Przyszłość euro jest niepewna, a kraje, które dziś należą do unii walutowej, muszą płacić grube miliardy na ratowanie Grecji, Portugalii i Irlandii. Czy Polska w ogóle powinna jeszcze myśleć o przystąpieniu do unii walutowej?
Zdecydowanie tak, choć nie powinno to nastąpić teraz.
Pana kraj, Dania, jest poza unią walutową i ma się doskonale. Czemu Polska nie mogłaby pójść tym tropem?
Nasza niezależność jest do pewnego stopnia iluzoryczna. Mamy sztywny kurs korony do euro i musimy stale pilnować jeszcze bardziej rygorystycznie finansów publicznych, niż tego wymaga Bruksela. Inaczej nasza waluta stanie się przedmiotem ataku funduszy spekulacyjnych. Jednak przykład Danii nie jest dla Polski odpowiedni, bo my nie jesteśmy zależni od obcego kapitału. Nasz system gospodarczy i polityczny jest o wiele starszy i stabilniejszy od polskiego, przez co o wiele łatwiej utrzymać nam zaufanie inwestorów zagranicznych. W Polsce wzrost w znacznym stopniu opiera się na czynnikach zewnętrznych: słabej walucie, unijnych funduszach strukturalnych, transferach emigrantów, kapitale zagranicznych banków. A to może w każdej chwili się skończyć. Dlatego Polska musi budować nowy model wzrostu.
Gdzie w tym modelu jest euro?
To jest perspektywa 6 – 8 lat. W tym czasie polski rząd powinien spełnić przynajmniej trzy warunki. Po pierwsze na tyle poprawić konkurencyjność gospodarki, aby deficyt na rachunku bieżącym trwale zmalał do blisko 1 proc. PKB. Po drugie uzdrowić system ubezpieczeń społecznych i zdrowotnych, aby ludzie nie obawiali się o swoją przyszłość i mogli mobilizować wolny kapitał na rzecz wzrostu. I po trzecie wreszcie rozwinąć rodzimy system bankowy, ograniczając zależność od zagranicy. Grecja, Hiszpania czy Portugalia, skuszone niższymi kosztami uzyskania kapitału, zaniechały tych reform przed przystąpieniem do strefy euro. Dziś widać tego efekty.
Kiedy już te warunki będą spełnione, jakie będą korzyści dla Polski z przyjęcia euro?
Ja widzę jedną zasadniczą korzyść: dyscyplinowanie polityków. Bez odgórnego bata oni zawsze będą podejmować łatwe, choć szkodliwe dla gospodarki decyzje. Gdy Polska będzie przystępowała do unii walutowej, będzie musiała zgodzić się na całkowitą likwidację strukturalnego deficytu budżetowego. To wymusi szukanie reform strukturalnych, aby pobudzić wzrost.
Naprawdę pan wierzy, że nowy pakt fiskalny forsowany przez Niemców będzie respektowany?
Układ jest prosty: albo będzie respektowany i około 2020 r. Polska będzie miała do czego przystępować, albo unia walutowa się rozpadnie. Na odpowiedź nie będziemy musieli czekać długo, bo już wkrótce Bruksela będzie musiała podjąć decyzję, co zrobić z takimi krajami, jak Portugalia czy Grecja, które nie są w stanie respektować rygorów budżetowych.
Co powinna zrobić?
Te kraje powinny opuścić unię walutową, bo struktura ich gospodarki po prostu do niej nie pasuje.
Bruksela obawia się jednak, że to wywołała panikę wśród inwestorów, efekt domina i rozpad Eurolandu.
Ryzyko, że tak się stanie, jest bardzo niewielkie. Gdy w 1998 r. zbankrutowała Rosja, jej wpływ na gospodarkę krajów Europy Środkowej był o wiele większy niż znaczenie, jakie ma Grecja dla Włoch, Francji czy Niemiec. A jednak 14 lat temu efektu domina nie było.