Z naszej perspektywy nie ma argumentów przemawiających za przedłużaniem stanu zamrożenia. Decyzja musi zapaść na dniach, by udało się odrobić choć część strat. Tym bardziej że ten moment roku jest szczytem sezonu - mówi Bartosz Józefiak, członek zarządu Benefit Systems SA

Branża fitness przekonuje, że jest w szczególnie trudnej sytuacji, a przecież obostrzenia są też w innych krajach. Choćby we Francji, w Niemczech kluby i siłownie pozostaną zamknięte przynajmniej do końca stycznia.
Różnica między Polską a Europą polega na tym, że w naszym kraju branżę fitness zamyka się jako pierwszą, a otwiera na szarym końcu. Nie bierze się pod uwagę kondycji fizycznej i psychicznej ludzi, którzy potrzebują sportu, by dbać o zdrowie i odreagować napięcie wynikające z życia w pandemii. Mamy też inny poziom zakażeń. We wspomnianych krajach sytuacja się pogarsza i mówimy średnio o kilkunastu tysiącach nowych przypadków dziennie. W Polsce statystyki pokazują trend spadkowy. W ostatnich dniach było to maksymalnie 7 tys., a nawet poniżej 5 tys. Warto też zwrócić uwagę na proponowane przez państwo programy wsparcia. W Niemczech, Czechach dopłata do kosztów stałych dla przedsiębiorców z zamykanych branż działa od początku lockdownu. U nas wsparcie dociera z wielotygodniowym opóźnieniem i jest niższe.
Co dziś byłoby najlepszym wsparciem?
Umożliwienie nam działania. I to najlepiej od początku lutego. Z tym, że ta informacja powinna pojawić się już, żebyśmy mogli się na to otwarcie przygotować. Z naszej perspektywy nie ma argumentów przemawiających za przedłużaniem stanu zamrożenia branży fitness.
A argument mówiący o bezpieczeństwie klientów?
W czerwcu, po pierwszym lockdownie, branża miała wytyczne i działała w reżimie sanitarnym. Limit osób w obiekcie, dezynfekcja, wietrzenie, odstępy między ćwiczącymi, co druga maszyna wyłączona z użytku, zwiększona częstotliwość serwisów sprzątających. Dzięki temu udało się zachować bezpieczeństwo, co udowodniły międzynarodowe badania. Choćby raport europejskiej organizacji EuropeActive. Przedstawia dane z 4360 klubów fitness i ośrodków rekreacyjnych w 14 krajach (Europa Kontynentalna, w tym Polska, oraz Wielka Brytania), w których przeanalizowano 115 mln odwiedzin. Średni wskaźnik infekcji wyniósł w okresie 6 miesięcy tylko 1,12 na 100 tys. wizyt. Nasze obserwacje z okresu, kiedy mogliśmy działać w rygorze sanitarnym, potwierdzają wyniki tych badań. Mieliśmy kilka przypadków zakażenia na dziesiątki tysięcy klientów.
Tylko czy te dane są miarodajne? Jak stwierdzić, że do zakażenia doszło w konkretnie klubie?
Rozumiem wątpliwości, jednak oprócz naszych obserwacji mamy kolejne naukowe doniesienia. Eksperci Uniwersytetu w Oslo przeprowadzili badanie w czasie obowiązującego w Norwegii lockdownu, kiedy w obiektach sportowych obowiązywał podobny reżim sanitarny jak w Polsce. Okazało się, że siłownie i kluby nie stwarzają podwyższonego ryzyka transmisji wirusa SARS-CoV-2, nawet przy intensywnych formach treningu.
Są też inne badania pokazujące coś zgoła innego…
Niestety, w decyzjach dotyczących otwarcia naszej branży uwzględnia się te opublikowane w „Nature”, służące – jak przyznają ich autorzy – przede wszystkim opracowywaniu zasad ponownego otwierania takich miejsc jak restauracje czy kluby fitness. Badanie to nie uwzględnia m.in. reżimu sanitarnego, a bazuje wyłącznie na matematycznym modelowaniu szansy zarażenia się. Nie jest to zatem najlepsza podstawa do wydania decyzji o zamknięciu całej branży, zwłaszcza że w obiektach sportowych, w przeciwieństwie do innych miejsc użyteczności publicznej, łatwiej zachować ścisłe normy bezpieczeństwa. Nie można też zapominać, że naszymi klientami są ludzie zdrowi, dbający o kondycję i dietę.
Chce pan powiedzieć, że sport i dieta chronią przed koronawirusem?
Bardziej zależy mi na pokazaniu niekonsekwencji – mamy otwarte duże sklepy ogólnospożywcze, gdzie ludzie nie trzymają dystansu, a maseczki miewają zsunięte na brody (podobnie w transporcie publicznym). W klubie, do którego może wejść określona liczba osób, łatwiej utrzymać dyscyplinę.
I np. wyprosić klienta bez maseczki?
Owszem.
Czy ktoś słucha dziś argumentów branży?
Od początku pandemii przedstawialiśmy decydentom propozycje rozwiązań. Niestety, nikt nam nie wyjaśnił, dlaczego akurat my mamy ponosić tak duże koszty lockdownu. Obecnie nasze propozycje nawiązują do mapy drogowej, którą rząd zarysował jeszcze w listopadzie. Mówiono wówczas o możliwości powrotu kraju do stref w zależności od liczby zakażeń. Na tym można by oprzeć etapy ponownego otwarcia branży fitness, wprowadzając limity wejść: w strefie czerwonej – 1 osoba na 12 mkw., w żółtej – 1 na 7, w zielonej – 1 na 4 mkw. Z zachowaniem ogólnego dystansu 2 m między ćwiczącymi. Wypowiedź premiera sprzed kilku dni, że powinniśmy przedyskutować protokoły sanitarne, uznajemy za zaproszenie do dialogu i widzimy w tym szansę na odmrożenie w lutym.
Na razie niektórzy przedstawiciele branży decydują się występować na drogę sądową ze Skarbem Państwa. Czy to dobry kierunek działań?
Każdy ma prawo do własnej decyzji. Obecny stan prawny budzi poważne wątpliwości. Trzeba jednak pamiętać, że ewentualna batalia sądowa nie przyniesie natychmiastowych efektów.
Benefit Systems bierze ją pod uwagę?
W tej chwili warto skoncentrować się na dialogu z rządem i wypracowaniu rozwiązań, które umożliwią jak najszybsze wznowienie działalności. Przedsiębiorcom kończy się cierpliwość, bo kończą się im zasoby finansowe. Utrzymanie średniej wielkości klubu w Warszawie kosztuje ok. 100 – 150 tys. zł miesięcznie. W listopadzie kluby były objęte tarczą 6.0, ale co z grudniem, styczniem? Owszem, słyszymy w mediach zapowiedzi dotyczące wsparcia, ale jak dotąd nie przełożyły się one na konkretne przepisy. Doceniamy, że od połowy stycznia dla mniejszych przedsiębiorców dostępne jest wsparcie z PFR. Ale są to sumy, które nie dają gwarancji przetrwania, bo nie wiadomo, co się wydarzy za tydzień, dwa. Niepewność jest czynnikiem podnoszącym poziom niepokoju. Dla przykładu w Czechach, gdzie też mamy nasze kluby, od pierwszego dnia lockdownu dostajemy 50-proc. dofinansowanie do czynszów, są też dopłaty do wynagrodzeń pracowników. Benefit Systems również odczuwa zamknięcie. Tym bardziej że początek ubiegłego roku mieliśmy, podobnie jak cała branża, wyjątkowo dobry. Odnotowywaliśmy np. najwyższą od lat sprzedaż karnetów.
Tymczasem w styczniu tego roku UOKiK nałożył na największe sieci fitness karę przekraczającą 32 mln zł, z czego na Benefit Systems – przeszło 26 mln. M.in. za porozumienie ograniczające konkurencję ze szkodą dla klientów.
Kara dotyczy zdarzeń historycznych, z lat 2012–2017. Nie zgadzamy się z tą decyzją i na pewno będziemy się odwoływać do sądu. Mamy mocne argumenty związane z realizacją strategii grupowej w tym okresie, a działania, które były przedmiotem postępowania (co zamierzamy wykazać), przyczyniły się m.in. do poprawy jakości usług w naszym sektorze. W badanym przez UOKiK okresie 60 proc. użytkowników naszych kart stanowiły osoby, które wcześniej nie korzystały z obiektów sportowych. Dzięki nam znacząco wzrosła więc liczba nowych klientów klubów. Do końca 2018 r. zintegrowaliśmy też większość badanych podmiotów w ramach grupy kapitałowej.
Może klientów przybywało, bo nie mieli innego wyjścia, jak korzystać z usług BS?
Korzyści były zarówno dla konsumentów, jak i branży. Liczymy na to, że w procedurze odwoławczej kara zostanie anulowana. Na razie decyzja urzędu nie wpływa na naszą sytuację finansową, bo czeka nas proces przed sądem ochrony konkurencji i konsumentów. Co nie zmienia faktu, że moment nałożenia kary jest, dyplomatycznie mówiąc, niefortunny. Może nawet symboliczny, zważywszy, że od miesięcy nie generujemy zysków. Z drugiej strony dobrze, że postępowanie się zakończyło i możemy pójść dalej.
Skoro kondycja branży nie jest łatwa, to może jest to moment, w którym więksi będą zjadać mniejszych?
Kanibalizm nie jest dobrą strategią prowadzenia biznesu. W naszym interesie leży jak najbogatsza oferta aktywności fizycznej i ruchowej, do czego potrzebna jest szeroka sieć obiektów sportowych, nie tylko klubów fitness. W Polsce w ostatnich latach ta gałąź gospodarki rozwijała się bardzo dobrze, także ze względu na zapotrzebowanie ze strony klientów. Warto o ten rozwój dbać, dlatego postanowiliśmy wesprzeć naszych partnerów sportowych w czasie kryzysu i w czerwcu ubiegłego roku przekazaliśmy im dodatkowo ponad 4 mln zł na ponowny start i przystosowanie się do działania w reżimie sanitarnym. Uelastyczniliśmy też rozliczenia za karty MultiSport i udostępniliśmy partnerom naszą platformę Yes2move w ramach akcji #wspierajkluby.
Ile klubów i siłowni przetrwa?
Przed pandemią w Polsce działało ok. 5–6 tys. obiektów umożliwiających aktywność fizyczną, takich jak szkoły tańca, jogi, ścianki wspinaczkowe czy baseny. Z tego ok. 3,5 tys. obiektów to kluby fitness i siłownie. Dziś działa tylko ułamek z nich, korzystając np. z możliwości trenowania przedstawicieli kadry narodowej w poszczególnych dyscyplinach sportowych. Dopiero proces otwierania branży ujawni skalę zniszczeń. Ale powtórzę: decyzja musi zapaść na dniach, by udało się odrobić choć część strat. Tym bardziej, że dla branży ten moment roku jest szczytem sezonu, kiedy Polacy intensywnie zrzucają kilogramy, poprawiają kondycję w ramach postanowień noworocznych i robienia formy przed latem.