W Polsce zaczyna coraz częściej obowiązywać nowy model zarabiania naprawdę dużych pieniędzy. Nie za pracę, ale za jej… zaniechanie. Mowa jest o potężnych, liczonych w milionach złotych, odprawach szefów firm, zwalnianych lub odchodzących „na własną prośbę” z państwowych jak i samorządowych spółek.
Złoty spadochron dla Macieja Wituckiego
W najbliższym czasie taką odprawę może otrzymać szef jednej z najpotężniejszych w Polsce firm telekomunikacyjnych – prezes Orange Polska (dawniej Telekomunikacja Polska) Maciej Witucki. Dołączy tym samym do grona byłych szefów, którzy miękkie lądowanie zawdzięczają wielkim odprawom, nazywanym „złotymi spadochronami”.
O tym, że kierujący jedną z największych firm telekomunikacyjnych w Polsce Maciej Witucki może stracić pracę napisał jako pierwszy "Puls Biznesu", ujawniając, że przyczyną są słabe wyniki finansowe spółki oraz różnice między nim a Francuzami z France Telecom (Właściciela polskiego Oranfge) o strategię firmy w trudnych czasach.
Według gazety Witucki stawia na nowe przychody firmy, a Orange na dodatkowe usługi: od prądu po bankowość. Francuzi ponadto chcą ostro ciąć koszty. To sprawia, że polski prezes prawdopodobnie zostanie jeszcze w tym roku zastąpiony przez Bruno Duthoita, byłego prezesem Orange w Mołdawii i Armenii, teraz pracującego dla firmy w Etiopii.
Czy Witucki może liczyć na gratyfikację za odejście z firmy, której wyniki – delikatnie mówiąc – nie błyszczą w ostatnim okresie . Wystarczy powiedzieć, że w 2012 r przychody polskiego odłamu francuskiego koncernu zmalały o 4,1 proc, a zysk netto o 55,4 proc.
Wszystko wskazuje na to, że tak. Świadczy o tym los jego poprzednika Marka Józefiaka, którego zastąpił na tym stanowisku w 2006 r.
Francuski właściciel spółki nie dał bowiem zginąć swojemu menadżerowi - Marek Józefiak, otrzymał w 2006 r. odprawę w wysokości 5,34 mln zł.
Tyle że Witucki raczej nie może liczyć na podobną sumę. Marcin Witucki nie zarabiał już tyle co jego poprzednik, jego roczny zarobek zamknął się w 2012 r. kwotą 3,3 mln zł, to o ok. 40 proc. mniej niż zarabiał poprzednik , który gdy odchodził z firmy w 2006 r. zarabiał rocznie 4,4 mln zł.
Tymczasem w firmie odprawy uzależnione są od zarobków – a to oznacza, że i odprawa Marcina Wituckiego może być mniejsza o 30 - 40 proc. od odprawy Józefiaka. Ale to też oznacza, że wraz z sumami rekompensującymi zakaz pracy u konkurencji (klauzule antykonkurencyjne są przyjmowane najczęściej przy umowach z menadżerami najwyższego szczebla) w kieszeni prezesa Wituckiego może znaleźć się „na nowy start” kilka milionów złotych.
Rekordzista – Jan Krzysztof Bielecki?
W ten sposób Witucki nie pobije prawdopodobnie rekordzisty „złotych spadochronów” – długoletniego prezesa banku Pekao Jana Krzysztofa Bieleckiego, który po rezygnacji ze stanowiska w 2009 r. zainkasował 7,2 mln zł, a razem z wynagrodzeniem podstawowym było to nawet 8,8 mln zł.
Podobny „los” spotkał Jarosława Popiołka, byłego szefa Mostostalu Warszawa, obecnie szefa firmy JP Construction pracującej na budowie II linii metra. Popiołek, gdy odchodził z Mostostalu w 2012 r., otrzymał "na pocieszenie" od firmy ponad 2 mln zł odprawy. Jak przyznawał wtedy otwarcie, powodem jego rezygnacji była nienajlepsza sytuacja finansowa firmy.
Na stołku prezesa Mostostalu zastąpił go w 2012 r. Marek Józefiak, przypomnijmy wcześniej prezes TP. Zmiana niewiele pomogła Mostostalowi. Od momentu publikacji wyników za 2012 r. w kwietniu akcje spółki straciły na wartości ponad 60 proc., a w ciągu ostatniego kwartału blisko 80 proc., osiągając w ten sposób najniższy kurs w historii. Za cały rok 2012 spółka odnotowała ponad 102 mln zł straty.
Odprawy za zakaz konkurencji
Przykładów przysłowiowego lądowania na cztery łapy dostarczyły spektakularne zwolnienia szefów dwóch najpotężniejszych instytucji w Polsce – odwołanie szefowej polskiego giganta gazowego PGNiG Grażyny Piotrowskiej-Oliwy oraz szefa Giełdy Papierów Wartościowych – Ludwika Sobolewskiego.
Przypomnijmy, że oboje odchodzili ze swoich stanowisk w gorącej atmosferze.
Jako powód odwołania przez Radę Nadzorczą Grażyny Piotrowskiej-Oliwy podano „utratę zaufania, co uniemożliwia dalszą współpracę", po ujawnieniu kulisów tzw. memorandum gazowego dotyczącego budowy II linii rurociągu jamalskiego przez Rosję.
Czy "brak zaufania" wpłynął jednak na wysokość odprawy?
Na razie możemy się tylko domyślać, na jakich zasadach finansowych prezes PGNiG pożegnała się z firmą. Nadal kulisy odejścia i odprawy dla pani prezes są pilnie strzeżoną tajemnicą.
Jak poinformowała nas jedynie rzecznik prasowy PGNiG Joanna Zakrzewska, „relacje prawne PGNiG SA z Panią Grażyną Piotrowską-Oliwą po zaprzestaniu przez Nią pełnienia funkcji Prezesa zarządu PGNiG SA nie są informacjami publicznymi. Natomiast szczegóły dotyczące kwestii finansowych zostaną upublicznione w przyszłym roku w raporcie rocznym za 2013 rok.”
Znamy już natomiast reguły oraz kwoty wypłacone w ramach odprawy dla prezesa Giełdy Papierów Wartościowych Ludwika Sobolewskiego.
Przypomnijmy, prezes Ludwik Sobolewski pożegnał się z posadą w niecałe trzy miesiące po publikacji "Pulsu Biznesu", który opisał, jak bliski współpracownik Sobolewskiego miał namawiać notowane na nieregulowanym rynku NewConnect spółki do współfinansowania filmu Patryka Vegi "Klątwa faraona", w którym miała wystąpić partnerka Sobolewskiego.
Jak czytamy w raporcie rocznym GPW, „W związku z podjęciem przez Walne Zgromadzenie w dniu 17 stycznia 2013 r. decyzji o odwołaniu ze składu Zarządu Giełdy Ludwika Sobolewskiego spółka rozwiązała z nim umowę o pracę z zachowaniem trzymiesięcznego okresu wypowiedzenia, ze skutkiem na 30 kwietnia 2013 r."
Ponieważ ze wszystkimi członkami zarządu spółka podpisała umowy o zakazie konkurencji, członkom zarządu przysługuje odszkodowanie w wysokości 100 proc. wynagrodzenia zasadniczego brutto otrzymanego w okresie 12 miesięcy przed ustaniem stosunku pracy wypłacane w 12 równych ratach miesięcznych.
To oznacza, że odwołany prezes otrzymał nie tylko równowartość trzymiesięcznej pensji w ramach trzymiesięcznego wypowiedzenia w wysokości ok. 240 tys. zł (roczna pensja prezesa wyniosła w 2012 r. 948 tys. zł, czyli 79 tys. zł miesięcznie), ale ponadto z zakazu konkurencji kolejne 948 tys. zł. Odprawa wyniosła więc ok. 1,2 mln zł.
Klauzula konkurencji przysłużyła się na pewno Krzysztofowi Bondarykowi, byłemu szefowi ABW, zatrudnionemu w swoim czasie w Erze. Co prawda operator komórkowy nie był już tak hojny dla swojego prezesa po jego odejściu. Jak ujawnił sam Krzysztof Bondaryk 449 tys. 537 zł. (netto) wyniosła odprawa z tytułu zakazu konkurencji, nagroda roczna oraz ekwiwalent za urlop, jakie otrzymał od telefonii komórkowej Era.
Prezes Biotonu Janusz Guy za niecały rok pracy dostał 2,7 mln zł odprawy w 2009. To cena, jaką zapłaciła firma za milczenie o tajemnicach firmy, która próbowała zawojować azjatyckie rynki polską insuliną.
Znany jest też głośny przypadek szefa Orlenu w latach 2007 - 2008, Piotra Kownackiego. Kiedy odszedł, przez rok pobierał jeszcze 120 tys. zł miesięcznie w ramach odszkodowania za zakaz pracy u konkurencji. W tym czasie kierował kancelarią prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
Zbigniew Canowiecki, były prezes Centrostalu Gdańsk, otrzymał w 2007 r. niemal 5,7 mln zł, z czego 5 mln zł to m.in. odszkodowanie wynikające z zakazu pracy na rzecz konkurencji w związku z jego odejściem z firmy.
O zdecydowanie większych "złotych spadochronach" mogą mówić szefowie zarządu Polkomtela, które otrzymali po odejściu z firmy po wykupieniu jej przez potentata medialnego Zygmunta Solorza-Żaka. Ocenia się, że ich odprawy zostały podwojone w stosunku do planowanych.
Jak informował "Puls Biznesu", wiceprezes Krzysztof Kilian otrzymał odprawę w wysokości 7 mln zł. Nie dziwił się temu nowy właściciel operatora Zygmunt Solorz-Żak. Jak powiedział, w trakcie procesu sprzedaży wiele zależy od zarządu, który prezentuje firmę inwestorom. Ponadto, co naturalne, odchodzący członkowie zarządu dostali też odprawy. Wynikało to z kontraktów i decyzji podjętych przez poprzednich właścicieli — podkreślał w "Pulsie Biznesu" Solorz-Żak.
Równie duże gratyfikacje za odejście z prezesowania bankom otrzymał obecny szef Polskich Inwestycji Rozwojowych Mariusz Grendowicz.
Jak wynika z raportu rocznego BRE Banku, Mariusz Grendowicz mógł liczyć na 4,5 mln zł oprawy, a jeśli doliczyć do tego wynagrodzenie zasadnicze i program motywacyjny, to nawet na około 6,1 mln zł, kiedy odchodził z banku w 2010 r.
Z kolei kiedy w 2006 r. opuszczał Bank BPH, jego portfel powiększył się o 6,3 mln zł (wraz z wynagrodzeniem).
Rekordowy PKN Orlen
Te kwoty to jednak nic wobec odpraw, jakie mieli dostać wcześniejsi szefowie Orlenu - Zbigniew Wróbel i Jacek Walczykowski. Ten pierwszy, który paliwowym koncernem kierował od zimy 2002 do lata 2004 r., miał dostać po odejściu 13 mln zł. Ostatecznie po długim sporze z firmą na jego konto trafiło… niecałe 2 mln zł.
Prawdziwym rekordzistą mógł jednak zostać Walczykowski. Orlenem kierował zaledwie przez 19 dni (od 28 lipca do 16 sierpnia 2004 r.), a pod odejściu domagał się 7 mln zł odprawy i odszkodowania za zakaz pracy u konkurencji. Firma zakwestionowała jednak te żądania. Ostatecznie po długim, trwającym kilka lat sporze i procesie w sądzie arbitrażowym przy Krajowej Izbie Gospodarczej, Walczykowski nie dostał nic.
Wojciech Heydel, mimo że w 2008 r. zdecydował się na opuszczenie fotela prezesa polskiego koncernu PKN Orlen, miał powody do zadowolenia. Na odchodne dostał 1,5 mln zł, i to po przepracowaniu zaledwie 4,5 miesiąca.
Na liście hojnych pracodawców „Ciech”
Milionów można było się dorobić także w mniejszych spółkach - np. w byłej centrali handlu zagranicznego Ciech. Głośno było o prezesie tej firmy w latach 2006 - 2008 Mirosławie Kochalskim.
Na początku 2009 r. "Dziennik" poinformował, że przez dwa lata szefowania tej firmie Kochalski zarobił 5 mln zł. Gdy odchodził, na jego konto trafił kolejny milion złotych - z tytułu odprawy i odszkodowania w ramach klauzuli o zakazie konkurencji.
Przed Kochalskim Ciechem kierował Ludwik Klinkosz, blisko związany z SLD. On również otrzymał odszkodowanie po dymisji w 2006 roku. Jak podawał "Dziennik", z kasy spółki wypłacono mu blisko 900 tys. zł.
Następny szczodry gigant - KGHM
Ta miedziowa spółka, w której udziały ma Skarb Państwa, również nie żałowała grosza na odchodzące kadry ze ścisłego kierownictwa.
Tylko w 2008 r. odwołanym członkom zarządu, którzy pełnili swe funkcje niespełna cztery miesiące, oprócz należnego wynagrodzenia i premii spółka musiała wypłacić prawie 2,7 mln zł odpraw. Około pół miliona złotych dostał odwołany ze stanowiska prezesa zarządu Krzysztof Skóra.
W 2007 r. Skóra wypłacił podobną kwotę ustępującemu wiceprezesowi KGHM Maksymilianowi Bylickiemu. Odprawa wyniosła ponad 400 tys. zł, a dodatkowo b. wiceprezes przez rok, w ramach odszkodowania za zakaz pracy u konkurencji, dostawał około 15 tys. zł miesięcznie.
Ustępując ze stanowiska prezesa Kredyt Banku Małgorzata Kroker-Jachiewicz, w 2006 r. dostała 6 mln zł odprawy, podczas gdy na pożegnanie odchodzącego już po niej Ronalda Richardsona firma wydała zaledwie 3,9 mln zł.
Po swoje upominają się samorządowcy
Tymczasem w kolejce po odprawy ustawiają się kolejni szefowie – tym razem nie związani z przemysłem, bankami czy wielkim spółkami skarbowymi, ale z samorządami.
Jak pisał "Dziennik Gazeta Prawna", odpraw w wysokości rocznej pensji albo miesięcznych świadczeń aż do czasu przejścia na emeryturę domaga się Związek Miast Polskich dla burmistrzów, prezydentów oraz wójtów, którzy utrzymali się w fotelu przynajmniej dwie kadencje.
Gdyby przyjąć rozwiązania związku, najlepiej zarabiający prezydenci polskich miast, Warszawy, Wrocławia czy Poznania, odchodząc ze stanowiska, otrzymaliby po ok. 154 tys. zł. Związek postuluje ponadto emerytury pomostowe dla samorządowców.
Postulaty samorządowe, jak widać, są zdecydowanie mniej wygórowane od żądań prezesów wielkich firm. Różnica jest tylko jedna – za odprawy wielkich firm, nawet tych skarbowych musi zapłacić firma. Czy za przywilej odprawy dla samorządowców nie musiałyby zapłacić miliony Polaków?