Wspominałem kiedyś, że chciałbym dożyć czasów, gdy dywidendy napływające do Polski będą większe niż pobierane u nas przez obcy kapitał. Nie chodzi nawet o patriotyzm, ale choćby o saldo obrotów bieżących (co zresztą na jedno wychodzi). Aby tak się stało, polskie firmy muszą inwestować za granicą. I robią to. Lista jest długa. Są na niej projekty znanych przedsiębiorców (Jan Kulczyk, Roman Karkosik, a dawniej też Ryszard Krauze), wielu prywatnych firm, budujących w innych krajach fabryki, oddziały i sklepy, oraz koncernów z udziałem państwa, jak Orlen czy KGHM. Te ostatnie wydały zdecydowanie najwięcej – w sumie ok. 20 mld zł.

Dywidenda to wypłata z zysku. Aby ją dostać, trzeba wcześniej zadbać o to, by inwestycje okazały się opłacalne. Z tym bywa różnie. Orlen miał kłopoty ze stacjami paliw w Niemczech, a w przypadku litewskiej rafinerii Możejki wpadł w prawdziwe tarapaty.

KGHM miał szansę nauczyć się na błędach (słynny projekt w Kongo). Na ocenę jego inwestycji w kanadyjską Quadrę (ze złożami miedzi w różnych częściach świata) przyjdzie jeszcze czas. Na szczęście sygnały o problemach w Chile niczego nie przesądzają. Chociaż podobnie jak na Litwie chodzi o kłopoty z transportem koleją, nie wieszczmy już drugich Możejek. Trzymajmy kciuki. Dlatego że to największa nasza inwestycja zagraniczna. I dlatego, że jej rezultat w dużej części pójdzie na nasz rachunek – za pośrednictwem Skarbu Państwa wszyscy jesteśmy akcjonariuszami KGHM i właścicielami złóż w Chile.