Polska konsekwentnie zmniejsza wydatki publiczne w relacji do PKB. Pod tym względem, niezależnie od barw, jest konsensus polityczny. Jesteśmy w szóstce krajów UE, w których skala redystrybucji PKB przez budżet jest najniższa.Politycy pozują na solidarnych, ale faktycznie ograniczają wydatki.
Polska na tle sąsiadów / Dziennik Gazeta Prawna

Liberał gospodarczy – dziś w polityce to obelga. W praktyce każda z partii obejmujących władzę ma tendencję do ograniczania wydatków publicznych w relacji do PKB, czyli skali redystrybucji wytwarzanego przez państwo bogactwa.

Jak wynika z przeanalizowanych przez DGP danych Eurostatu, od 1995 r. zawsze gdy rządząca ekipa oddawała władzę, te wydatki były niższe niż wtedy, gdy ją przejmowała. Najbardziej liberalny jest Donald Tusk. Tuż za nim plasuje się Jarosław Kaczyński.

W 2013 r. – jeśli odejmiemy pieniądze, które otrzymujemy z Brukseli – były one na historycznie niskim poziomie (41,9 proc. PKB). I jak założył rząd w Wieloletnim Planie Finansów Państwa – będą spadać, do poziomu poniżej 40 proc. PKB w 2016 r. Donald Tusk, który gra teraz na nucie socjaldemokratycznej, będzie najbardziej liberalnym premierem w historii III RP. Tuż za nim jest premier „Polski solidarnej” – Jarosław Kaczyński (42,2 proc. PKB).

W redystrybucję bardzo wierzył premier z SLD Włodzimierz Cimoszewicz. I, paradoksalnie, Jerzy Buzek z AWS. Buzka i Kaczyńskiego dzieli 1,6 proc. PKB. To tylko pozornie niewiele. Dziś 1 proc. PKB to 16 mld zł. I 1/5 budżetu NFZ.

– Przed każdymi wyborami trwa wyścig: kto jest największym socjalistą – ocenia politolog Rafał Chwedoruk. Finanse publiczne zmierzają konsekwentnie w drugą stronę.

Redystrybucję ograniczają też Czechy i Słowacja – państwa regionu, które przechodziły porównywalną transformację ustrojową. Poza mainstreamem w Wyszehradzie pozostają Węgry. „Solidarny” jest konsekwentnie Viktor Orban, który poprzez państwo wydaje połowę PKB.

W 2013 r. wydatki w relacji do PKB były najniższe w historii, jeśli odliczymy środki unijne (w 2001 r. wyniosły 41,1, ale nie było wówczas dofinansowania z Brukseli). Jak zakłada rząd, do 2017 r. zostaną one zmniejszone o kolejne 3 punkty procentowe i będą poniżej 39 proc. PKB. Jeśli spojrzymy na dane historyczne od 2010 r., wydatki w relacji do PKB spadają o ponad 1 proc. PKB rocznie. Takie tempo ma zostać utrzymane do 2017 r. Wówczas spadną one o blisko 7 proc. PKB.

Liberalizm, religia transformacji

To zmniejszanie wydatków i skali redystrybucji na początku transformacji było zjawiskiem naturalnym i rodzajem odreagowania po poprzednim ustroju. Polska wychodziła z socjalizmu, gdzie większość produktu była wytwarzana przez państwo. Prywatyzacja i wzrost siły sektora prywatnego sprawiły, że udział państwa w wydatkach w relacji do PBK zaczął spadać. Partie rządzące, takie jak KLD czy UW Leszka Balcerowicza, brały na sztandary liberalne hasła.
Apogeum wiary w nie to rządy... Leszka Millera. Wówczas premier lewicowego rządu zaproponował podatek liniowy, czyli lokalną wersję trzeciej drogi Blaira i Schroedera. Później Platforma Obywatelska liberalnymi hasłami poszła do wyborów 2005 r.

Liberalizm wymuszony przez PiS

PO przegrała z hasłami Polski „solidarnej”. Od tego momentu obserwujemy odwrót od liberalnych pomysłów. To przede wszystkim odwrót werbalny. Co pokazują przeanalizowane przez nas dane.
Na koniec rządów PiS wydatki w relacji do PKB spadły do nieco powyżej 42 proc. Oczywiście trzeba pamiętać, że na relację wydatków publicznych do PKB mają wpływ cykle gospodarcze. Jeśli gospodarka rośnie szybko, na ogół wydatki spadają. W momencie kryzysu czy spowolnienia proporcjonalnie rosną.
Co więcej, obniżenie przez rząd Kaczyńskiego podatków i wprowadzenie ulg na dzieci od 2009 r. pozbawiło PO sporej części dochodów podatkowych. Co zaowocowało działaniami na rzecz obniżenia wydatków w relacji do PKB. W ten sposób, za sprawą polityki PiS, Platforma stała się liberalna z konieczności. PO nie odważyła się przywrócić podatków do poprzedniego poziomu. Musiała do nich stopniowo dopasować wydatki.

Liberalizm narzucony przez Merkel

Kolejny impuls do obniżki wydatków w relacji do PKB dała Bruksela. W kryzysie PKB spowolnił, wzrosła rola sektora publicznego. Ale rząd, by nie ciąć wydatków, musiał się zadłużać. Potem przy wychodzeniu z kryzysu przy wysokich deficytach sektora finansów publicznych na początku tej dekady minister Jacek Rostowski musiał ograniczać wydatki budżetowe i maksymalnie zmniejszać deficyt. Taki był trend ogólnoeuropejski, wymuszany przez KE i europejską politykę cięć narzuconą Unii przez Angelę Merkel.
Efektem była reguła budżetowa zakazująca zwiększania wydatków budżetu powyżej 1 proc. nad inflację czy wprowadzenie kolejnych obostrzeń w wydatkach samorządów. – Mieliśmy zamrożenie funduszu płac w administracji centralnej, powstał szczelniejszy system rent i pomocy socjalnej. W Polsce pomoc socjalna jest relatywnie niska w relacji do PKB – ocenia dr Jakub Borowski, główny ekonomista Credit Agricole.
Ostateczną wersją jest wprowadzenie przez rząd tzw. docelowej reguły budżetowej, która ma zarówno zmniejszać deficyt sektora finansów, jak i wydatki w relacji do PKB. Zmiany wymuszane przekształciły się w autonomiczną strategię „wyrastania z deficytu”. To znaczy nie tyle cięć, ile maksymalnego ograniczania wzrostu wydatków publicznych, podczas gdy rosnąca gospodarka zapewnia, że będą ona malały w relacji do PKB.

Prawie jak u Marksa, czyli dojrzały liberalizm

Od kilku lat to świadoma strategia rządu wpisana w stabilizację finansów publicznych. „Dążenie do średniookresowego celu budżetowego będzie przede wszystkim wynikiem obniżenia wydatków, a nie wzrostu dochodów sektora w relacji do PKB” – napisał resort finansów w Wieloletnim planie finansów państwa. To dieta dla sektora państwowego, efektem której ma być spadek wydatków sektora do 38,7 proc. w 2017 r. Przy okazji ma dojść do radykalnego zmniejszenia deficytu sektora finansów publicznych, czyli po ostrym tempie wzrostu długu w czasach kryzysu ma ono szybko zmaleć. Korzyści? Koszty obsługi długu dla budżetu będą coraz mniejszym ciężarem. Z kolei koszty redystrybucji przez państwo będą coraz mniej wpływały na PKB.
– Są badania, które wskazują, że mniejszy udział wydatków publicznych w PKB pomaga przyspieszyć na dłuższą metę wzrost gospodarczy. Gdy państwo przepompowuje mniej pieniędzy przez gospodarkę, to wzrost jest szybszy, bo podatki są niższe – komentuje Borowski.
Rząd ma w tym cel także taktyczny. Zmniejsza redystrybucję przez państwo i zadłużenie w relacji do PKB, by mieć bufor na czas kryzysu. Zdaniem Grzegorza Ogonka, ekonomisty Banku ING, świadczy o tym fakt, jak dużą wagę rząd przywiązuje do spełnienia kryterium fiskalnego, czyli obniżenia deficytu sektora finansów poniżej 3 proc. PKB. Jak twierdzi, to nie traktatowe zobowiązania Polski są w tym przypadku najważniejsze. – Rząd chce mieć narzędzie, którym mógłby wpływać na koniunkturę, gdy będzie tego potrzebował. Chodzi o to, że przy nadmiernym deficycie Komisja Europejska mogłaby mieć do niego pretensje, gdyby chciał awaryjnie zwiększać wydatki w czasie gospodarczego spowolnienia. Jeśli deficyt uda się ograniczyć, rząd zyska jakieś pole manewru do tzw. stymulacji fiskalnej – mówi ekonomista.

Krytycy dojrzałego liberalizmu

Są eksperci, którzy uważają, że liberalizm obecnego rządu kuleje. Co prawda udział wydatków publicznych do PKB spada nieprzerwanie od 2010 r., ale w tym samym czasie udział dochodów publicznych na ogół rósł (wyraźniej spadł dopiero w ubiegłym roku). Ten wzrost wpływów to głównie zasługa sektora centralnego, dochody samorządów spadały w ostatnich 3 latach.
– Obciążenie fiskalne się zwiększało albo było stabilne, natomiast transfer środków do gospodarki był coraz mniejszy. Zasady sprawiedliwego podziału zostały zaburzone. Jeśli zgodnie z nurtem liberalnym przyjmujemy, że transfery nie są dobrym sposobem dystrybucji środków, to również obciążenia fiskalne powinny być ograniczane. To powinno być proporcjonalne – zastrzega Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium. Według Maliszewskiego tak naprawdę rząd odkłada dziś ideologię na bok, a jego głównym celem jest ograniczanie deficytu.
Taka strategia wywoła jednak ostre dyskusje polityczne. Zaczęły się nieobecne do tej pory spory o to, ile państwo powinno wydawać na poszczególne dziedziny i czy ważniejsze są wydatki socjalne czy wzrost. Czyli jaki model rozwoju wybrać. PiS już w tej chwili zarzuca PO, że wydatki na służbę zdrowia w relacji do PKB są niskie. Wynoszą 4,6 proc., podczas gdy np. w Czechach 7,8 proc., a na Słowacji 6,2. Z kolei na edukację wydajemy 5,5 proc. i tu mieścimy się w średniej UE. Natomiast w polityce rodzinnej, jak wynika ze statystyk OECD, środki publiczne przeznaczane na dziecko to 1,5 proc. PKB, gdy we Francji to około 4 proc. Każda z tych danych może być podstawą do poważnej dyskusji politycznej, nieobecnej do tej pory z powodu przerzucania się etykietami liberałów czy socjalistów.