Zmiany w prawie energetycznym dotyczące zapewnienia realizacji celów wynikających z dyrektywy 2009/72/WE były oczekiwane przez rynek od dawna. Zgodnie unijnymi przepisami - Państwa Członkowskie są zobowiązane do zapewnienia wdrożenia inteligentnych systemów pomiarowych, które pomagają konsumentom w aktywnym korzystaniu z rynków dostaw energii elektrycznej. Wdrożenie takich systemów pomiarowych może być uzależnione od ekonomicznej oceny wszystkich długoterminowych kosztów i korzyści dla rynku oraz indywidualnego konsumenta – czytamy w projekcie Ministerstwa Gospodarki. Dodajmy, że Polska zdecydowała się wypełnić te założenia, na podstawie właśnie powyższych czynników.
Ponadto Dyrektywa 2012/27/UE wskazuje, że instalowany inteligentny system pomiarowy powinien posiadać funkcję dostępu do historycznych danych o zużyciu energii. Zgodnie z przepisami tej dyrektywy - Państwa Członkowskie powinny zapewnić odbiorcy końcowemu łatwy dostęp do kompletnych informacji o historycznym zużyciu energii.
Pośpiech złym doradcą
Aby dostosować obowiązujące regulacje, Ministerstwo Gospodarki opracowało projekt założeń do zmiany ustawy Prawe energetyczne. Projekt został przekazany do konsultacji. I od razu spotkał się z ostrą krytyką środowiska.
- Idea wdrożenia smart meteringu ma sens. Jest słuszna i korzystna dla rynku energii oraz gospodarki. Niestety sposób w jaki polski rząd chce zaimplementować te rozwiązania nie jest do końca przemyślany. Próbujemy wdrażać tak istotne zmiany pod presją czasu i nie korzystamy z doświadczeń innych krajów. Moim zdaniem projekt zmian w Prawie energetycznym przedstawiony przez MG przygotowany został w krótkim czasie i bez przemyślenia, czego powodem prawdopodobnie jest upływający czas do wypełnienia zapisów unijnej Dyrektywy – uważa Jakub Tomczak, ekspert ds. energetyki, Ernst & Young.
Rzeczywiście na wypełnienie wymogów dyrektywy Polsce pozostało niespełna 6 lat. Dlatego Ministerstwo Gospodarki w swoim projekcie zaproponowało harmonogram, zgodnie z którym firmy energetyczne mają wdrażać smart metering.
W harmonogramie tym proponuje się, aby liczniki zdalnego odczytu instalowane były do dnia:
1) 31 grudnia 2015 r. – w ilości nie mniejszej niż 5 proc.,
2) 31 grudnia 2016 r. – w ilości nie mniejszej niż 15 proc.,
3) 31 grudnia 2017 r. – w ilości nie mniejszej niż 25 proc.,
4) 31 grudnia 2018 r. – w ilości nie mniejszej niż 40 proc.,
5) 31 grudnia 2019 r. – w ilości nie mniejszej niż 60 proc.,
6) 31 grudnia 2020 r. – w ilości nie mniejszej niż 80 proc. liczników zdalnego odczytu w ogólnej ilości liczników zainstalowanych u odbiorców końcowych przyłączonych do sieci danego operatora systemu dystrybucyjnego.
Problem w tym, że licznik zdalnego odczytu, to nie urządzenie, które wystarczy kupić, zawiesić na ścianie i czekać na efekty. Potrzeba rozpisania przetargów na sprzęt, a to trwa. Według ekspertów pośpiech spowoduje ryzyko nieudanych i drogich wdrożeń. Firmy energetyczne zostaną postawione pod presją czasu, a to wykorzystają producenci sprzętu i podniosą ceny.
Nie wiadomo skąd wyliczenia
Zgodnie z projektem ministerstwa, przewiduje się, że wejście w życie projektowanych przepisów, w okresie 10 lat, może wygenerować dodatkowe koszty dla:
- przedsiębiorstw w wysokości 1109,9 mln zł,
- gospodarstw domowych w wysokości 2522,1 mln zł,.
Wejście w życie projektowanych przepisów, w powyższym okresie, powinno także przynieść korzyści dla:
- przedsiębiorstw – w wysokości 3781,8 mln zł,- gospodarstw domowych
– w wysokości 8593,8 mln. zł.
Jednak dokument nie podaje źródła, na podstawie którego te dane zostały wyliczone. - Zawarte w dokumencie liczby dotyczące kosztów i oszczędności wyglądają na mocno zaniżone. Niestety dokument nie przedstawia założeń, na jakich zostały one wyliczone, więc trudno się rzeczowo do nich odnieść – komentuje Tomczak.
Przekazywanie i ochrona danych
Zgodnie z zaleceniami Komisji Europejskiej z dnia 9 marca 2012 r. w sprawie przygotowań do rozpowszechnienia inteligentnych systemów pomiarowych, wprowadzając takie systemy należy zwrócić szczególną uwagę na bezpieczeństwo i ochronę danych osobowych przetwarzanych w ramach tych systemów.
Dane pomiarowe z liczników, mają być przekazywane przez operatora systemu dystrybucyjnego i operatora systemu przesyłowego do centralnego zbioru informacji pomiarowych. Zbiór ten powinien być utworzony w systemie teleinformatycznym i prowadzony przez operatora informacji pomiarowych – tyle czytamy w projekcie. Wdrożenie takie powinno być poprzedzone standaryzacją procesów wymiany informacji oraz procesów na rynku energii, aby taki system mógł działać efektywnie – o tym, mówi też projekt MG.
Jednak problem standaryzacji, pociąga za sobą konieczność przeprowadzenia testów wydolności systemów i związanych z tym ewentualnych kłopotów. - Obecnie nie mamy nawet jednolitych zasad numerowania punktów poboru energii nie mówiąc już o tym, że każdy operator inaczej obsługuje proces zmiany sprzedawcy oraz ma inny format udostępniania danych. Moim zdaniem OIPa należy wdrażać etapowo i stopniowo. W ciągu 2 lat powinna nastąpić standaryzacja wymiany informacji oraz wdrożenie tzw. Centralnej szyny danych, która zarządza przepływem informacji między uczestnikami rynku, w drugiej kolejności po ustabilizowaniu tego rozwiązania należy myśleć o pełnym wdrożeniu OIP i to jest już perspektywa łącznie około 5 lat. W taki sposób do tematu podchodzą inne kraje europejskie, więc czemu nie próbujemy brać z nich przykładu i porywamy się z motyką na słońce – ostro komentuje Tomczak.
Energetyka ma uwagi: Czy to się opłaci?
Niektóre spółki energetyczne po zapoznaniu się z projektem zmian zamierzają przedstawić zastrzeżenia do dokumentu, ale na razie nie chcą ujawniać szczegółów. - Tauron Dystrybucja przekaże swoje uwagi do projektu Ministerstwa Gospodarki w ramach Polskiego Towarzystwa Przesyłu i Rozdziału Energii Elektrycznej – poinformował nas Marcin Marzyński, Rzecznik Prasowy TAURON Dystrybucja S.A. Identyczny komunikat przesłała do nas Enea. Jak się dowiedzieliśmy obecnie przygotowywane są wspólne uwagi wszystkich Operatorów Systemu Dystrybucyjnego wchodzących w skład PTPiREE.
Jedyny koncern energetyczny, który udało się namówić do komentarza to Polska Grupa Energetyczna. - Przede wszystkim należy się zastanowić, czy na pewno wystąpią zdecydowane korzyści dla klientów w gospodarstwach domowych. Obecnie średnie zużycie w gospodarstwie domowym w Polsce wynosi ok. 2300 kWh. Na tym tle – rząd niemiecki w zeszłym roku opublikował analizę, która udowadnia, że opłacalność wdrożenia smart meters występuje dopiero od poziomu zużycia 6000 kWh i na tej podstawie zdecydował, że nie będzie wdrażał smart meteringu w tempie zalecanym przez Komisję Europejską (80 proc. do 2020 roku) – poinformował Maciej Szczepaniuk, rzecznik prasowy PGE.
Według nieoficjalnych danych branża energetyczna analizuje, czy nie warto jeszcze raz pochylić się nad oceną zasadności tak szybkiego tempa wdrożenia smart meteringu – w szczególności, że proponowany harmonogram, przy uwzględnieniu czasu koniecznego na dokończenie prac legislacyjnych oznacza, iż na wdrożenie kilkunastu milionów liczników firmy z sektora będą miały mniej niż 5 lat. Może dojść wówczas do sytuacji, w której to oferujący rozwiązania i technologie niezbędne do wypełnieniu obowiązku, będą na zdecydowanie silniejsze pozycji (tzw. rynek producenta). Będzie się to wiązało z koniecznością ponoszenia większych niż to uzasadnione kosztów. A to może oznaczać kolejne koszty po stronie konsumentów.
Nie zdążymy?
Projekt Ministerstwa Gospodarki wydaje się zbyt optymistyczny. Gdyby założono, że w 2020 roku uda się zainstalować liczniki zdalnego odczytu w 60 proc. to byłoby to bardziej realne. - Po pierwsze harmonogram wdrożenia przedstawiony przez MG jest niemożliwy do realizacji. Moim zdaniem realny harmonogram oznacza przesuniecie tego zaproponowanego przez MG o rok. Dużym problemem jest choćby kwestia zamówień publicznych oraz kwestia zaplanowania tak dużego przedsięwzięcia przez firmy energetyczne. Z mojego doświadczenia wynika, że przygotowanie takiego projektu oraz przeprowadzenie przetargu może trwać nawet ponad rok. Biorąc to pod uwagę nie jest możliwe uzyskanie 5 proc. „pokrycia” licznikami inteligentnymi w 2015 roku – podsumowuje Tomczak.
Jego zdaniem Unia Europejska nie miałaby do nas zastrzeżeń za ewentualne opóźnienia. Polska mogłaby bronić się tezą, że wprowadza zmiany aczkolwiek zgodnie ze swoimi możliwościami.