90 lat temu wprowadzono do obiegu złotego. Wszystko wskazywało, że reforma walutowa zakończy się pełnym sukcesem. Szybko jednak się okazało, jak wielu czynników Władysław Grabski nie był w stanie przewidzieć.
Czy mogę wiedzieć, co panią sprowadza do mnie? – powiedział dość oficjalnie. Zosia spojrzała na niego ze smutkiem i wzrok jej był tak jasny, jak barwa dzisiejszego nieba.
– Sprowadzają mnie tutaj różne przykre sprawy.
– O! – powiedział Janusz. – Jakież to przykrości?
– Chyba pan się domyśla? Pan puścił nas z torbami.
– Ja? – Myszyński położył dłoń na piersi dość gwałtownie i poczuł, że mu serce uderzyło mocniej.
– No chyba. Kupił pan od nas Komorów za marki, które po paru miesiącach nie miały żadnej wartości. To pan zapewne dobrze wie. (...) Nabył pan od nas Komorów, płacąc markami, za które po paru miesiącach ojciec kupił dwie złote obrączki. To wszystko”.
Ta rozmowa ze „Sławy i chwały” Jarosława Iwaszkiewicza jasno dowodzi, że pierwsza waluta Polski po odzyskaniu niepodległości w 1918 r., wbrew nazwie, nie cieszyła się najlepszą marką. A dialog odnosi się do transakcji z lata 1920 r., kiedy do szczytu hiperinflacji było jeszcze daleko. Ten nadszedł jesienią 1923 r. W październiku ceny były o 360 proc. wyższe niż miesiąc wcześniej. A przekładając to na kurs dolara: we wrześniu dolar kosztował 350 tys. marek polskich. Trzy miesiące później już niemal 6,4 mln marek – 18 razy więcej. A nie był to jeszcze koniec spadku wartości marki.
Polska nie była oczywiście wyjątkiem. Po zakończeniu I wojny światowej ze spadkiem wartości waluty i kolosalną inflacją musiało się zmierzyć wiele krajów, na czele z Niemcami. Rządy wypuszczały na rynek pusty pieniądz na pokrycie wydatków budżetowych. Przy okazji dzięki spadkowi wartości waluty w ujęciu realnym obniżało się zadłużenie poszczególnych państw.
Tyle że pod koniec 1923 r. u zachodnich sąsiadów widać było już pewną stabilizację. „Z niejaką dumą patrzyliśmy na Niemcy i katastrofalny spadek marki niemieckiej. A dziś widzimy, że od jakiegoś czasu marka niemiecka ustaliła się i ceny zaczęły tam spadać, podczas gdy marka polska spada coraz dalej i ceny idą w górę. A przecież o ile różne i korzystniejsze od niemieckich są nasze stosunki i o ile więcej szans mamy do rychłego i korzystnego uporządkowania skarbu. Tylko metody nam brak i jej najbardziej nam potrzeba” – pisała w końcu 1923 r. lwowska „Gazeta Bankowa”.
Metoda się znalazła i właśnie obchodzimy jej 90. rocznicę. Chodzi o reformy Władysława Grabskiego z 1924 r., wprowadzenie do obiegu złotego i powołanie Banku Polskiego – międzywojennego poprzednika Narodowego Banku Polskiego.

Grabski wchodzi do gry

Jesienią 1923 r. nie tylko doskonale zdawano sobie sprawę z konieczności wyjścia ze spirali hiperinflacji, ale też już od pewnego czasu podejmowano próby idące w tym kierunku. Są one wiązane w głównej mierze z osobą Władysława Grabskiego, który kilkakrotnie pełnił funkcję ministra skarbu, był również premierem niepodległej Polski.
Grabski już na przełomie 1919 i 1920 r. starał się utrzymywać w ryzach inflację, równoważąc wydatki budżetowe z wpływami. Wówczas na przeszkodzie stanęła wojna z Rosją sowiecką. Po jej wybuchu Grabski stanął na krótko na czele rządu. Do planów uzdrowienia finansów państwa wrócił wiosną 1923 r., jednak również bez powodzenia. Udało się dopiero kolejnym razem.
Końcówka 1923 r. to nie tylko rekordowa inflacja, ale również protesty społeczne i upadek rządu Wincentego Witosa. 17 grudnia prezydent Wojciechowski mianował Grabskiego na premiera, a ten trzy dni później zadeklarował w expose zamiar zrównoważenia budżetu i reformy walutowej. Chciał szerokich pełnomocnictw i faktycznie, chociaż gabinet Grabskiego był rządem fachowców, a nie polityków, w pierwszych dniach 1924 r. dostał zgodę Sejmu na rządzenie za pomocą dekretów.
„11 stycznia 1924 r. została wydana ustawa »O naprawie Skarbu Państwa i reformie walutowej«, która w art. 1 pkt 8 mówiła o ustaleniu i wprowadzeniu nowego systemu pieniężnego, opartego na monometalizmie złotym, a w szczególności polskiej jednostki monetarnej oraz określeniu i wypuszczeniu środków płatniczych, mających moc zwalniania od zobowiązań” – piszą w książce „Bank Polski SA 1924–1951” (Warszawa 1994) Andrzej Jezierski i Cecylia Leszczyńska.
Okrągłą rocznicę obchodzimy więc w ten weekend.
Samą ustawą sytuacji nie dało się uzdrowić. Rząd musiał się zdecydować na interwencję na rynku walutowym. Nieoczekiwanie spadek kursu marki polskiej zatrzymał się na poziomie ok. 9 mln za dolara. Polacy uwierzyli, że gorzej już nie będzie, i zaczęli wymieniać waluty na marki w Polskiej Krajowej Kasie Pożyczkowej, banku centralnym utworzonym w czasie I wojny światowej na terenach okupowanych przez Niemcy. W ten sposób PKKP powiększyła swoje zasoby dewizowe, co dawało nadzieję na skuteczność kolejnych ewentualnych działań na rynku w celu obrony polskiej waluty przed utratą wartości.
Kolejny krok: w lutym 1924 r. rząd Grabskiego zdecydował, że odtąd PKKP nie będzie mogła finansować deficytu budżetowego. Rząd musiał znajdować chętnych do kupowania papierów skarbowych na rynku, natomiast do gospodarki przestał napływać pusty pieniądz wyemitowany tylko w celu sfinansowania dziury w kasie państwa.
Na początku lutego powołano również kilkuosobową radę nadzorczą PKKP, która miała się zająć likwidacją tej instytucji. Była równocześnie komitetem organizacyjnym nowego Banku Polskiego, który z kolei miał stać się bankiem emisyjnym zapowiedzianej kilka lat wcześniej waluty – złotego.

Wzrost inflacji oznaczał, że złoty stał się przewartościowany. Bank Polski początkowo bronił go, korzystając z zasobów walut obcych, wkrótce jednak okazało się to bezcelowe

Na straży złotego

Tworzenie nowej instytucji przebiegło błyskawicznie. Już w połowie kwietnia Bank Polski przejął majątek PKKP, a pod koniec tego miesiąca złoty stał się prawnym środkiem płatniczym (do lipca równolegle można było płacić w markach polskich; marki wymieniano na złote po kursie 1,8 mln marek za złotego).
Jak wyglądała organizacja Banku Polskiego? Na świecie panował wówczas pogląd, że bank emisyjny, żeby móc zachować niezależność od rządu, powinien mieć prywatny charakter. I tak było właśnie z Bankiem Polskim. Jego kapitał wynosił 100 mln zł i dzielił się na milion akcji. W ramach subskrypcji zapisało się na nie 176 tys. osób – zarówno zwykłych obywateli, jak i drobnych (i większych) przedsiębiorców. Zdecydowana większość udziałowców posiadała po jednym, po dwa udziały. Do Skarbu Państwa należał 1 proc. akcji. Udziałowcy opłacali kupowane akcje złotem, ewentualnie w walutach obcych, co miało pozwolić na skuteczną obronę kursu złotego, gdyby pojawiła się presja na spadek jego wartości.
Na czele banku stał prezes. Jako pierwszy pełnił tę funkcję Stanisław Karpiński, minister skarbu w jednym z pierwszych rządów niepodległej Polski. Wspierała go rada banku, ułożona według klucza branżowego – byli w niej reprezentanci np. przemysłu, rolnictwa czy kół finansowych.
Bank Polski, podobnie jak jego poprzedniczka w ostatnim okresie funkcjonowania, nie mógł kupować długu państwowego. Zabezpieczało to gospodarkę przed nawrotem inflacji spowodowanym emisją pustego pieniądza. Jego głównym zadaniem było stanie na straży emisji pieniądza.
Kurs nowej waluty ustalono na poziomie franka szwajcarskiego, co oznaczało m.in., że dolar kosztował 5,187 nowego złotego. Bank Polski emitował banknoty zgodnie ze standardem złoto-walutowym. Co najmniej 30 proc. kwoty banknotów znajdującej się w obiegu powinno być pokryte zasobami złota oraz twardych walut będących w posiadaniu banku emisyjnego. Banknoty mogły być wymieniane na złoty kruszec bądź waluty obce w kasach banku emisyjnego.
Rząd zachował z kolei prawo do bicia monet. Obejmowało ono także wypuszczanie tzw. biletów zdawkowych, czyli przeciętych na pół banknotów markowych z pieczątkami wskazującymi nową wartość od 1 do 50 gr (w maju 1925 r. wypuszczono także bilety o nominale 2 zł i 5 zł). Bilety zdawkowe miały pozostawać w obiegu do momentu wybicia odpowiedniej ilości prawdziwych monet.
Bank Polski posiadał kilkadziesiąt oddziałów w całej Polsce. Był również właścicielem działającej na terenie Wolnego Miasta Gdańska Polskiej Kasy Rządowej. Nowa instytucja, podobnie jak inne ówczesne banki centralne, prowadziła także działalność – jak byśmy dziś powiedzieli – komercyjną: przyjmowała depozyty klientów oraz udzielała kredytów przedsiębiorcom.

Inflacja bilonowa

Wszystko wskazywało, że reforma walutowa zakończy się pełnym sukcesem. Szybko jednak się okazało, jak wielu czynników Grabski nie był w stanie przewidzieć, a niemal wszystko, co wydarzyło się w kolejnych kilkunastu miesiącach, wydawało się prowadzić do utraty wartości przez złotego.
Już latem 1924 r. nieprzyjemną niespodzianką okazał się nieurodzaj, który spowodował konieczność kupowania zboża za granicą. To przyniosło z jednej strony podwyżkę cen, z drugiej – pogorszenie salda handlowego Polski, co z kolei z czasem tworzyło presję na deprecjację istniejącej od niedawna waluty. O ile w 1923 r. Polska miała blisko 80 mln zł nadwyżki w wymianie handlowej z zagranicą, to rok później deficyt przekraczał już 210 mln zł, a w 1925 r. zbliżał się do 270 mln zł.
Na handel zagraniczny dodatkowy wpływ miała wojna celna z Niemcami, które na początku 1925 r. wstrzymały import węgla z Polski i podniosły cła na polskie towary. Rząd Grabskiego również zdecydował się na podwyżki ceł, jednak to Warszawa wyszła z konfliktu osłabiona, ponieważ Niemcy były największym odbiorcą polskiego eksportu.
Na pogorszenie sytuacji gospodarczej miały wpływ również czynniki wewnętrzne. W dyskusji nad projektem budżetu na 1925 r. Sejm zdecydował się na podniesienie wydatków, co doprowadziło do podwyższenia planowanego deficytu budżetowego. Ostatecznie deficyt zamknął się wówczas kwotą niemal 140 mln zł.
Efekt? „Jeśli chodzi o konkretne wyniki naszej gospodarczej pracy, rok 1924 zamyka się niestety bilansem ujemnym, gdyż po szeregu lat ciągłego rozwoju naszej wytwórczości i po uzyskaniu od dwóch przeszło lat czynnego salda w naszych obrotach towarowych z zagranicą, rok miniony oznacza bezwzględnie krok wstecz. Cyfry produkcji wykazują we wszystkich działach poważne zmniejszenie, a bilans handlowy przechylił się prawie od początku roku na naszą niekorzyść” – można było przeczytać w pierwszym w 1925 r. numerze „Przeglądu Gospodarczego”.
Jak pamiętamy, rząd zachował prawo do bicia bilonu i wypuszczania biletów zdawkowych. I właśnie duża emisja tego pieniądza pozwoliła na sfinansowanie potrzeb pożyczkowych. Gospodarka znów ugięła się pod ciężarem pustego pieniądza, tym bardziej że już wcześniej musiała się zmagać ze zwyżką cen artykułów żywnościowych i pochodzących z importu. Skutek? Ponowne przyspieszenie inflacji, którą z racji rzadko spotykanego źródła nazwano „inflacją bilonową”.
Wzrost inflacji oznaczał, że złoty stał się przewartościowany. Bank Polski początkowo bronił go, korzystając z zasobów walut obcych, wkrótce jednak okazało się to bezcelowe.
Przez pierwszych kilkanaście miesięcy po wprowadzeniu złotego udawało się utrzymać kurs na poziomie zbliżonym do parytetowego. Latem 1925 r. złoty zaczął jednak tracić. Najsłabszy był tuż po zamachu majowym – w maju i czerwcu 1926 r. dolar kosztował przeszło 10 zł. Dopiero jesienią notowania wróciły do poziomu poniżej 9 zł za dolara i ustabilizowały się na tym poziomie.

Podwójny kryzys

Deprecjacja waluty miała jeszcze jeden skutek: klienci banków, którzy wcześniej chętnie zakładali w nich lokaty złotowe, teraz zaczęli wypłacać pieniądze, tymczasem banki cierpiały na niedobór gotówki – dużą część wolnych środków ulokowały w nieruchomościach, stawiały też na bardziej opłacalne kredyty o dłuższych terminach spłaty. Do tego doszły problemy ze spłatą pożyczek przez rolników (co prawda rok 1925 przyniósł urodzaj, ale skończyło się to znaczącymi spadkami cen produktów rolnych). Wypłacanie pieniędzy szybko przekształciło się w run na banki. Bank Polski odmówił udzielenia im pomocy. W tej sytuacji na ratunek musiał przyjść rząd, który uruchomił Fundusz Pomocy Instytucjom Kredytowym, udzielający pożyczek na poprawienie płynności banków.
„Podwójny kryzys – walutowy i bankowy – zachwiał pozycją Grabskiego. Jesienią 1925 roku cały dorobek stabilizacji gospodarczej wydawał się przekreślony. (...) 11 września 1925 roku, po kolejnym załamaniu złotego, Grabski zażądał od prezesa Banku Polskiego Stanisława Karpińskiego interwencji giełdowej. Ten odmówił, stwierdzając, że nie będzie marnował resztek zasobów dewizowych na działania, w których sens ani skuteczność nie wierzy. Konflikt z Karpińskim był bezpośrednią przyczyną dymisji Grabskiego 13 listopada 1925 roku. Grabski odszedł rozgoryczony” – konstatuje Wojciech Morawski w książce „Od marki do złotego. Historia finansów Drugiej Rzeczypospolitej” (Warszawa 2008).
Twórca złotego specjalnie z tym rozgoryczeniem się nie krył: „Czyż (...) za konieczność należało uznać, gdy się w początkach 1924 r. przystępowało do reformy, to, że urodzaj 1924/25 okaże się katastrofalnym i że ceny węgla, drzewa i cukru spadną na rynkach międzynarodowych? Czyż koniecznością było to, że Sejm podwyższy budżet na 1925 r. zamiast go zmniejszyć? Czyż koniecznem było, że pożyczka Dillona została sparaliżowana skutecznie i nie dopisała w drugiej swej części właśnie w najpotrzebniejszym dla nas momencie? Czyż koniecznością było wypowiedzenie nam przez Niemcy wojny celnej, wyjazd optantów, błędna polityka Banku Polskiego?” – pisał w książce o swoich rządach „Dwa lata pracy u podstaw państwowości naszej (1924-1925)” (Warszawa 1927).
Amerykański bank Dillon, Read & Co. miał pożyczyć Polsce 50 mln dolarów na przełomie 1924 i 1925 r. Pieniądze przydałyby się na obronę kursu złotego, jednak do kraju trafiła niewiele ponad połowa uzgodnionej wstępnie kwoty. Z kolei optanci to mieszkańcy byłego zaboru pruskiego, którzy na mocy traktatu wersalskiego mieli możliwość pozostania albo wyjazdu do Niemiec.

Wzloty i upadki

Kurs parytetowy oficjalnie zdewaluowano w październiku 1927 r. o ponad 40 proc. Nowy kurs ustalono na 8,91 zł za dolara. W celu zwiększenia zaufania do waluty zmienione zostały pokrycia emisji rezerwami Banku Polskiego. Odtąd emisja pieniądza mogła stanowić maksymalnie 2,5-krotność zasobów Banku Polskiego. Ponadto gwarancją stabilności waluty były już nie złoto i waluty innych państw, ale sam kruszec.
Dodatkowo rząd zdecydował się na podniesienie kapitału Banku Polskiego ze 100 mln zł do 150 mln zł. Stabilizacji złotego pomogła międzynarodowa pożyczka, której warunkiem było jednak znalezienie w radzie Banku Polskiego miejsca dla przedstawiciela międzynarodowej finansjery – Amerykanina Charlesa D. Deweya, który równocześnie pełnił funkcję doradcy polskiego rządu.
Kolejne lata przyniosły dobrą koniunkturę. Świadczy o niej choćby rosnąca skala działalności w przemyśle. Weźmy produkcję stali: w 1923 r. wyniosła ona w Polsce ponad 1,1 mln ton, ale w trzech kolejnych latach nie przekraczała 800 tys. ton. Za to w 1927 r. i 1928 r. znów zaczęła mocno rosnąć – przekraczając poziom 1,4 mln ton.
Bezrobocie, które w czerwcu 1926 r. dotykało niemal ćwierć miliona osób, w kolejnych latach szybko się obniżało. W szczycie dobrej koniunktury – latem 1929 r. spadło do 100 tys. osób. O tym, że nie wszystko w gospodarce się układało, świadczy fakt, że liczba strajków i lock-upów w latach 1925–1928 zwiększyła się z 538 do 769 (i tak była jednak mniejsza niż w 1924 r., gdy zarejestrowano ich ponad 900).
W tym okresie również złoty nie był poddawany żadnym poważniejszym próbom. W kraju nastąpił rozwój sektora bankowego – przede wszystkim banków państwowych, które z jednej strony przyciągały oszczędności Polaków, a z drugiej – finansowały duże projekty rządowe, jak budowa portu i miasta Gdynia. Banki brały aktywny udział w zakładaniu wielu przedsiębiorstw, przeznaczono im także pewną rolę w reformie rolnej.
Poprawa sytuacji w Polsce była odbiciem tego, co działo się na świecie, gdzie następowały szybka odbudowa i rozwój poszczególnych krajów po I wojnie światowej. Cieniem na korzystnym obrazie światowej gospodarki były częste wówczas wojny handlowe – podobne do tej, jaką kilka lat wcześniej stoczyły Polska i Niemcy.
Sytuacja zmieniła się gwałtownie jesienią 1929 r. Czarny czwartek na Wall Street 24 października zapoczątkował trwający kilka lat Wielki Kryzys. Doprowadził on do ogromnego spadku produkcji i wzrostu bezrobocia – również w Polsce. Już w grudniu 1929 r. urosło ono do 185 tys., a rok później wynosiło już niemal 300 tys. osób. W trakcie kryzysu złoty nie tylko pozostał na poziomie ustalonym w 1927 r., ale nawet jego parytet wzrósł. Dzięki temu zyskał opinię jednej z najstabilniejszych walut. Ale równocześnie nie pozwolił na szybki powrót dobrej koniunktury.