Wyniki spółek z końca roku potwierdzają, że dawni giganci odchodzą w cień. Na scenie rozpychają się coraz potężniejsi gracze budujący nową epokę.
Wyniki spółek z końca roku potwierdzają, że dawni giganci odchodzą w cień. Na scenie rozpychają się coraz potężniejsi gracze budujący nową epokę.
Dla big techów pandemiczny kryzys oznacza złoty wiek. Technologiczni giganci rosną jeszcze szybciej niż przewidywano. COVID-19 pomimo swojej bezprecedensowości, przyspiesza więc to, co wieszczono już wcześniej.
Alphabet, właściciel Google’a, w minionym roku osiągnął 182,5 mld dol. przychodu, czyli o 12 proc. więcej niż rok wcześniej. Rok 2020 zakończył z przytupem – przychody w IV kw. wzrosły aż o 46 proc. w stosunku do 2019 r.
O tym, jak szybko rośnie rynek, świadczy fakt, że wyniki te nie odbiły się negatywnie na konkurującym z nim np. w infrastrukturze chmurowej Amazonie. Jego wpływy ze sprzedaży w całym 2020 r. wyniosły z kolei 386 mld dol., czyli o 38 proc. więcej niż w poprzednim. Imperium Jeffa Bezosa również ma za sobą historyczne trzy miesiące 2020 r. – osiągnęło przychód przekraczający 125 mld dol., po raz pierwszy przebijając magiczną setkę w jednym kwartale. Ta sztuka po raz pierwszy udała się też Apple’owi – między październikiem a grudniem osiągnął 111 mld dol. przychodu. To wzrost o 21 proc. r/r. Wszystkie wyniki przekroczyły oczekiwania analityków. I to w sytuacji, gdy jeszcze na przełomie marca i kwietnia same firmy uprzedzały, że rezultaty mogą być słabsze, choćby za sprawą zerwanych łańcuchów dostaw i recesji dotykającej wielu reklamodawców czy konsumentów.
Złoty wiek dla nowych czempionów zbiega się z odejściem tych starych. Rok 2020 był wyjątkowo trudny dla wielkich koncernów naftowych, które rozdawały gospodarcze karty w ubiegłym stuleciu. Powodem jest z jednej strony spadek popytu spowodowany lockdownem i zawirowaniami cenowymi, z drugiej prognozy na przyszłość, np. deklaracja Komisji Europejskiej, że ani kroku wstecz w odchodzeniu od paliw kopalnych. Stąd zapowiedzi redukcji zatrudnienia i oszczędności.
Amerykański ExxonMobil w minionym roku odnotował stratę wynoszącą 22,4 mld dol. To najgorszy wynik od czterech dekad. Podobne problemy mają też inni giganci – Shell ogłosił straty sięgające 21,7 mld dol., a BP 5,7 mld dol. Jednocześnie amerykańskie media obiegła informacja, że Exxon na poważnie rozważał w ubiegłym roku fuzję z Chevronem (też strata 5,5 mld dol.), drugim największym koncernem naftowym w USA. Historia zatoczyłaby koło – firmy powstałe przy okazji rozbicia monopolu naftowego Johna D. Rockefellera znów połączyłyby siły. Teraz już nie po to, by dzielić i rządzić, lecz ratować się przed stratami wynikającymi z kryzysu i pogarszających się perspektyw. A sytuacja, w której najtęższe głowy biorą pod uwagę porozumienie z największym rywalem, by utrzymać wpływy, dobitnie świadczy o tym, że branża wchodzi na nieznane wcześniej terytorium i martwi się o swój dalszy byt.
I choć można się spodziewać, że w czasie popandemicznej prosperity wyniki będą lepsze, to w dłuższej perspektywie trudno dostrzec na horyzoncie jasne punkty. Zwłaszcza uwzględniając zmianę warty w Białym Domu i związaną z nią rewizję polityki klimatycznej oraz fakt, że nawet konserwatywny premier Wielkiej Brytanii, po pozbyciu się brukselskich ograniczeń, zapowiedział plan neutralności. Podobnie jak antagonistycznie nastawione do tych zmian Chiny, które w minionym roku, przynajmniej werbalnie, zadeklarowały udział w ekologicznym maratonie. A to dowodzi, że firmy starego typu będą w globalnym obiegu gospodarczym tracić na znaczeniu.
Te zmiany docierają również do Polski. I oprócz konieczności odchodzenia od dawnych paliw przypominają o tym, że to ostatni dzwonek na zbudowanie gospodarki mogącej dotrzymać kroku przebudowującemu się światu.
Stworzenie silnej firmy (niekoniecznie wydobywczej) według starego modelu było prostsze i korzystniejsze dla takich krajów jak Polska. Wystarczył duży jak na tę część Europy rynek zbytu, przychylność rządu i podstawowe umiejętności zarządcze. W dzisiejszym wyścigu technologicznym to za mało. Dawne atuty odgrywają coraz mniejszą rolę, a firmy wykorzystujące nowe technologie, wykuwają się w bólach. Nie chodzi o to, by żyć mrzonkami o budowie drugiego Facebooka, lecz o to, by odnaleźć się i przystosować polskie firmy do nowej rzeczywistości.
Możliwe, że to ostatni rok, w którym big techy mogły cieszyć się taką swobodą i przyzwoleniem nawet na zagrażanie władzom państwowym (o czym przekonał się były prezydent USA). W Stanach Zjednoczonych od lewa do prawa narzeka się na coraz dalej idącą monopolizację w sieci, Europa straszy cyfrową suwerennością i podatkiem cyfrowym. A wraz z coraz trudniejszym otoczeniem prawnym nie da się wykluczyć, że powstanie dla nich silna konkurencja. To by oznaczało, że tak jak wizja Fukuyamy o końcu historii była błędna, tak błędne może okazać się przeświadczenie, że w tym układzie nic się już nie zmieni.
Z drugiej strony, na korzyść big techów, oprócz tego, że nie ma już powrotu do stanu cyfryzacji sprzed pandemii, świadczy to, że w obliczu blokowania coraz natarczywiej pukającej do drzwi chińskiej konkurencji stają się na dziś jedyną alternatywą. Być może przymykanie oka na ich swawole będzie ceną, jaką przyjdzie zapłacić za powstrzymywanie rosnącej potęgi Chin.
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama