Gminne spółdzielnie, bez których trudno było sobie wyobrazić życie na wsi w Polsce Ludowej, wciąż funkcjonują. I nawet nieźle prosperują.
Nam zawsze wiał wiatr w oczy – żali się Marian Makszyński, prezes Spółdzielni „Rolnik” z Lubawy w województwie warmińsko-mazurskim. Kilka lat temu kierowana przez niego spółdzielnia powróciła do tradycyjnej, jeszcze przedwojennej nazwy. Ale za PRL-u „Rolnik” był jedną z kilku tysięcy działających w Polsce Gminnych Spółdzielni „Samopomoc Chłopska”, zwanych potocznie geesami. – Dzisiaj musimy zmagać się z konkurencją, z prawem, które prywatnych stawia na uprzywilejowanej pozycji wobec nas, wiecznymi kontrolami z urzędów. Ale wcześniej też nie było komfortowo. Podam przykład. W latach 70. pracowałem w należącej do naszego GS-u cukierni. Mogliśmy sprzedać każdą ilość towaru, jaką bylibyśmy w stanie wyprodukować. Kolejki ustawiały się, zanim jeszcze cokolwiek udało nam się upiec. Dziś o takiej sytuacji można tylko pomarzyć. Ale miesięczny przydział na kakao, bez którego ciężko obyć się w tej branży, wynosił jedynie 80 dekagramów. A ja potrzebowałem osiem kilogramów. Dziennie. Gdybym nie załatwiał półproduktów swoimi sposobami, przez większość czasu maszyny stałyby bezczynne – mówi prezes „Rolnika”. Dziś nie jest już w stanie wyliczyć, ile wódki trzeba było postawić odpowiednim osobom, aby na czas do cukierni dojechały jajka, mąka, cukier czy wspomniane kakao. – Trzeba było jakoś kombinować – wspomina tylko.
Makszyński pracę w lubawskim geesie rozpoczął w 1960 r. jako uczeń w cukierni. Szybko awansował na czeladnika, a potem kierownika. W 1991 r. trafił do zarządu firmy, a od 1998 r. jest jej prezesem. Od kilku lat jest na emeryturze, mimo to nie rezygnuje z pracy. Mówi, że nie wysiedziałby w domu jednego dnia, a co dopiero do końca życia. To za jego kadencji spółdzielnia wyremontowała piekarnię, na co otrzymała dotację ze środków Unii Europejskiej, oraz odbudowała cukiernię. – Postawiłem na produkcję i to nas uratowało. Mamy też sklepy, ale w dzisiejszych czasach handel ledwie zarabia na siebie, a są miesiące, kiedy musimy do niego dokładać – mówi Makszyński.
Pozostało
85%
treści
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Powiązane
Reklama