Spore trzęsienie ziemi wywołał opublikowany niedawno raport MWF z najnowszymi prognozami dla świata. I zamieszanie wywołała nie tyle redukcja prognoz w dół, ile jeden z rozdziałów z najnowszymi szacunkami wpływu oszczędności na wzrost.
W skrócie według zaprezentowanych wyliczeń cięcie wydatków o 1 mld może spowodować spadek PKB nawet o 1,7 mld lub w najlepszym wypadku o 0,9 mld. Wszelkie wcześniejsze badania wskazywały na to, że oszczędności rzędu 1 mld przełożą się na spadek dochodu o 0,6 mld. Te wyliczenia funduszu odebrane zostały przez przeciwników programów oszczędnościowych jako ostateczny argument potwierdzający tezę, że cięcia do niczego nie doprowadzą. Co więcej, szefowa MFW Christine Lagarde, powołując się na ten raport, zaapelowała w zeszłym tygodniu o wolniejsze tempo wprowadzania oszczędności. Nie trzeba było długo czekać na reakcję. Apel ten mocno skrytykował minister finansów Niemiec Wolfgang Schaeuble.
Sugerował, by nie wyciągać zbyt pochopnych wniosków, a także nie zniechęcać rządów wprowadzających programy oszczędnościowe. Nie ma co się dziwić reakcji ministra finansów Niemiec, bo przecież w ostatecznym rozrachunku to on będzie musiał najwięcej zapłacić za ratowanie niewypłacalnych finansowo krajów. Najbardziej zaskakujące było jednak zakwestionowanie szacunków MFW przez „Financial Times”, który dokonał analizy tych wyliczeń i wskazał na uchybienia w przeprowadzonych szacunkach. Przede wszystkim na to, że wykluczywszy z badanych krajów dwa skrajne przypadki, czyli Grecję i Niemcy, wnioski dla pozostałej większości już nie byłyby statystycznie istotne.
Dyskusja ta ma fundamentalne znaczenie, zbyt dużo jednak w tej wymianie zdań ideologii, a zbyt mało pragmatyzmu. Bez wątpienia nie sposób przeprowadzić sensownych badań na tak krótkiej serii danych jak okres kryzysu finansowego liczony od 2009 r. Na pewno zbyt wcześnie na wnioski, co nie oznacza wcale, że nie należy dokonywać korekt w realizowanych programach. Przede wszystkim nie każde oszczędności, nawet w krótkim okresie, mają taki negatywny efekt dla gospodarki, jak nie każde inwestycje publiczne pozytywny.
Czym innym jest przerost administracji, a czym innym redukcja poziomu emerytur czy też skali inwestycji infrastrukturalnych. W przypadku tych ostatnich zasadnicze znaczenie ma to, na co przeznaczane są określone środki i jaki przyniosą efekt nie tyle w trakcie realizacji inwestycji, ile po jej oddaniu. Akurat Polska ma to szczęście, że u nas wciąż niezbędne są inwestycje w podstawową infrastrukturę, czego nie można powiedzieć o pogrążonych w kryzysie wielu krajach Zachodu. Najbardziej znanym przypadkiem przeinwestowania jest Hiszpania, co jest przecież jedną z przyczyn obserwowanego obecnie załamania gospodarczego w tym kraju. Obraz jest więc bardziej złożony, zbyt wielu, jak sądzę, zakrzyknęło: koniec oszczędzania! Pytanie bowiem co dalej.
Zostawmy Grecję na boku, bo to przykład skrajny. Skrajnie beznadziejny, spowodowany tym, że kraj rozwijający się przez lata na sterydach po ich odstawieniu potrzebuje lat, by wrócić to równowagi. Można to oczywiście zrobić szybko poprzez opuszczenie strefy euro i natychmiastową głęboką dewaluację. Ale można i tak jak teraz – poprzez sprowadzanie latami kosztów pracy do poziomu konkurencyjnego wobec innych gospodarek. Jednak w pozostałych krajach, takich jak Hiszpania, Portugalia, Włochy czy Irlandia, sytuacja nie jest beznadziejna.
Oszczędności, w tym racjonalizacja wydatków, są niezbędne ze względu na wysoki poziom zadłużenia ograniczający tempo wzrostu gospodarczego i wymuszający kosztowne finansowanie zadłużenia. Racjonalizacja wydatków nie musi, a wręcz nie powinna oznaczać ślepych cięć. Jednocześnie niezbędne są działania zwiększające potencjał gospodarki, w tym przede wszystkim deregulacja, elastyczność rynku pracy, prywatyzacja. Poszukiwanie oszczędności i racjonalizacja wydatków mogą iść w parze z inwestycjami publicznymi – ważne, aby wydatkowanie pieniędzy w tym zakresie miało przede wszystkim swój długofalowy, a nie tylko krótkoterminowy cel.
Wszelkie dotychczasowe szacunki wskazywały na to, że oszczędności w wydatkach w pierwszych dwóch latach wpływają negatywnie na wzrost i dopiero w trzecim roku można spodziewać się pozytywnego przełożenia. Oczywiście siła tego efektu, a także tempo zależą od pozycji wyjściowej danego kraju i typu przeprowadzanych oszczędności. Z kolei podniesienie podatków wpływa wyłącznie negatywnie na trajektorię wzrostu zarówno w krótkim, jak i w długim okresie (czym innym jest oczywiście uszczelnianie systemu podatkowego, a czym innym proste podnoszenie obciążeń podatkowych). Tak czy inaczej nie spodziewam się, aby tym razem odkryto Amerykę w ekonomii. Jak dotychczas żadne z podstawowych praw ekonomicznych nie zostało podważone.