Niewidzialna ręka rynku stała się niejako symbolem cynizmu, braku serca, niezrozumienia oczywistej zasady, że ludzie mają inne pragnienia i problemy niż tylko finansowe. Pejoratywne skojarzenia utrudniają zwykle rzetelną dyskusję na tak zasadniczy temat, jakim jest odwieczne pytanie – ile rynku w gospodarce.
Nikt chyba nie kwestionuje prostej zasady, według której ceny odzieży czy też owoców na targu warzywnym ustalane są w sposób zupełnie dowolny. Szczególnie mieszkańcy Europy Środkowo-Wschodniej mają w pamięci czasy, kiedy to większość cen była ustalana przez centralnego planistę. Efektem – jak dobrze wiemy – był brak towarów. Nikt bowiem nie jest w stanie w tak doskonały sposób ustalić ceny równowagi, jak siły popytu i podaży.
Stało się to dla większości oczywiste, że ceny te ustala niewidzialna ręka rynku i pomysły, aby ją w tym zakresie zastępować organami państwa, nawet przez zagorzałych socjalistów nie jest dziś stawiana. W sumie dla większości towarów i usług jesteśmy skłonni zaakceptować tę zasadę, z wyjątkiem tych obszarów, które są wyjątkowo wrażliwe. Najlepszym przykładem obszarów wrażliwych są ceny usług w ochronie zdrowia czy też w edukacji. Gdyby przyjąć tę samą zasadę, jak w przypadku rynku butów czy T-shirtów, bogaci mieliby nieporównywalnie większy dostęp do usług medycznych (czy edukacyjnych) od osób uboższych, a tym samym znacznie większe szanse przeżycia. Tego typu podział jest sprzeczny zarówno z naszą kulturą, jak i podstawowymi zasadami humanizmu. Stąd m.in. potrzeba regulacji w ochronie zdrowia.
Z regulacjami bowiem jest tak jak z ruchem na drodze. Nikt chyba nie kwestionuje potrzeby podstawowych reguł, takich jak ruch po określonej stronie drogi, przejścia dla pieszych, światła na skrzyżowaniach czy limit prędkości na terenie zabudowanym. W większości krajów świata wprowadzono też limit prędkości na autostradach i obowiązek zapinania pasów. Tyle że nikt nie wpadł na pomysł, aby wprowadzić limit prędkości minimalnej czy też obowiązek posiadania klimatyzacji we wszystkich samochodach. Większość przepisów ma chronić przede wszystkim innych uczestników ruchu, zwykle tych, którzy mają słabszą pozycję, ale nie utrudniać poruszania. Podobnie jest z regulacjami w gospodarce, mają one służyć bezpieczeństwu obrotu i ochronie interesów słabszej strony, ale nie zabijać rynku.
Na rynku finansowym też potrzebne są regulacje, tyle że nadmierna ich liczba prowadzi do wynaturzeń i w efekcie do kryzysów. Dobrym przykładem potrzebnych regulacji służących obronie interesów słabszej strony jest dyrektywa MiFiD, która m.in. zobowiązuje do niewykorzystywania niewiedzy klientów. Inną ważną regulacją jest obowiązek przejrzystego informowania klientów o wszelkich kosztach związanych z podpisywaną umową, po to aby uniknąć efektu małego druku na dole umowy.
Z kolei nadmiernie regulowane obszary życia, nie tylko gospodarczego, zwykle prowadzą do poszukiwania rozwiązań, które pozwolą uniknąć trudu najbardziej dotkliwych regulacji. To jest trochę tak jak ze zbyt mocnym dokręcaniem śruby. Każdy, kto kiedyś zbyt mocno śrubę dokręcił, zauważył odkształcenia w innych częściach materiału. Tak samo było z regulacjami Bazylei II, które, wprowadzając nowe wymogi kapitałowe, zachęciły banki do wyprowadzania poza bilans całych pakietów kredytów hipotecznych.
Innym przykładem nadmiernego przykręcenia śruby przy regulowaniu usług na rynku finansowym są wszelkie próby określania wysokości oprocentowania pożyczek. Ostatnio Prawo i Sprawiedliwość zgłasza tego typu postulat. Intencje są zapewne szczytne – ochrona biedniejszej części społeczeństwa przed zbyt wysokim jak na ich możliwości odsetkami. Efekt tego typu regulacji jest jednak zawsze odwrotny do zamierzonego. Część osób uznawanych za pożyczkodawców jako klienci wysokiego ryzyka tych pożyczek już nie dostanie i zostanie skazana na szarą strefę. A tam wysokość oprocentowania kredytu jest znacznie wyższa, nie tylko od poziomu wyznaczonego w regulacji, lecz także od rynkowego sprzed regulacji, musi bowiem uwzględnić premię za ryzyko funkcjonowania w szarej strefie.
Tak samo było z zaostrzeniem regulacji przez nadzór bankowy odnośnie do kryteriów dostępności do kredytów konsumpcyjnych, co spowodowało, że część dotychczasowych klientów, nie mogąc otrzymać tego typu pożyczek, zwróciła się o nie do instytucji nieregulowanych prawem bankowym. Oczywiście po wyższym oprocentowaniu. Nadmierna regulacja w tym zakresie doprowadziła do mniejszej ochrony klientów i wyższego kosztu ponoszonego przez uboższą część społeczeństwa.
O tym muszą pamiętać ci, którzy chcąc chronić, zwykle po prostu szkodzą.
Nadmiernie ograniczone przepisami obszary życia, nie tylko gospodarczego, zwykle prowadzą do rozwiązań, które pozwolą uniknąć trudu najbardziej dotkliwych regulacji