Wątpliwości wokół działań szefa resortu energii jest więcej. Dziś Enea i Energa zapewniają, że nikt nie chciał, by 1,5 mld zł z funduszu stabilizacyjnego Jastrzębskiej Spółki Węglowej poszło na sfinansowanie budowy 1000-MW bloku węglowego Ostrołęka C, na który nadal nie udało się znaleźć potrzebnych 6 mld zł. Może w Enei i Enerdze nikt tego nie chciał, ale minister badał, jak obejść prawne ograniczenia możliwości wykorzystania jastrzębskiego funduszu. A jeśli mówi inaczej? No cóż, półtora tygodnia temu przekonywał przedstawicieli związków z JSW, że do końca kadencji nie zrobi zmian w zarządzie tej firmy. Efekt? W ubiegły czwartek rada nadzorcza odwołała dwóch wiceprezesów, nim strona społeczna wymusiła przerwanie posiedzenia. Jeśli chcielibyśmy wierzyć zapewnieniom ministra, to od dwóch lat mielibyśmy decyzję kierunkową rządu o budowie elektrowni atomowej oraz nie zamknęlibyśmy od 2016 r. żadnej kopalni. Niech każdy sam oceni wagę tychdeklaracji.
Ścierające się wizje przyszłości energetyki czarnej i zielonej oraz coraz dziwniejsze decyzje ministra energii zastanawiają od dawna. Wielu ludzi z branży zachodzi w głowę, jakim cudem Krzysztof Tchórzewski wciąż kieruje resortem energii. Kolejne medialne doniesienia o jego dymisji traktowane są z rezerwą, bo przecież wiadomo, że premier Mateusz Morawiecki ma w tym przypadku związane ręce, skoro Tchórzewski, człowiek z dawnego „zakonu PC”, jest jednym z bliższych współpracowników prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego. Powie ktoś, że Wojciech Jasiński, kiedyś prezes Orlenu, też był i mógł przestać być, żeby oddać fotel Danielowi Obajtkowi. Widać jednak, że spółka, chociaż ogromna, ważna dla gospodarki i konsumentów, to nie to samo co ważny resort. Ministrowi Tchórzewskiemu nie zaszkodziło nawet niedotrzymanie publicznej obietnicy, że podwyżek cen prądu nie będzie. Jednak są, tyle że rekompensowane ekspresowo dzięki procedowanej ustawie, która – jak już wielokrotnie pisaliśmy – budzi wątpliwości Komisji Europejskiej. I to co najmniej z dwóch powodów. Pierwszy to podejrzenie niedozwolonej pomocy publicznej; drugi, może istotniejszy: ograniczanie niezależności regulatora rynku, jakim jest Urząd Regulacji Energetyki.
Ścierające się wizje przyszłości energetyki czarnej i zielonej oraz coraz dziwniejsze decyzje ministra energii zastanawiają od dawna. Wielu ludzi z branży zachodzi w głowę, jakim cudem Krzysztof Tchórzewski wciąż kieruje resortem energii. Kolejne medialne doniesienia o jego dymisji traktowane są z rezerwą, bo przecież wiadomo, że premier Mateusz Morawiecki ma w tym przypadku związane ręce, skoro Tchórzewski, człowiek z dawnego „zakonu PC”, jest jednym z bliższych współpracowników prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego. Powie ktoś, że Wojciech Jasiński, kiedyś prezes Orlenu, też był i mógł przestać być, żeby oddać fotel Danielowi Obajtkowi. Widać jednak, że spółka, chociaż ogromna, ważna dla gospodarki i konsumentów, to nie to samo co ważny resort. Ministrowi Tchórzewskiemu nie zaszkodziło nawet niedotrzymanie publicznej obietnicy, że podwyżek cen prądu nie będzie. Jednak są, tyle że rekompensowane ekspresowo dzięki procedowanej ustawie, która – jak już wielokrotnie pisaliśmy – budzi wątpliwości Komisji Europejskiej. I to co najmniej z dwóch powodów. Pierwszy to podejrzenie niedozwolonej pomocy publicznej; drugi, może istotniejszy: ograniczanie niezależności regulatora rynku, jakim jest Urząd Regulacji Energetyki.
Trzy reprezentatywne związki JSW, czyli Solidarność, Kadra i Związek Zawodowy Górników w Polsce, które bronią racji obecnych władz JSW, zapowiadały na dziś protest przed resortem energii. Górnicy odpuścili, gdy minister z kolei odpuścił kolejne posiedzenie rady nadzorczej Jastrzębskiej planowane także na dziś. Tyle że w JSW działa więcej związków niż wspomniane trzy. A pozostałe wcale już nie stają murem za swoimi szefami, lecz przekonują, że właściciel, chcąc robić porządki, ma rację. W piątek przedstawiciele związku zawodowego „Jedność” z JSW wysłali do ministra bardzo ciekawe pismo, popierając przy tym w pełni dotychczasowe decyzje rady nadzorczej: „Dzisiaj w JSW kilkunastu wycwanionych związkowców stworzyło sobie niewyczerpalne źródło finansowania i niewyczerpalne źródło administrowania, wbrew prawu, przy biernej postawie zarządu spółki, kosztem pracowników i samej spółki” – napisali.
Dla porządku przypomnę, że JSW w ciągu roku straciła na giełdzie 35,41 proc. wartości. Dla porównania Bogdanka straciła 17,52 proc. Nie lepiej wygląda energetyka. Wartość Tauronu zmalała w rok o 31,78 proc., Energi – o 25,65 proc., PGE – o 21,66 proc., a Enei – o 11,83 proc. To jest w sumie kilkadziesiąt miliardów złotych. KGHM Polska Miedź straciła 17,65 proc. Wszystkie te firmy są nadzorowane przez Ministerstwo Energii. Z ciekawości sprawdziłam, jak radzą sobie te wyjęte z jego nadzoru, które przeszły pod skrzydła premiera Morawieckiego (czego chcą też w JSW i KGHM). Mam na myśli Orlen i Lotos. Ten pierwszy w rok zyskał na wartości 2,67 proc. Ale Lotos (oczywiście też ze względu na wiadomości dotyczące fuzji) poszedł w górę aż o 71,48 proc. Może premier ma fartowniejszą rękę do nadzoru? Niewiem.
Jeszcze bardziej czuję się zagubiona, obserwując, co forsuje na każdym kroku minister Tchórzewski, a co deklaruje minister przedsiębiorczości Jadwiga Emilewicz. Sam Krzysztof Tchórzewski nie jest konsekwentny. Powtarza, że węgiel jest najważniejszy, tymczasem draft planu klimatyczno-energetycznego, jaki resort wysłał do komisji, pokazuje, że jego produkcja krajowa nadal ma spadać. Zużycie jednak nie aż tak szybko, co zaowocuje importem. A to wystarczy, żeby wkurzyć górników, którzy domagają się rozmów w tej sprawie na górniczym zespole trójstronnym na Śląsku. Ale jak widać od 2015 r., kiedy ostatnio protestowali, sytuacja w branży im nie przeszkadza i bardzo dobrze, bo rozmowy na ulicach to nie rozmowy, leczszantaż.
Wracając jednak do energetycznego dualizmu w rządzie. Podczas gdy minister energii otwiera swoje kolejne fronty walki, na scenę wkracza minister Jadwiga Emilewicz, która punkt po punkcie argumentuje, czemu energetyka wymaga transformacji i jak to można zrobić. Efekt? Górniczy związkowcy już się jej boją. Szef Sierpnia 80 Bogusław Ziętek powiedział w wywiadzie dla WNP.pl, że „jeśli odejdą ministrowie Tchórzewski i Tobiszowski (Grzegorz Tobiszowski, wiceminister energii – red.), to będzie płacz i zgrzytanie zębów”. Faktem jest, że według górniczych przesądów baba w kopalni przynosi pecha, ale z drugiej strony, gdzie diabeł nie może, tam babępośle...
O tym, że Jadwiga Emilewicz mogłaby zastąpić Krzysztofa Tchórzewskiego, mówiło się już wielokrotnie, tylko z tego mówienia niewiele wynika. Premier Morawiecki bowiem nie ma zielonego światła na pozbycie się go z rządu, choć na pewno by chciał. Według naszych rozmówców jego bierność dotycząca działań Tchórzewskiego ma jeszcze bardziej osłabić pozycję ministra. Czy na tyle, by go odwołać? A może na tyle, by po prostu rozwiązać resort, przejmując nadzór nad strategicznymi spółkami, a do resortu przedsiębiorczości przekazując np. energetyczne technologie, w tym elektromobilność czy prace nad pozyskaniem wodoru? To akurat tematy, które minister Emilewicz bardzo dobrze rozumie. Minister Tchórzewski zaś nieco mniej.
Górnictwo tylko raz w historii nadzorowała kobieta – była to wiceminister gospodarki Joanna Strzelec-Łobodzińska. Branża nie ma z tamtego okresu najlepszych wspomnień, ale stereotypy lepiej odstawmy dokąta.
Czy wzarządzaniu energetyką cokolwiek się zmieni? Moim zdaniem na razie szanse na to są niewielkie. Jest rok wyborczy, są ważniejsze rzeczy niż prąd czy węgiel. Ajak wiadomo, poważni ludzie zajmują się tylko poważnymisprawami...
A może by po prostu rozwiązać resort energii, przejmując nadzór nad strategicznymi spółkami, a do resortu przedsiębiorczości przekazując np. energetyczne technologie, w tym elektromobilność?
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama