Żebracy, ciułacze, gwiazdy niszy, zawodowcy – polscy blogerzy na różne sposoby robią biznes w sieci.
Na temat zarabiania na blogach przeprowadzono już sporo badań, napisano raporty i teksty. Na większość z nich środowisko reagowało z politowaniem, twierdząc, że autorzy tych badań i raportów nie znają się na tym, o czym piszą, są zazdrośni, bo sami zarabiają mniej, albo czują oddech konkurencji. Jednak nie ma co się oszukiwać, blogi dawno przestały być internetowymi pamiętnikami, a stały się poważnie traktowanym rynkiem z całym ekosystemem. Nic dziwnego, że bardziej interesujące od ich treści jest właśnie to, jak ich autorom udaje się ze swojej twórczości wyciągnąć pieniądze. – Oczywiście spora część krążących po rynku opowieści o ogromnych kontraktach, jakie z blogerami podpisują firmy, jest rozdmuchana, nie oznacza to jednak, że oni nie zarabiają. Ani że reklamodawcy nie widzą tu dla siebie pola do popisu – mówi Anita Wojtaś-Jakubowska, Social Media Team Director z agencji Think Konga, która pośredniczy w wielu takich umowach.
Nie dotyczy to zresztą wyłącznie blogów, bo to nie tylko tradycyjne serwisy pisane. Dziś blogerzy równie aktywnie do kontaktów z odbiorcami wykorzystują vlogi (videoblogi), YouTube, fanpage na Facebooku i Instagramie, konta na Twitterze czy Google+. I wszystkie te kanały wspólnie działają jak coraz lepiej naoliwiona maszynka do robienia pieniędzy. Zarabiają twórcy, zarabiają reklamodawcy i marketerzy. Ile? Chyba nie ma większego sensu przerzucać się cyframi, bo wszystkie, które pojawiają się w tym temacie, są spekulacjami. Pytana o skalę zarobków blogerów Wojtaś-Jakubowska studzi emocje. Jej zdaniem o większych sumach, czyli takich, które pozwalają żyć z blogowania, może mówić w Polsce zaledwie 20–25 osób. A jedynie 2–3 proc. twórców na swoim blogowaniu i vlogowaniu zarabia, ale tylko okazjonalnie. Dla porównania, jak wylicza Kominek (czyli jeden z najbardziej znanych blogerów, który ze swojej działalności na pewno czerpie zyski, i to całkiem pokaźne), 7 proc. twórców w USA zarabia rocznie od 30 tys. do 100 tys. dol., a 4 proc. wyciąga powyżej 100 tys. dol.
Blogerzy o swoich zarobkach mówią niechętnie. Tylko nieliczni publicznie rzucają kwotami, jak np. Eliza Wydrych, czyli Fashionelka, prowadząca blog modowy, która przyznała otwarcie, że zarabia na nim średnio 11–12 tys. zł miesięcznie.
Większość zachowawczo milczy, twierdząc, że raporty są niedoszacowane. – Blogo- i vlogosfera jest bardzo zróżnicowana, podobnie jak podejście jej uczestników do monetyzacji – mówi Marcin Żukowski, PR manager z agencji interaktywnej Mint Media, pośredniczącej między blogerami a reklamodawcami. – Jednak świadomość, że mogą zarobić, jest coraz większa, choć niekoniecznie większa jest świadomość, jak to robić – dodaje Żukowski.

Blogożebracy

Z tą grupą blogerzy nie lubią się identyfikować. Nic dziwnego, bo blogożebracy psują opinię całej społeczności. „Jestem blogerką, zajmuję się tym od niedawna i już na swoim koncie mam kilka współprac z różnymi firmami. Znalazłam Waszą firmę przez przypadek, jeszcze nigdy o niej nie słyszałam. Czy Państwo chcieliby nawiązać współpracę z blogerką? Testuję, promuję i daję recenzje na swoim blogu, w zależności od wymagań firmy” – ten e-mail dostała niewielka firma z branży modowej (pisownia oryginalna).
Blog dziewiętnastoletniej szafiarki, autorki przytoczonej propozycji, obserwuje zaledwie 700 osób. Królują tam „sweet focie” i średnio udane stylizacje samej siebie, podobnie jak u Ms. Blonde, która zamieszcza zdjęcia „z ręki” na tle meblościanki. – Na razie nie ma dużo outfitów (kreacji – red.), ale mogę obiecać, że w najbliższym czasie pojawi się ich masa – zapewnia w e-mailu rozesłanym hurtem do kilkunastu firm.
– Dziewczyna zakłada blog o kosmetykach, prowadzi go ledwie miesiąc i już rozsyła e-maile, domagając się od producentów próbek do recenzji. Niestety wiele osób nadal myśli, że istotą prowadzenia bloga jest opublikowanie kilku wpisów – opowiada Anita Wojtaś-Jakubowska. – I właściwie nie wiadomo, co zrobić z setkami takich próśb. A nuż nie prześle się tego produktu, a ten domorosły krytyk go obsmaruje. I choć jego publikacje nie mają jeszcze szerokiego zasięgu, to takie krytyczne głosy jak jego mają tendencję do rozlewania się po internecie. Marketingowcy wielu firm mają z żebroblogerami naprawdę poważny problem – dodaje Wojtaś-Jakubowska.
Ofertami recenzji produktów, hoteli, restauracji i sprzętu IT biura marketingu oraz właściciele mniejszych i większych przedsiębiorstw są wręcz zasypywani. Także restauratorzy wspominają o rosnącej grupie blogożebraków. „Piszę z pewną propozycją, może Was zainteresuje. Piszę recenzje i prowadzę wraz z koleżanką profil FB. Chętnie napiszę rzetelną relację z Waszej restauracji oraz wrzucę parę reklamujących postów na profil na FB. W zamian proponuję jednorazową zniżkę dla dwóch osób na kolację – 50 proc. – w celu możliwości zamówienia jak największej ilości rzeczy i zrobienia jak najlepszej relacji” – taką ofertę rozsyła właścicielka bloga Celebrate Your Day, w którym widnieją m.in. recenzje stołecznych knajp. Wszystkie praktycznie pełne zachwytów i uroczych zdjęć, krytycznych uwag jak na lekarstwo. Jego autorka tłumaczy nam, że blog już zawiesiła, a propozycje zniżek składała tylko restauracjom, w których była wcześniej i wiedziała, że jej się tam podoba. – Jakby nie w zamian za artykuł, ale za np. 50 proc. zniżki na menu, żebyśmy mogły zamówić jak najwięcej rzeczy i zrobić lepszy materiał – tłumaczy się nam w e-mailu.
Jest wielu takich, którym ta taktyka się nie podoba. – Mierzi nas powszechność reklam, a czasem wręcz przekupstwo uskuteczniane przez niektórych blogerów – przyznają Michał Wacław i Łukasz Wasyliszyn, jak sami siebie nazywają „kulinarze” z bloga JedzeniaDoRzeczy.pl, którzy świadomie zrezygnowali z komercjalizacji swojej działalności. – Przy obecnym zalewie marnej jakości sponsoringu na blogach kulinarnych postanowiliśmy odciąć się od tego nurtu. Na naszym blogu nie znajdziecie reklam – zarzekają się i pokazują drugą stronę medalu. Bo równie nachalni jak blogożebracy potrafią być właściciele restauracji. Kulinarze opisują, jak napisali recenzję z wizyty w jednej z wrocławskich burgerowni. Właściciele poprosili ich o rzetelną recenzję. – Kolacja oczywiście na nasz koszt – zachęcali. Wacław i Wasyliszyn do restauracji poszli jednak na własny rachunek, a że im nie smakowało, restaurację i jej burgery skrytykowali. Jak zareagowali przedstawiciele knajpy, którzy wcześniej zapewniali, że żadnej opinii się nie boją? Nazwali blogerów ignorantami.

Drobni ciułacze

W polskim internecie istnieje dziś około 3 mln blogów, ale ponad 90 proc. z nich to strony martwe. Aktywnych jest może około 100 tys., a takich, które naprawdę absorbują czytelników i mają stałych użytkowników – wielokrotnie mniej. Wśród nich około 500 blogów poświęconych jest DIY, czyli zjawisku Do It Yourself.
Blogerzy i vlogerzy robią na drutach i szydełkują, ozdabiają produkty metodą decoupage, szyją ubrania, przerabiają meble, tworzą mozaiki, origami i tysiące innych rzeczy z gatunku „zrób to sam”. Kolejnych kilkudziesięciu blogerów recenzuje książki, sztuki teatralne czy filmy. Jeszcze inni opisują perypetie z budową domu, piszą o samochodach, wędkowaniu, rowerach, bieganiu. Te typowo hobbystyczne blogi i vlogi też nierzadko mają u swoich podstaw pomysł na biznes. Ale bez nachalnego żebrania u producentów, raczej przy okazji, gdy już któraś z firm na taki blog natrafi i zainteresuje się nim. Blogerzy z tej grupy dużą wagę przywiązują do tego, by współpraca z reklamodawcą nie odebrała im wiarygodności. Łukasz Więcek, autor bloga Majsterkowo.pl, pisze otwarcie, że chętnie przyjąłby wszelkiego rodzaju narzędzia: multiszlifierkę, wkrętarkę, wiertarkę, spawarkę, oscyloskop. – Mam tylko jedno zastrzeżenie, chciałbym uniknąć lokowania produktów kiepskiej jakości. Najważniejsze dla mnie jest zaufanie moich czytelników, dlatego nigdy nie polecę im czegoś, z czego sam bym nie skorzystał. Oczywiście nie muszą to być produkty z najwyższej półki. Wystarczy, że będą niezawodne i solidnie wykonane – tłumaczy potencjalnym reklamodawcom Więcek.
Żukowski z Mint Media przyznaje, że tacy hobbyści częściej ślą konkretne oferty, proponują bartery lub stosunkowo niedrogie propozycje współpracy. – To, czy uda im się trafić na firmę chętną do współpracy, zależy od ich szczęścia, ale są ciekawi dla reklamodawców. I to w dużej części z myślą o nich powstają specjalne agencje czy usługi pośrednictwa między marketerami a blogerami. Duże firmy wolą rozmawiać z profesjonalistami, którzy lepiej rozumieją specyfikę reklamy i marketingu, i za ich pośrednictwem chcą ustalać zasady współpracy z blogerami – dodaje Żukowski.
Drobni blogobiznesmeni też coraz powszechniej dorabiają na YouTube. Szczególnie odkąd w 2011 r. platforma ta uruchomiła w Polsce specjalny program partnerski dla prowadzących w serwisie swoje kanały.
Tomasz Czudowski, odpowiedzialny za rozwój sprzedaży YouTube, tłumaczy: – Można się zgłaszać do nas z propozycją udziału w programie, ale my też wyławiamy wschodzące gwiazdy, szukamy ciekawych, rozwojowych treści. Partnerów można zakwalifikować do dwóch kategorii: niezależnych twórców, którzy sami się do nas zgłaszają, i większych, często globalnych, mających profesjonalne materiały. Tych największych jest w Polsce obecnie kilkunastu, niektórzy skupiają pod sobą wiele mniejszych kanałów. W sumie twórców w naszym programie partnerskim jest już ponad 300 – dodaje Czudowski. Jedni i drudzy zarabiają na reklamach pokazywanych przed ich nagraniami, a na taką możliwość zgadza się coraz więcej prowadzących kanały na YouTube. Z tych reklam trudno jednak uzbierać majątek – jak mówi Czudowski, żyje z tego ledwie kilku polskich vlogerów, a dla kolejnych kilkunastu to w miarę poważny zastrzyk gotówki. Jednak drobnym blogowym ciułaczom przydaje się nawet kilkadziesiąt złotych miesięcznie.

Gwiazdy niszy

Ogromną część wśród tych hobbystycznych drobnych ciułaczy stanowią autorzy blogów modowych i kulinarnych. To szafiarki i kulinarki, bo prowadzą je najczęściej kobiety, najlepiej dziś sobie radzą biznesowo i najczęściej udaje im się wybić na pozycje mikrocelebrytów w obrębie swojej grupy. Dla nich też oferowanych jest już sporo wspomagających biznes usług. Przykładowo portal Durszlak.pl agreguje blogi kulinarne (można tam ich znaleźć już 3800) i pomaga im w poszukiwaniu partnerów reklamowych. Są mniejsze i większe agencje skierowane do szafiarek, jak np. BlogHous, którego udziałowczynią do niedawna była Julia Kuczyńska, szerzej znana jako Maffashion. Jej modowy blog jest w czołówce rankingów, a ona sama uznawana jest za najlepiej zarabiającą szafiarkę w Polsce. Tyle że zrezygnowała niedawno z udziałów w tej firmie, bo zarzucono jej, że czerpie korzyści finansowe z każdej umowy, którą BlogHous podpisze w imieniu innych blogerów. Zresztą blogerskie środowisko bez pardonu wypomniało jej ten zarobek, a echem odbił się komentarz Elizy Wydrych, czyli Fashionelki, która napisała: „Gratuluję Julii. Jest twarzą firmy, która robi blogerów i blogerki w ch...”. – Ostatnie zawirowanie z panią Kuczyńską w naszej firmie wynikało z tego, iż była ona akcjonariuszem mniejszościowym, co było kłopotliwe dla niej i dla firmy. Co więcej, jej prawa własnościowe budziły nieufność wśród blogerów, którzy z powodów ambicjonalnych nie chcieli być częścią jej dorobku – wyjaśnia nam Joanna Łojko z BlogHous i zapewnia, że firma nadal z powodzeniem sprzedaje potencjał ponad 50 blogów modowych.
– Autentyczność, interakcja z widzami plus sam element internetowego medium, czyli oglądamy, kiedy chcemy z dowolnego miejsca – Tomasz Czudowski z YouTube wymienia cechy, które stoją za popularnością blogów i vlogów. – Dodatkowo wypełnianie niszy, a tych, jak się okazuje, wciąż jest bardzo dużo. Nowy trend to edukacja – dodaje i włącza YouTube: – O, choćby nowy kanał „Mówiąc inaczej”. Studentka polonistyki w zabawny sposób prostuje błędy językowe, które popełniamy. Jej kanał ma ledwie sześć nagrań, a już filmy mają po ponad kilkadziesiąt tysięcy odsłon i 14 tys. subskrybentów. Rośnie bardzo dynamicznie. Ale widać, że twórcy tego kanału podeszli do niego bardzo profesjonalnie. Wideo są porządnie zmontowane, z pomysłem, z perspektywą dalszych części. Podobnie jest na całym rynku. Coraz mniej jest prostych nagrań bez obróbki, zamiast tego to już niemalże profesjonalne spoty – dodaje Czudowski.
Właśnie ten profesjonalizm pozwala drobnym ciułaczom zamienić się w gwiazdy niszy, a nawet profesjonalnych blogerów. Kulinarki, jak choćby Eliza Mórawska, autorka bloga White Plate, czy Dorota Świątkowska z Moich Wypieków, piszą i wydają książki kucharskie, zarabiają na profesjonalnych sesjach zdjęciowych potraw (np. Beata i Lubomir Lipov z blogu Lawendowy Dom) czy uczą na warsztatach kulinarnych. A im większe sukcesy, tym bardziej prowadzenie bloga staje się pracą na pełen etat. Paulina i Michał Stępniowie, autorzy Kotlet.tv, zrezygnowali z pracy w korporacjach, kiedy ich projekt trafił do czołówki najpopularniejszych polskich vlogów. W tym roku na YouTube ruszył ich kolejny kanał – Domowa.tv – poświęcony tematom lifestyle’owym. Kotlet.tv czy Domową.tv trudno właściwie nazywać blogiem. To raczej internetowa telewizja kulinarna. – Mamy ten komfort, że możemy współpracować, z kim chcemy, wybieramy największe firmy i te, do których mamy przekonanie. Poza kampaniami dedykowanymi konkretnym markom jesteśmy ewenementem, bo zarabiamy też na reklamach displayowych – mówi nam Paulina Stępień. Reklamy takie są bardziej skomplikowane niż powszechnie używane przez blogerów banery.
Kluczem do sukcesu w blogosferze jest zdaniem Stępień konsekwencja, ciekawy koncept i systematyczność. – Początkujący zaczynają z przytupem, a potem kończą się pomysły, czas, chęci. A to jest normalna praca, trzeba cały czas się starać – mówi.

Zawodowi blogerzy

Jesienią ubiegłego roku Natalia Hatalska, blogerka zajmująca się branżą reklamowo-mediową, razem z Instytutem Millward Brown przeprowadziła badanie blogosfery właśnie od strony biznesu, a konkretnie marketerów, agencji PR, domów mediowych i reklamodawców. Zainteresowanie w tym badaniu wzbudził ranking najbardziej rozpoznawalnych blogerów. W czołówce znaleźli się Maciej Budzich z Mediafun, Kominek, sama Hatalska i technologiczny już raczej serwis niż blog Antyweb Grzegorza Marczaka. I to o nich najpewniej można mówić jako o blogozawodowcach. – Zawodowcy nie tylko żyją wyłącznie z bloga, lecz także podchodzą do niego w kompleksowy sposób – tłumaczy Wojtaś-Jakubowska. – Kreują siebie jako całościową markę i jednocześnie rozumieją perspektywę drugiej strony. Ale to wciąż wyjątki. Spójrzmy na Kominka i Segrittę. Oboje w świadomy sposób tworzą wyraziste marki, co przekłada się na ich silną pozycję. Kominek może sobie więc pozwolić nawet na opublikowanie na stronie cennika usług – opowiada ekspertka.
– Tacy blogerzy wiedzą, czego szukają marketerzy, i dlatego udostępniają statystyki swoich blogów, liczbę wyjątkowych użytkowników, zasięg, starają się pokazać, jakiego mają odbiorcę i do kogo są skierowani – dodaje Żukowski. Mają zresztą ku temu coraz więcej narzędzi. Podstawą programu partnerskiego YouTube jest właśnie udostępnienie vlogerom środków do mierzenia zasięgu swojego kanału, badania odbioru widzów – w którym momencie rezygnują z obejrzenia filmu, czym jeszcze się interesują. Serwis organizuje też spotkania (meet upy) poczatkujących twórców z bardziej doświadczonymi, wydaje playbooki z podpowiedziami, jak udoskonalić swoje nagrania i kanały, by mieć jeszcze więcej subskrybentów i odsłon. Analityczne narzędzia oferują też blogerom inne agencje.

Postblogerzy

Najwięksi gracze w polskiej blogosferze idą śladem swoich zagranicznych protoplastów. Z jednoosobowych przedsięwzięć powstają duże firmy. Szczególnie jeżeli uda się zdobyć poważnego inwestora albo trafić pod skrzydła dużych korporacji. W Polsce mówiło się o przełomie, gdy w 2011 r. w Antyweb, czyli w blog o nowych technologiach i start-upach, zainwestował fundusz venture capital IQ Partners. To miała być jaskółka ewolucji, którą wyraźnie widać na Zachodzie. Topowi blogerzy w USA zarabiają nawet około miliona dolarów rocznie. A ich dzieła dawno przestały przypominać klasyczne blogi. Wystarczy spojrzeć na najsłynniejszy, czyli The Huffington Post. Blog założony w 2005 r. przez dziennikarkę i felietonistkę Ariannę Huffington zaczynał skromnie, od komentarzy do aktualnych wydarzeń. Dziś dzierży palmę pierwszeństwa we wszystkich rankingach, publikuje 1600 artykułów dziennie z różnych dziedzin. Odpowiada za to 500 dziennikarzy i redaktorów, a także potężna armia blogerów, na którą składa się 30 tys. osób. HuffPost ma około 30 tys. dol. przychodu dziennie i od ponad dwóch lat należy do koncernu medialnego AOL (America Online), podobnie jak inny blog ze światowej czołówki, czyli Engadget. Drugi spośród najlepiej zarabiających blogów świata – poświęcony nowym technologiom Mashable – nadal należy do jego założyciela Pete’a Cashmore’a, ale nie przypomina już serwisiku założonego przez 19-letniego wówczas, nieśmiałego chłopaka ze Szkocji. W 2005 r. Cashmore o swoim przedsięwzięciu nie powiedział nawet rodzicom. Dowiedzieli się po roku, gdy do jego domu w szkockiej miejscowości turystycznej zapukał dziennikarz „Daily Mail”. Dziś Cashmore zarządza olbrzymią firmą z siedzibą w Nowym Jorku. Blog generuje około 20 mln unikalnych użytkowników w skali miesiąca, na różnej maści serwisach społecznościowych obserwuje go około 4 mln internautów. Zarabia 15 tys. dol. Dziennie. O takich stawkach polska blogosfera wciąż może tylko pomarzyć.