Grecji, gdzie dwie tury pożyczek przekroczyły wartość PKB.