W trakcie debaty ekonomistów z grubsza omówiono propozycje zmian w podatkach i planie polityki prorodzinnej proponowane przez PiS.
Prezes Jarosław Kaczyński jest zadowolony z samego faktu, że debata się odbyła. To on zaczął dyskusję. – Przyszliśmy, żeby z pokorą wysłuchać waszych opinii – powiedział. Potem mówili ekonomiści.

Różnice w diagnozie

Ich ogólna diagnoza: nie jest dobrze. Wprawdzie udało się w dużym stopniu nadrobić cywilizacyjny dystans, jaki dzieli nas od zachodu Europy, ale w wielu dziedzinach jest sporo do zrobienia. Np. w finansach publicznych. Dowód to znaczny wzrost deficytu finansów publicznych. Prof. Stanisław Gomułka, główny ekonomista Business Centre Club, zwracał uwagę, że rząd próbuje je ograniczać – ale można mieć zastrzeżenia co do metod. Prof. Adam Glapiński z Rady Polityki Pieniężnej przestrzegał przed ograniczaniem deficytu przez cięcia wydatków na edukację czy politykę prorodzinną. Jego zdaniem jednym z głównych zagrożeń może być upadek strefy euro, a w dłuższym czasie, niekorzystne tendencje demograficzne. Dla prof. Elżbiety Mączyńskiej, prezes Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego, jednym z głównych strukturalnych problemów – oprócz bezrobocia, które przekłada się na zły stan finansów publicznych – jest gnicie systemu tworzenia i egzekwowania prawa. Przykład – przepisy podatkowe.

Podatki do zmiany

Podatki zdominowały wczorajszą debatę. Większość ekspertów była zgodna: obowiązujący w Polsce system jest skomplikowany i nieszczelny. Ale wspólnej jednolitej recenzji propozycji PiS nie było. Dla prof. Jerzego Osiatyńskiego, ekonomicznego doradcy prezydenta, brak w nich rozwiązania fundamentalnego problemu: określenia, co jest przychodem, a co kosztem.
– To jest kwestia krytyczna. W propozycjach nie widzę zasadniczych różnic w definicjach w porównaniu z obecnym stanem. Tutaj nie ma przełomu, nie ma rewolucji – mówił Osiatyński.
Prof. Karolowi Modzelewskiemu pomysł połączenia przepisów o PIT i CIT w jednej ustawie się podoba. Ale głównie dlatego, że – jak mówił – dziś obowiązujące ustawy są już tak złe, że nie ma sensu ich poprawiać. Profesor przekonywał, że dzięki dzisiejszemu prawu podatkowemu powstała cała branża zarabiająca na złych przepisach i uchwalenie nowej ustawy musi to zmienić.

Dyskusyjny bankowy

Tak jak nie było zgody przy ocenie pomysłu łączenia przepisów o podatkach dochodowych, tak eksperci różnili się w recenzjach innych propozycji podatkowych PiS: wprowadzenia podatku od transakcji bankowych i obrotów dużych sieci handlowych.
Zarzut numer jeden: banki i supermarkety przerzucą wyższe koszty na swoich klientów. Zwolennicy pomysłu odpierali ten argument, mówiąc, że i banki, i duże sklepy działają w konkurencyjnych branżach, co przy spadającym popycie zmniejsza ryzyko przerzucania kosztów. Dużo mniejsze emocje budziła dyskusja nad propozycjami w polityce prorodzinnej, na którą zresztą zostało ekonomistom niewiele czasu.
OPINIA

Ryszard Bugaj, doradca prezydenta

PiS nie mówi, czy bronić wzrostu, czy raczej walczyć z deficytem i długiem publicznym. Jeżeli mamy ograniczać deficyt i dług, są dwie drogi: cięcie wydatków albo szukanie dochodów. Jeśli to drugie, to w czyich portfelach? Cięcie wydatków to ograniczanie popytu, co utrudnia podtrzymanie wzrostu gospodarczego. To samo dotyczy podwyżek VAT. Ale jeśli sięgamy po podatki dochodowe od wysokich dochodów, to sytuacja jest inna. Nasz system podatkowy bezprecedensowo nisko obciąża wysokie dochody

Stanisław Kluza, były przewodniczący KNF

Negatywne tendencje demograficzne będą główną barierą rozwojową, czego pierwsze symptomy zobaczymy za kilka, kilkanaście lat. Wśród propozycji PiS najbardziej zaakcentowane zostały polityka prorodzinna i na rynku pracy. W Polsce mamy do czynienia z podatkową dyskryminacją osób wychowujących dzieci. Podzielam pogląd, że powinniśmy się zastanowić nad odpisami od dochodów w PIT kwot związanych z wychowywaniem dzieci. Te odpisy powinny rosnąć wraz z liczbą dzieci pozostających na utrzymaniu.

Andrzej Kaźmierczak, Rada Polityki Pieniężnej

W Polsce mamy zjawisko unikania płacenia podatków. Program PiS próbuje temu zaradzić w formie podatku bankowego i od sprzedaży detalicznej. Należy sięgać do dochodów ponadprzeciętnych – jak to zrobił rząd w przypadku podatku od niektórych bogactw naturalnych. Konkurencyjność w sektorze bankowym, spowolnienie gospodarcze i słaby popyt w gospodarce sprawiają, że prawdopodobieństwo przerzucenia tych podatków na klientów nie jest duże. Jeśli miałyby zmniejszyć deficyt, należy je wprowadzić.