W ostatnim tygodniu przez media, i to nie tylko w Polsce, przeszła fala zachwytów nad optymistycznymi wskaźnikami wyprzedzającymi koniunktury. Wskaźniki takie, na podstawie np. zebranych zamówień, są swego rodzaju próbą prognozowania najbliższej przyszłości.
I rzeczywiście w Europie coraz więcej sygnałów wskazuje na to, że po latach marazmu i recesji w krajach Południa pojawią się dane sugerujące, że najgorsze kraje te mają już za sobą. Pochodną tego jest więc lekki wzrost zamówień eksportowych, ale również poprawa perspektyw handlu. Kraje Południa w wyniku kilkuletniej recesji stały się bardziej konkurencyjne. To zmienia ich pozycje na globalnym rynku i zwiększa siłę eksportową.
Tyle, że o ile wszelkie te analizy wskazują na poprawę, to zbyt wcześnie, by wpadać w euforię. Ton niektórych komentarzy był taki, jakby od jutra czekać nas miało eldorado. Ten optymizm jest wręcz niebezpieczny, gdyż tworzy oczekiwania, które będą nie do spełnienia. Nie mogę zgodzić się z tymi, którzy uważają, że mówienie pozytywnej nieprawdy jest dobre samo w sobie. Nie ma nic gorszego niż utrata wiarygodności, a w przypadku zarządzania kryzysowego jest to szczególnie istotne. O ile więc można rzeczywiście spodziewać się poprawy w handlu, o tyle z popytem wewnętrznym zarówno w Europie, jak i w Polsce będzie krucho.
Polska jest dobrym przykładem tego rozdźwięku. Perspektywy eksportowe rzeczywiście się poprawiają, a to przekłada się również na lepsze jutro dla polskiego przemysłu. Po stronie popytu wewnętrznego sprzyjać nam będą niska inflacja i niskie stopy procentowe.
Ale jak to zwykle w spowolnieniu, bezrobocie od jesieni znów zacznie rosnąć, marże kredytowe dla przedsiębiorstw również, a kredyt hipoteczny stał się dobrem luksusowym. Do tego dochodzi mocne spowolnienie w inwestycjach publicznych, które jeszcze bardziej zanurkują w najbliższych miesiącach z powodu oszczędności, które rząd musi poczynić w związku z nowelizacją tegorocznego budżetu. Prywatne firmy wciąż nie garną się ku zwiększeniu skali inwestycji, pomimo iż zużycie majątku trwałego wskazywałoby no to, że czas na jego odtworzenie już nadszedł. Tak więc o ile rzeczywiście możemy się cieszyć, że pierwsze półrocze już jest za nami i kolejne pokażą znacznie lepsze wyniki, o tyle ta poprawa będzie bardzo mizerna i przez większość społeczeństwa nieodczuwana.
Podobnie będzie w Europie. Cały rok 2013 to czas recesji, dopiero sygnały ożywienia można będzie namacalnie zobaczyć w roku przyszłym, a prawdziwą poprawę dopiero w 2015. Stąd apel o umiarkowaną ostrożność. Zarówno do konsumentów, jak i do tych, którzy przygotowują przyszłoroczny budżet. Dobrze byłoby po raz kolejny nie popełnić grzechu nadmiernego optymizmu.