Prognozy dla naszej gospodarki są coraz bardziej pesymistyczne. O ile jeszcze niedawno rządowe założenia mówiące, że PKB w tym roku wzrośnie o 2,5 proc. były uznawane za zbyt pesymistyczne, to dziś ta ocena wygląda zupełnie inaczej. Pod lupę trafi także założenie o 2,9 proc. wzroście gospodarki w 2013 r. Wszystko wskazuje na to, że zostanie ono mocno skorygowane, prawdopodobnie nawet do 2 proc. A realizacja tych okrojonych oczekiwań może okazać się niełatwa.
Najnowsze dane makroekonomiczne są niepokojące i potwierdzają możliwość wystąpienia scenariusza bardziej czarnego, niż dotąd zakładano. Według informacji Eurostatu, sięgający w czerwcu 2 proc. spadek polskiej produkcji przemysłowej należał do największych w Unii Europejskiej. Wyprzedziła nas tylko Wielka Brytania, a na tle unijnej średniej wynoszącej 0,9 proc., wypadamy zaskakująco źle. Po dwóch z rzędu miesiącach spadku produkcji, PKB krajów wspólnoty zmniejszyło się w drugim kwartale o 0,2 proc. Nasza gospodarka jeszcze idzie w górę, ale jej hamowanie będzie prawdopodobnie ostrzejsze niż zakładano.
Trudno spodziewać się innego scenariusza, gdy wyraźne spowolnienie lub oznaki recesji obserwujemy w niemal wszystkich gospodarkach na świecie, poczynając od Niemiec, Wielkiej Brytanii, przez Japonię i Chiny, po Stany Zjednoczone. Szczególnie niepokojące są dane, dotyczące handlu zagranicznego. W czerwcu niemiecki eksport zmniejszył się o 1,5 proc., a import spadł o 3 proc. W Stanach Zjednoczonych zanotowano niespełna 1 proc. wzrost eksportu i 1,5 proc. spadek importu. W Chinach import wyhamował do 4,7 proc., a dynamika eksportu wyniosła zaledwie 1 proc. (w maju wyniosła ponad 11 proc.). W Polsce eksport wzrósł jedynie o 0,5 proc., a import zmniejszył się aż o 5,7 proc. Na zagranicznych odbiorców naszych towarów i usług nie mamy więc raczej co liczyć. Dodatkowo sytuację pogarsza umacniający się od początku czerwca złoty.
Na umocnienie złotego, które zawdzięczamy kapitałowi zagranicznemu i na spowolnienie w globalnej gospodarce, nakładają się też dwa czynniki wewnętrzne, działające hamująco na naszą gospodarkę. Mowa tu o restrykcyjnych posunięciach fiskalnych oraz zaostrzaniu polityki pieniężnej.
Głównym zmartwieniem rządu jest ograniczanie deficytu budżetowego i redukowanie zadłużenia. Skutkiem tych dążeń są oszczędności i zmniejszanie wydatków publicznych. W efekcie ciężar wzrostu naszej gospodarki w coraz większym stopniu zależeć będzie od sektora prywatnego i eksportu. W najbliższych latach znacznie mniejsze będą inwestycje infrastrukturalne i zmniejszy się napływ środków z Unii Europejskiej.
Choć restrykcyjną politykę pieniężną trudno obarczać winą za spowolnienie, to cykl podwyżek stóp procentowych, trwający od kwietnia 2011 r., zdecydowanie gospodarce nie pomagał. Można zrozumieć konstytucyjną troskę banku centralnego o trzymanie w ryzach inflacji, jednak ostatnia, majowa decyzja o podniesieniu podstawowej stopy procentowej do 4,75 proc., może budzić kontrowersje, szczególnie jeśli wziąć pod uwagę tendencje w globalnej gospodarce. Zagrożenia były widoczne, a skuteczność zwalczania inflacji za pomocą instrumentów polityki pieniężnej ograniczona. Co gorsza, w obecnych warunkach ewentualne obniżanie stóp będzie miało niewielki wpływ na pobudzanie gospodarki. Spadek tempa jej wzrostu będzie z kolei utrudniał dążenia do zrównoważenia budżetu, zmniejszając wpływy z podatków.
Splot tych trzech czynników, czyli restrykcyjnej polityki fiskalnej i ograniczone pole manewru wspomagania gospodarki, zaostrzania polityki pieniężnej oraz wpływ spowolnienia globalnej gospodarki, okraszony umocnieniem złotego, powoduje, że znaleźliśmy się w klinczu, z którego niełatwo będzie się wydostać. Stan taki zasługuje w pełni zarówno na określenie go mianem trójkąta bermudzkiego lub błędnego koła.
Spadek tempa wzrostu PKB, pojęcia abstrakcyjnego dla większości obywateli, będzie ze sobą niósł konsekwencje dla nich znacznie bardziej namacalne. Podobnie jak w przypadku Chin tempo wzrostu gospodarki niższe niż 8-9 proc. uznaje się już jako niebezpieczny sygnał, tak dla naszej gospodarki zejście poniżej 3 proc. Tymczasem wszystko wskazuje na to, że tempo wzrostu może wyhamować do poniżej 2 proc. w 2013 r., czyli do poziomu porównywalnego z tym, który widzieliśmy w 2009 r. Mimo że nie mamy do czynienia z tak dramatycznymi wydarzeniami na świecie, jak w czasie największego nasilenia kryzysu sprzed trzech lat, nasza gospodarka może znaleźć się w o wiele gorszej sytuacji niż wówczas.
Ilustrację tego, co to oznacza dla przeciętnego Polaka może stanowić przegląd wskaźników znacznie bardziej przez niego odczuwalnych niż abstrakcyjny PKB. Spadająca od kilku miesięcy stopa bezrobocia wkrótce zacznie się zwiększać i w pierwszych miesiącach 2013 r. prawdopodobnie przekroczy poziom 13,5 proc., zanotowany ostatnio w lutym 2012 r. Podobnie będzie z liczbą zarejestrowanych bezrobotnych, która po sezonowym spadku, powróci powyżej 2150 tys. osób. Tempo wzrostu wynagrodzeń, i tak już niewysokie i nie nadążające za inflacją, zacznie się wyraźnie zmniejszać. Z obecnego poziomu 3,8-4,3 proc. spadnie prawdopodobnie do 2-3 proc. i trudno liczyć, że przewyższy tempo wzrostu cen. Wytracająca od początku tego roku tempo dynamika sprzedaży detalicznej wyhamuje jeszcze bardziej. Trzeba się liczyć z tym, że na początku 2013 r. będziemy mieli do czynienia z jej spadkiem.
Choć perspektywy na najbliższą przyszłość nie wyglądają najlepiej, pocieszeniem może być to, że po gorszych czasach następują lepsze, a we współczesnej gospodarce liczba lat chudych jest znacznie mniejsza niż tłustych. Nawet mimo ostrych kryzysów.