Po zmianach w ustawach oraz oddaniu rządowi obligacji skarbowych OFE stały się, chcąc nie chcąc, agresywnymi funduszami akcji. A więc takimi, do których przypisane jest duże ryzyko – bo ich wycena w największym stopniu zależy od cen akcji. Te zaś zmieniają się często, niekiedy gwałtownie, co czasem oznacza wysokie zyski, a innym razem wielkie straty.
Jednak nawet takie fundusze starają się równocześnie zwiększyć zarobek i ograniczyć ryzyko. Temu służy zróżnicowanie inwestycji, np. kupowanie akcji nie jednej, ale wielu spółek, w tym np. z różnych branż. I temu też mają służyć lokaty OFE na zagranicznych giełdach (za cenę jednak wyższych kosztów i dodatkowego ryzyka – kursów walut). To oczywista strategia. Przykładowo akcje w USA są, przeciętnie, droższe niż były przed kryzysem z 2007 r. (ogromna podaż dolarów zrobiła swoje), polskie – wciąż sporo tańsze. Wygląda też na to, że lepiej mieć w portfelu papiery spółki ExxonMobil niż np. Petrolinvestu. Nie ma też nawet sensu porównywać głębokości i płynności obu rynków.
Z drugiej strony zarządzający funduszami inwestycyjnymi łatwo ulegają modom, np. na lokowanie kapitału w określonych krajach lub branżach (internetowa bańka spekulacyjna). Skutki bywają opłakane.
I jeszcze jedno: zasadniczo nasz rynek tylko naśladuje ruchy wielkich giełd. Innymi słowy: jak tanieje tam, to i tu (raczej bez wyjątków). Jak drożeje tam, to u nas zazwyczaj też, choć z różnych przyczyn bywają od tego odstępstwa.
Od ryzyka niełatwo uciec. Ale starać się trzeba – z głową.