Kiedy politycy odwołują się do patriotyzmu podatników, nie wróży to nic dobrego. Broniąc niedawnej decyzji francuskiego rządu o podniesieniu górnej stawki podatkowej do 75 proc., tamtejszy minister finansów tłumaczył, że to patriotyczny obowiązek.
Że bogaci dostają szansę na „włożenie wyjątkowego wkładu” w rozwiązanie problemów finansowych Francji. Pewnie nie posiadają się z radości.
Francja podejmuje ryzyko, podnosząc podatki znacznie powyżej poziomu obowiązującego u jej sąsiadów. Jednak prawda jest taka, że nowy francuski rząd idzie w awangardzie globalnego trendu: międzynarodowej wściekłości wymierzonej w bogatych, od Europy przez USA po Chiny.
W USA Barack Obama prowadzi kampanię pod hasłem podniesienia podatków dla milionerów i miliarderów. Podwyżki, które proponuje, są śmieszne w porównaniu z francuskimi – z 35 do 39,6 proc. Jednak prezydencka retoryka po części nawiązuje do kampanii Hollande’a we Francji. Francuski socjalista skutecznie uderzył w Nicolasa Sarkozy’ego, piętnując jego zażyłość z najbogatszymi obywatelami kraju. Według tego samego schematu kampania Obamy przedstawia Mitta Romneya jako podatkowego cwaniaka reprezentującego „jeden procent”. To ryzykowna taktyka, ponieważ Amerykanie raczej podziwiają bogaczy niż im zazdroszczą. Ale sztab Obamy potrafi czytać wyniki sondaży. Amerykanie popierają wyższe podatki dla tych, którzy zarabiają ponad 250 tys. dolarów.
Polityczne napięcia generowane przez przepaść pomiędzy bogaczami i resztą nie ograniczają się tylko do zachodniego świata. Styl życia możnych i potężnych to obecnie najbardziej drażliwy temat w chińskiej polityce. Strona internetowa Bloomberg News w Chinach została niedawno zablokowana, najprawdopodobniej za opublikowanie artykułu o rodzinnym majątku Xi Jinpinga, przyszłego prezydenta Państwa Środka. Znaczący jest incydent sprzed kilku tygodni. Podczas zamieszek związanych z zatruciem środowiska w mieście Qindong demonstranci zażądali, by lokalny sekretarz partii powiedział, jakiej marki garnitury nosi. I zagrozili, że puszczą go w skarpetkach.
Skąd to się bierze? Jak pisze Zanny Minton Beddoes z „The Economist”: „Większość obywateli świata mieszka w krajach, w których przepaść między bogatymi i resztą jest znacznie większa niż pokolenie temu”. Wielki kryzys obniża standardy życia zwykłych ludzi, a jednocześnie obnaża bezwstydne bogactwo tych na szczycie. To może wywołać bunt. Zachodni politycy starają się skanalizować te nastroje. W Azji, gdzie recesja jest mniej odczuwalna, istotne mogą być inne czynniki. Internet ułatwia rozpowszechnianie informacji, które pokazują różnicę między ciężko pracującymi robotnikami a superbogaczami.
Jeżeli ten nowy trend się nasili, może oznaczać koniec epoki niskich podatków, deregulacji i nierówności, która rozpoczęła się pod koniec lat 70. wraz z dojściem do władzy Margaret Thatcher i Ronalda Reagana na zachodzie i Deng Xiaopinga w Chinach.

Gideon Rachman, FT