W Polsce trudno o ludzi do zawojowania świata - uważa Roman Karkosik, przedsiębiorca, inwestor giełdowy, jeden z najbogatszych ludzi w Polsce. Kontroluje m.in.: Boryszew, Impexmetal, Skotan, Alchemię i Krezusa.

Uchodzi pan za łowcę okazji. Czym jest okazja inwestycyjna?

Najprościej ujmując, to sytuacja gdy można coś atrakcyjnego kupić tanio. Tanio, czyli poniżej wartości realnej. Wartość realna to z kolei wycena księgowa firmy plus zdolność do realnego zarabiania przez nią konkretnych pieniędzy. Oczywiście jeżeli kupujący ma pomysł na dany biznes i wie, jak go zrealizować.

Czy widzi pan takie okazje obecnie?

Zawsze są okazje, w każdym tygodniu otrzymuję nowe oferty inwestycyjne. Często są atrakcyjne, ale staram się wybierać te rzeczywiście najlepsze. Nie tylko ze względu na możliwy zwrot z inwestycji, lecz także na możliwości organizacyjne zespołu ludzi, którzy pracują ze mną. W tej chwili realizujemy tak dużo projektów, że powinienem rozważyć zatrudnienie z marszu ok. 30 nowych osób. Ale ciężko jest znaleźć odpowiednich menedżerów.

Czego brakuje kandydatom?

Po pierwsze, warszawiak chce pracować w Warszawie, a firmy często są zlokalizowane np. na Śląsku. Po drugie, potrzebujemy ludzi z doświadczeniem, a tego często brakuje aplikującym menedżerom.

Może pan ma za wysokie wymagania?

Dużo wymagam w pierwszej kolejności od siebie. Przenoszę te wymagania na współpracowników. Oczekuję pracowitości i kreatywności. Czy to za wysokie wymagania?

Może więc warto poszukać ludzi za granicą?

Mamy zagranicznych menedżerów w swoich oddziałach i z nimi też różnie bywa.

Szuka pan ludzi, to znaczy, że chce pan rozwijać grupę. Które spółki?

W zasadzie wszystkie, w których posiadam kontrolne pakiety. Szczególnie duży potencjał leży w spółkach z Grupy Boryszew. Jako przykład mogę wymienić Hutę Oława czy Baterpol, które zdobyły bardzo duży udział w polskim rynku (HO – produkcja tlenków cynku, Baterpol – recykling akumulatorów), ale dlaczego nie zarabiają też za granicą? W Grupie Boryszew jest mnóstwo interesujących technologii, które mogą zostać zaimplementowane na całym świecie. Borygo, które produkujemy od 30 lat, może spokojnie zdobyć inne rynki, ale do tego potrzebny jest człowiek, który systemowo zajmie się eksportem. Baterpol mógłby przerabiać akumulatory na rynkach, które jeszcze nie prowadzą recyklingu. Tylko nie każdy menedżer chce wyjeżdżać na zagraniczne rynki, np. do Wietnamu.

Albo do Gwinei? A mimo wszystko inwestuje pan tam w poszukiwania złota i boksytów.

To świetne miejsce do inwestowania. Niemal w każdej wiosce w tej części kraju, w której mamy koncesje, kopie się chałupniczo złoto. Z jednej z firm geologicznych z mojego portfela wyrusza 10-osobowa ekspedycja, by rozpocząć tam poszukiwania.

Nie obawia się pan, że podzieli los Ryszarda Krauzego i Petrolinvestu?

Szukanie ropy jest o wiele bardziej kosztownym i ryzykownym kapitałowo zajęciem niż poszukiwanie złota i boksytów, których wydobycie jest nie tylko tańsze, lecz także dużo prostsze. Na ocenę, ile jest surowca na przyznanych nam koncesjach i czy warto go wydobywać, przeznaczymy tylko 3 mln dol. Więcej na ten temat będzie można powiedzieć za trzy miesiące, góra pół roku.

Narzekał pan na brak kreatywnych menedżerów, ale chyba nie dotyczy to Boryszewa, który się rozwija. Pojawiają się wręcz głosy, że spółka rozwinęła się za bardzo. Zgadza się pan z takim stwierdzeniem?

Nie. Uporządkowanie i restrukturyzacja spółek, które zostały przejęte, wymagało trochę czasu. Jedna część, związana z Maflow, już jest uporządkowana. Drugi kawałek, niemiecki, wkrótce będzie. W grudniu uruchomiony zostanie pierwszy w Polsce zakład, który przenosimy z Niemiec. Do Torunia, na tereny Elany, przeniesione zostaną maszyny z niemieckich zakładów. Zatrudnimy też nowych ludzi. I to od razu w pierwszej fazie ok. 300 osób, a docelowo w drugim i trzecim etapie nawet do tysiąca w ciągu 2–3 lat.

Wracając do okazji inwestycyjnych – co pan powie na temat Polimeksu? Czy interesują pana spółki budowlane?

Polimex już mniej. Obserwuję kilka notowanych na GPW firm budowlanych. Ale od obserwacji do zakupu jeszcze pewnie długa droga.

Interesował się pan też przetargami na modernizację linii energetycznych?

Wyglądały nieźle, ale po analizie wycofaliśmy się z projektu. Po cenach niższych od konkurentów nie udałoby nam się budować i na tej budowie zarabiać. Obawiam się, że w przypadku obecnie prowadzonych przetargów może się powtórzyć sytuacja z zamówień publicznych na budowę autostrad. Obym był złym prorokiem.

Czyli znowu nad wielkim programem inwestycyjnym rządu cieniem położy się wymóg najniższej ceny?

W Polsce najniższa cena doprowadza do ogromnych kłopotów. Warto się rozejrzeć za granicą i przenieść dobre wzorce. Dla przykładu w Kolumbii cena oferty nie może odbiegać od wywoławczej więcej niż o 10 proc. Nawet taki prosty przepis uzdrowiłby sytuację w naszej machinie przetargowej.

W lutym jako jeden z nielicznych przewidział pan odbicie i szał na chemii i surowcach. Co teraz czeka rynki?

Można oczekiwać sporego zawirowania w związku z sytuacją otwartych funduszy emerytalnych.

Czy taka sytuacja będzie dla pana okazją? Wszyscy spodziewają się niskich cen akcji ze względu na ich wyprzedaż przez fundusze.

Będę obserwował rynek, ale już tyle mamy tych spółek, że naprawdę nie wiem, czy warto szukać dodatkowych pakietów w portfelach OFE. Zwłaszcza że te portfele nie wyglądają zbyt dobrze. Fundusze inwestowały w każdą spółkę lub branżę, o której było głośno. Proszę spojrzeć na DSS, Polimex czy PBG. W każdej spółce były OFE. Według mnie w ciągu dwóch lat zagraniczne banki zaczną się wycofywać z funduszy emerytalnych. Niewykluczone, że OFE kupią Chińczycy, Rosjanie, ktokolwiek. Jedyną przeszkodą w przejęciach może być nadzór KNF, ale ciężko mu będzie długo blokować zmiany właścicielskie.