Przeniesienie części kapitału funduszy za granicę może być świetną wiadomością dla ubezpieczonych. Lokowanie pieniędzy w akcjach, których kurs nie skacze jak tych z GPW, przełoży się na wysokość świadczeń
Prof. Dariusz Filar ekonomista z Uniwersytetu Gdańskiego, członek Rady Gospodarczej przy premierze
/
DGP
Przemysław Kwiecień analityk X-Trade Brokers
/
Media
Rząd wypowiedział im wojnę, one kontratakują – sprzedają akcje w Warszawie i kupują papiery notowane na innych rynkach. Od wprowadzenia w lutym 2014 r. reformy funduszy OFE zmniejszyły zaangażowanie na krajowej giełdzie ze 128,1 mld zł do ok. 123 mld zł (dane z końca kwietnia). Wartość ich zagranicznych portfeli wzrosła z 5,8 mld zł do 7 mld zł.
W tym roku OFE mogą zainwestować za granicą 10 proc. aktywów, których wartość wynosi obecnie ok. 150 mld zł. Taką możliwość dała im zmiana ustawy regulująca działalność funduszy. To, że będą kupowały więcej papierów za granicą, jest niemal pewne – przyznają w nieoficjalnych rozmowach sami szefowie OFE.
– Na mało płynnym rynku, jakim stanie się polska giełda, szybka korzystna sprzedaż akcji, żeby pozyskać gotówkę w razie potrzeby, mogłaby być utrudniona. OFE będą uciekać przed tym, co się będzie działo u nas w kraju – wyjaśnia jeden z naszych rozmówców.
Rolanda Paszkiewicza z CDM Pekao takie głosy z funduszy nie dziwią. Jego zdaniem OFE, zwłaszcza największe, będą szukały płynnych inwestycji za granicą coraz częściej.
– Im większe OFE, tym ciaśniej czuje się na krajowym podwórku, choćby z powodu malejących obrotów na GPW. W takim przypadku zapewne uruchamiają się w funduszach wewnętrzne mechanizmy nakazujące szukać płynności na zewnątrz – mówi.
Dla giełdy to fatalna wiadomość. Limit inwestycji za granicą ma się zwiększać, w 2015 r. będzie to 20 proc. aktywów, w kolejnym 30 proc. W najgorszym scenariuszu OFE w ciągu trzech lat mogą wycofać z giełdy 40–45 mld zł, licząc według obecnej wartości ich aktywów. To 8 proc. dzisiejszej wartości wszystkich krajowych spółek notowanych na GPW. Ale ta polityka może być korzystna dla ubezpieczonych.
Fundusze już kupują akcje za granicą, jednocześnie spada udział w ich aktywach papierów spółek notowanych na warszawskiej giełdzie. Oficjalny powód: OFE chcą mieć w swoich portfelach to, co bez problemu w awaryjnych sytuacjach będą w stanie zamienić na gotówkę. A poza tym – co ważniejsze z punktu widzenia ubezpieczonych – chcą się uniezależnić od wahań
kursów na warszawskiej giełdzie.
Małgorzata Rusewicz, prezes Izby Gospodarczej Towarzystw Emerytalnych mówi, że taka strategia funduszy nie powinna nikogo dziwić.
– OFE szukają możliwości lepszego inwestowania ze względu na nakaz trzymania w akcjach 75 proc. aktywów. To nie zmowa, to chęć lokowania pieniędzy ubezpieczonych w najbardziej opłacalny sposób. Można się było spodziewać takiej reakcji w momencie wprowadzania limitu. Myślę, że to tendencja, którą będzie widać w tym roku – mówi.
Suwak niestraszny
Skąd przekonanie, że giełda w Warszawie nie będzie bezpieczną przystanią? To trochę samospełniająca się przepowiednia. Inwestorzy obstawiają, że OFE będą sprzedawały akcje albo przynajmniej nie będą kupowały nowych, bo nie będą miały za co ze względu na małą liczbę członków i związane z tym niskie składki. Do wczoraj do OFE zapisało się 101 tys. osób. Tempo zapisów nieznacznie wzrosło z 1,6 tys. deklaracji na dobę do 2 tys. Ale nadal nie wróży, by do OFE weszło więcej niż kilka procent ubezpieczonych. A – z drugiej strony – będą musiały znaleźć
pieniądze na obsługę suwaka, w domyśle: sprzedać akcje. Co roku aktywa kolejnego rocznika ubezpieczonych, który osiągnie 10 lat do emerytury, rozpoczną stopniową wędrówkę do ZUS. A jednocześnie do OFE przestanie płynąć ich składka. Jak wynika z szacunków ZUS w tym roku do ZUS trafią w ramach suwaka pieniądze miliona ubezpieczonych, a za rok suwak będzie dotyczył już miliona i stu tysięcy Polaków. Resort finansów oszacował, że w 2015 r. w ramach suwaka powędruje do ZUS około 3,8 mld zł, a przez dwa kolejne lata po 4 mld zł. To wartość zatrzymanej ZUS składki oraz transfer aktywów z OFE.
Szefowie funduszy zaprzeczają: sama obsługa suwaka nie spowoduje konieczności wyprzedawania akcji.
– Stopa dywidendy jest przyzwoita, na poziomie zbliżonym do 4 proc. Do tego mamy rentowne dłużne papiery korporacyjne. Po drugiej stronie zaś jest opłata za zarządzanie w wysokości 0,6 proc. i koszt obsługi suwaka, który szacujemy na około 2 proc. Widać więc, że to się bilansuje – mówi nam jeden z nich.
– To prawda, ale może tu dojść do sprzężenia zwrotnego: inwestorzy oczekują, że OFE wycowają się z GPW, więc OFE nie będą siedziały bezczynnie i trzymały się kurczowo tylko polskiej giełdy – dodaje drugi.
Ucierpią małe firmy
Według Grzegorza Maliszewskiego, ekonomisty Banku Millennium, jeśli OFE odwrócą się od giełdy w Warszawie, to ucierpią na tym przede wszystkim małe i średnie firmy. Otwarte fundusze emerytalne niechętnie będą się pozbywać akcji największych spółek notowanych na warszawskim parkiecie. Co najmniej z dwóch powodów. Pierwszy: papierami blue chipów interesują się też zagraniczni inwestorzy, co zapewnia przyzwoitą płynność ich notowań. Drugi powód: w spółkach takich, jak PZU czy Orlen udział ma nadal Skarb Państwa, co gwarantuje odpowiedni poziom dywidend, na których OFE bardzo zależy. Opinię tę podzielają inni eksperci.
– Największym ryzykiem są obarczone spółki, gdzie stosunek zaangażowania OFE do poziomu obrotów jest największy. Na przykład jeśli fundusz ma aktywa danej spółki warte 50 mln zł, a obrót wynosi kilkadziesiąt tysięcy złotych, może zdecydować się zmniejszać to zaangażowanie – mówi Roland Paszkiewicz z CDM Pekao.
Zastój bez upadłości
Zmiany na rynku nie pozostaną bez wpływu na same OFE. Pod presją znajdą się zwłaszcza PTE, które dziś zarządzają najmniejszymi funduszami. Ale – mówią nam nieoficjalnie przedstawiciele funduszy – mało prawdopodobnym wariantem są bankructwa najsłabszych. Jeśli PTE upada lub jest likwidowane, to zarządzanie funduszem może przejąć inne towarzystwo, które osiągnęło najlepszą stopę zwrotu. W ostateczności, gdy chętnych nie ma, musi to zrobić największy z funduszy. – Jednak dla instytucji finansowych, które dziś są właścicielami PTE, jest to sprawa prestiżu. Upadek towarzystwa emerytalnego mógłby nadszarpnąć wiarygodność całej grupy finansowej – mówi członek zarządu jednego z mniejszych funduszy. Podobnie ocenia sytuację Ministerstwo Pracy. Zdaniem naszych rozmówców z tego samego powodu nie powinno dojść do fire sell, czyli szybkiej sprzedaży udziałów w PTE, by ratować firmę przed upadkiem. Podobnego zdania jest szef jednego z największych funduszy na rynku.
– Na szczęście PTE to spółki, które dla ich właścicieli nie w każdym przypadku muszą przynosić zysk. Pytanie, czy jeśli fundusze wybierze bardzo mała liczba ubezpieczonych, najmniejsze OFE będą w stanie się utrzymać na rynku – mówi.
I dodaje, że najbardziej prawdopodobny wariant to fuzje między małymi funduszami, które będą polegały w pierwszej kolejności na łączeniu zespołów zarządzających. Nie nastąpi to jednak szybko. – Scenariusz dla OFE na najbliższe miesiące: nie robić nic. Problemy z wyceną to jedno. Drugie – jest zbyt dużo znaków zapytania związanych z tym, jak rząd zareaguje na słaby wynik – mówi.
To, że OFE obecnie korzystają z podwyższonych limitów umożliwiających inwestowanie za granicą, jest całkowicie naturalne. To różnicowanie portfela. Gdy jest bardziej urozmaicony, na ogół sprzyja to stopie zwrotu. To korzystne dla ubezpieczonych, bo mogą liczyć na wyższe odsetki od oszczędności. Ale inwestowanie funduszy za granicą to dla mnie kwestia drugorzędna. Najważniejsze jest to, jaka część ubezpieczonych do końca lipca zdecyduje się pozostać w OFE. To będzie decydowało o tym, jaka jest całkowita wartość portfela akcyjnego, bo choć jego struktura, w tym ile zainwestowano za granicą, jest ważna, to drugoplanowa. Jeśli liczba osób, które zostaną w OFE, będzie zbyt mała, może się okazać, że portfele niektórych funduszy są zbyt małe, żeby był sens utrzymywać je odrębnie. Prawdopodobnie wymusi to proces konsolidacji OFE. Podobne są zresztą doświadczenia węgierskie, gdzie liczba funduszy się zmniejszyła. A jeśli liczba OFE się zmniejszy, jakaś część aktywów będących w ich posiadaniu dzisiaj będzie musiała być upłynniona. Ich się nie da przenieść do ZUS-u, muszą zostać sprzedane. Więc w takim przypadku to, że część aktywów OFE będzie za granicą, może ułatwić sytuację, bo nie będzie koncentracji sprzedaży tylko w Polsce.
OFE dokupują akcje zagranicznych firm, bo zmienia się istota ich działania. Teraz w większym stopniu będą konkurować o klienta i będą musiały pokazywać większe zyski. To jedyne, co mogą zrobić, licząc, że w okienkach transferowych uda im się pozyskać większą liczbę członków. A żeby pokazać dobry wynik, portfel inwestycyjny musi być zróżnicowany. Jeśli wszyscy kupowaliby tylko akcje krajowe, osiągaliby podobne rezultaty. Zarządzający funduszami szukają zysków za granicą, taki ruch wydaje się logiczny, bo to zagraniczne giełdy dawały największe stopy zwrotu. W odróżnieniu od giełdy w Warszawie, która obecnie jest bardzo słaba ze względu na obawy przed wycofywaniem kapitału z niej właśnie przez OFE. Kupowanie akcji tam, gdzie ostatnio drożały, to jednak działanie dość ryzykowne. To, że na danym rynku od jakiegoś czasu trwa hossa, nie oznacza, że będzie trwać wiecznie. Gdybym był zarządzającym, to bałbym się nadziać na taką globalną korektę. Co do skutków strategii OFE dla warszawskiej giełdy: one w krótkim czasie będą negatywne, to fakt. Ale w dłuższej perspektywie, jeśli gospodarka będzie się rozwijać, znajdzie to odzwierciedlenie w wycenach akcji.
Na Forsal.pl przypomnienie opinii o OFE, które się nie sprawdziły