Za kilka lat liczba dronów, czyli bezzałogowych obiektów latających (UAV – Unmanned Aerial Vehicles), nad USA zwiększy się kilkakrotnie – nawet do 30 tys. Po tym jak zmieniły oblicze wojny, mają zrewolucjonizować życie codzienne. Eksperci zapewniają, że na lepsze.
Za kilka lat liczba dronów, czyli bezzałogowych obiektów latających (UAV – Unmanned Aerial Vehicles), nad USA zwiększy się kilkakrotnie – nawet do 30 tys. Po tym jak zmieniły oblicze wojny, mają zrewolucjonizować życie codzienne. Eksperci zapewniają, że na lepsze.
Gdy w lutym w Alabamie szaleniec wdarł się do autobusu szkolnego i po zastrzeleniu kierowcy uprowadził 5-letniego chłopca, z którym ukrył się w bunkrze, policja wysłała na zwiady właśnie drona. To dzięki jego „oczom” wiszącym nad kryjówką odkryto, że bunkier był zaminowany. Plan akcji zmodyfikowano, by zminimalizować ryzyko detonacji. To drony kontrolowały stan uszkodzonych przez tsunami reaktorów jądrowych w Fukushimie, zwalniając z tego zadania człowieka. Również drony dostarczały strażakom informacji o rozmiarze i kierunkach rozprzestrzeniania się ognia w czasie pożarów, które wiosną trawiły Kalifornię.
Co będą robiły jutro? Będą naszymi oczami i uszami wszędzie, gdzie człowiek nie potrafi lub nie powinien docierać ze względów bezpieczeństwa lub naturalnych przeszkód, wyjaśniają eksperci. I ubolewają – szkoda, że UAV weszły do zbiorowej świadomości poprzez wojnę. Trudno zaprzeczyć, że większości ludzi w Ameryce i na świecie dron automatycznie kojarzy się z Afganistanem, a jego przydomek to „zdalnie sterowany morderca”. – To totalne nieporozumienie. Obecnie drony faktycznie pomagają przede wszystkim służbom bezpieczeństwa, ale już za chwilę zmienią oblicze rolnictwa i nauki. Dzięki monitoringowi pól rolnik będzie mógł bezzwłocznie reagować na zmiany pogody czy zagrożenia dla upraw, co podniesie wydajność plonów. Naukowcy będą mogli liczyć wieloryby w oceanach, eksplorować jaskinie czy obserwować życie zagrożonych gatunków zwierząt w niedostępnych częściach świata – zapewnia Michael Toscano, prezes Association for Unmanned Vehicle Systems International.
To właśnie drony do zbierania informacji, a nie do prowadzenia działań wojennych, będą napędzać rozwój tej branży. Według szacunków jej wartość wzrośnie nawet do 90 mld dol. rocznie, tworząc w USA co najmniej 70 tys. miejsc pracy. Produkcja i sprzedaż dronów mają ruszyć pełną parą w przyszłym roku w odpowiedzi na planowane przez Federalną Agencję Awiacji (FAA) otwarcie nieba na „bezpieczną, powszechną komunikację dronową”. Teraz nawet najkrótszy przelot UAV wymaga zgody FAA. Trzeba dodać, że analitycy nie uwzględniają w prognozach eksportu, a może to być nawet dodatkowe 11 mld dol.
Tyle eksperci i ich entuzjazm. W umysłach zwykłych Amerykanów droga do akceptacji dronów jako elementu codzienności jest daleka. Latających robotów boi się i coraz częściej oprotestowuje je na manifestacjach aż 70 proc. społeczeństwa (sondaż Monmouth University z czerwca). – Drony to totalne bezprawie. Bez mojej wiedzy i zgody usiądzie mi na oknie elektroniczny koliber, by szpiegować każdy aspekt mojego życia, a potem wykorzystać te informacje w nieznanych mi celach. Jeśli zgodzimy się na tę inwazję, nasze konstytucyjne prawa de facto staną się reliktem przeszłości – mówi DGP Bob Goodman, aktywista antydronowy z Georgii.
Michael Toscano odrzuca te argumenty. – Po pierwsze, większość UAV nie będzie w stanie operować dłużej niż dwie godziny, bo nie wynaleźliśmy supertaniej, niewyczerpywalnej baterii. Po drugie, jest pytanie: jakie mamy oczekiwania w związku z ochroną naszej prywatności? Technologie, które nas śledzą, towarzyszą nam od dawna – kamery na ulicach, GPS pokazujący nas całemu światu, internet. Godzimy się na coś, jeśli korzyści przebijają straty. Ta burza minie, gdy ludzie przekonają się, że drony są dla nas, a nie przeciwko nam – zapewnia.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama