Organizacja Euro 2012 będzie kosztowała 200 mln zł. Albo 100 mld zł. Zależy, kto i jak liczy wydatki. Równie trudne do oszacowania są zyski z imprezy – mogą wynieść 500 mln albo 36 mld zł. Pewne jest jedno – od 20 lat żadne państwo nie zarobiło na organizacji masowej imprezy sportowej.
„Euro 2012 wypromuje nas i da nam zarobić” – twierdzą optymiści. „Najemy się wstydu i nie wzbogacimy się nawet o złotówkę” – przestrzegają pesymiści. Paradoksalnie w tym sporze toczącym się od 18 kwietnia 2007 r. (tego dnia Komitet Wykonawczy UEFA wybrał na organizatorów Euro 2012 Polskę i Ukrainę) obie strony mają rację. W całej sprawie przyjęły bowiem zupełnie różne punkty widzenia.
Ile dokładnie kosztuje Euro 2012? Tej informacji nie znajdziemy w żadnym biuletynie statystycznym, w żadnych dokumentach rządowych ani ustawach budżetowych. To wzbudziło niepokój samej Najwyższej Izby Kontroli, która już trzy lata temu alarmowała, że polskie władze nie opracowały ani szczegółowego harmonogramu prac przygotowawczych do Euro, ani nie przeprowadziły dokładnego kosztorysu imprezy.
Żeby wyliczyć koszty bezpośrednie (związane głównie z logistyką), jakie pociągnie za sobą impreza (zapewnienie kibicom bezpieczeństwa, opieki zdrowotnej, transportu etc.), trzeba pytać bezpośrednio u źródła, czyli w urzędach miast, w których rozegrane zostaną mecze piłkarskie finałów. Jak wyliczył DGP – Warszawa, Wrocław, Poznań i Gdańsk wydadzą łącznie niecałe 100 mln zł.
Najbardziej skrupulatnie podeszła do tematu stolica. – Ponad 17 mln zł wydamy na transport i komunikację, 2 mln na zapewnienie bezpieczeństwa i porządku, prawie 5 mln na właściwą opiekę zdrowotną dla kibiców – wylicza Andrzej Cudak, p.o. dyrektora Sekretariatu ds. Euro 2012 w stołecznym ratuszu. Dodaje, że do całkowitej sumy doliczyć należy także 10 mln zł, które miasto przeznaczy na zapewnienie bezpieczeństwa w tzw. strefie kibica. Podsumowując – organizacja pięciu meczów w ramach turnieju będzie kosztowała Warszawę około 34 mln zł.
Nieco mniej wydadzą na logistykę pozostałe polskie miasta, w których odbędą się piłkarskie spotkania podczas Euro. – Całość kosztów związanych z mistrzostwami szacujemy na 20 mln zł, z czego największą część pochłonie organizacja strefy kibica – mówi Hanna Domagała, dyrektor wrocławskiego Biura ds. Euro 2012. Na podobne wydatki szykuje się Poznań.
Pozostaje jeszcze Gdańsk, ale ten jako jedyny albo jeszcze nie wyliczył, ile dokładnie będzie go kosztowała organizacja imprezy, jakby bał się, że przez to rozsypie się jego tegoroczny budżet, albo postanowił skrzętnie ukrywać swoje kalkulacje. Pomimo kilkukrotnych próśb i ponagleń, zarówno telefonicznych, jak i pisemnych, nikt w tamtejszym urzędzie miasta od miesiąca nie był w stanie rzeczowo odpowiedzieć nam na pytania o koszty dotyczące organizacji turnieju, czyli przede wszystkim: zapewnienie kibicom bezpieczeństwa, dostępu do opieki medycznej i komunikacji publicznej. Można jednak założyć, że Gdańsk będzie musiał przeznaczyć na realizacje tych celów podobną sumę co Wrocław i Poznań, czyli ok. 20 mln zł.
Oprócz miast organizatorów wydatki poniosą także te miasta, w których co prawda nie będą rozgrywane żadne mecze, ale które będą gościły kibiców oraz reprezentacje piłkarskie. Ostrożnie szacując, Kraków, Gdynia oraz Sopot w związku z Euro wydadzą w sumie ok. 10 mln zł.
Do wydatków samych miast należy również doliczyć koszty poniesione przez spółę PL.2012, której głównym zadaniem jest koordynowanie przygotowań do mistrzostw. Jej łączny budżet od momentu powołania w 2007 r. aż do rozpoczęcia imprezy będzie opiewał na prawie 62 mln zł. Za te pieniądze zostały zbudowane m.in. platformy elektroniczne, takie jak Polish Pass czy Polish Guide, które mają ułatwić zagranicznym kibicom poruszanie się po Polsce podczas mistrzostw (m.in. rezerwację miejsc w hotelach czy biletów kolejowych etc.).
Oprócz wydatków miast i spółki PL.2012, do kosztów bezpośrednich organizacji Euro 2012 zaliczyć można również wydatki policji – kilkanaście milionów złotych, m.in. na nadgodziny dla funkcjonariuszy, paliwo do radiowozów, zakwaterowanie i wyżywienie dla policjantów ściąganych do miast organizatorów z innych regionów Polski.
Bezpośrednie wydatki związane z organizacją Euro 2012 zamkną się więc w sumie, która nie powinna przekroczyć 200 mln zł. To niewiele, zważywszy na to, jakich zysków z imprezy spodziewają się organizatorzy.



Gigantyczne wydatki w krótkim czasie

– Szacujemy, że podczas turnieju w Polsce pojawi się ok. miliona turystów, którzy przyjadą nie tylko dla meczów, lecz także dla samej atmosfery mistrzostw. Bezpośredni zysk z Euro 2012 może wynieść nawet 800 mln zł – tłumaczy Mikołaj Piotrowski, dyrektor ds. komunikacji w spółce PL.2012.
Założenia te są bardzo optymistyczne, zważywszy na to, że będziemy gościli głównie kibiców z Włoch, Grecji, Hiszpanii i Irlandii, czyli krajów najboleśniej doświadczonych przez spowolnienie gospodarcze. Z drugiej strony ich mieszkańcy to wierni fani piłki nożnej, którzy są gotowi przeznaczyć ostatnie oszczędności albo nawet zaciągnąć kredyt, aby tylko towarzyszyć swoim reprezentacjom podczas mistrzostw.
Ale gdyby nawet obciąć o 30 proc. optymistyczne prognozy PL.2012, to kibice i tak zostawią w Polsce ponad pół miliarda złotych. Bilans finansowy mistrzostw przedstawia się zatem obiecująco – wydatki na poziomie 200 mln zł i przychody rzędu 500 mln zł – mamy 300 mln zł zysku.
Niestety zupełnie inaczej sprawy wyglądają, gdy weźmie się pod uwagę nie tylko bezpośrednie koszty organizacji Euro 2012 związane m.in. z logistyką i bezpieczeństwem, lecz także wszystkie inwestycje, jakich trzeba było dokonać, aby mistrzostwa mogły się u nas odbyć. Podsumowanie ich wszystkich daje rachunek opiewający na kwotę – bagatela – 100 mld zł. To niemal dwukrotnie więcej niż Wielka Brytania wyda na zorganizowanie w tym roku olimpiady w Londynie i trzydziestokrotnie więcej, niż kosztowało Austrię i Szwajcarię przygotowanie ostatnich mistrzostw Europy w piłce nożnej, które odbyły się w 2008 r. Skąd taka zawrotna suma?
– U nas skala zmian zainicjowanych przez Euro 2012 jest znacznie większa niż np. w Austrii czy Szwajcarii, ponieważ tam przy rozpoczęciu przygotowań istniała większość wymaganej infrastruktury. My zaczynaliśmy z zupełnie innego poziomu – mówi Piotrowski z PL.2012. I wylicza, że w ramach przygotowań do Euro prowadzonych jest łącznie 219 inwestycji związanych z budową autostrad, rozbudową istniejących dróg, modernizacją linii kolejowych. Zaledwie 4 proc. całej sumy pochłonęła budowa stadionów.
Ogromną skalę inwestycji potwierdzają także miasta-organizatorzy. – 1,6 mld zł to koszt inwestycji, drogowych, prawie 0,5 mld wydaliśmy na nowe tramwaje i autobusy miejskie, 300 mln kosztowała rozbudowa lotniska i dworca PKP – wylicza Zbigniew Talarczyk, zastępca dyrektora Biura Euro 2012 w poznańskim urzędzie miejskim.
Z tych zapowiedzi i podsumowań wynika jasno, że jeżeli kibice – i to w huraoptymistycznym wariancie – zostawią u nas podczas turnieju miliard złotych, to nie zwróci się nawet Stadion Narodowy, którego budowa pochłonęła niemal 1,6 mld zł. Czyżbyśmy zatem mieli zakończyć Euro 2012 z mankiem na koncie opiewającym na 99 mld zł?

Zyski w dłuższej perspektywie

Eksperci zwracają uwagę, że zdecydowana większość inwestycji infrastrukturalnych i tak była konieczna, a organizacja Euro jedynie je przyspieszyła. – Należy pamiętać nie tylko o krótko-, ale i o długoterminowych efektach organizacji turnieju, czyli: zwiększeniu atrakcyjności turystycznej kraju, wzroście produktywności gospodarki, który wynika z ilościowej i jakościowej poprawy stanu infrastruktury transportowej, zwiększeniu prywatnych inwestycji krajowych oraz wzroście atrakcyjności inwestycyjnej kraju, prowadzącym do zwiększonego napływu bezpośrednich inwestycji zagranicznych. Innymi słowy, znacznie zwiększy się potencjał gospodarczy Polski – mówi ekonomista Adam Czerniak ze Szkoły Głównej Handlowej, który wspólnie z kolegami z Uniwersytetów Łódzkiego i Jagiellońskiego przygotował raport IMPACT o wpływie organizacji Euro na naszą gospodarkę.
Zdaniem ekonomistów inwestycje przyspieszone z racji mistrzostw na przestrzeni najbliższych ośmiu lat dadzą polskiemu PKB zastrzyk dodatkowych 18,4 mld zł. I to w wariancie pesymistycznym. Optymistyczny zakłada, że do 2020 r. PKB urośnie w wyniku Euro aż o 36,6 mld zł. Inne skutki to wyższa nawet o 25 mld zł konsumpcja czy dodatkowe 4 mld zł pochodzące od zagranicznych firm, w których Euro 2012 rozbudzi apetyt inwestycyjny. Dzięki temu zarobić ma również państwo – na przestrzeni ośmiu lat, zależnie od rozwoju wypadków, od 4,1 do 7,7 mld zł. Z tytułu podatków oczywiście.
Organizacja Euro 2012 ma się opłacić nawet policji. KGP dostała na przygotowania do mistrzostw dodatkowe 120 mln zł z budżetu państwa. Za te pieniądze kupiła m.in. nowe mundury, radiowozy, komputery etc. Gdyby nie mistrzostwa, na nowy sprzęt czekałaby pewnie latami. – Przecież nowy sprzęt będzie nam służył nie tylko podczas turnieju, lecz jeszcze długo po nim – zwracają uwagę funkcjonariusze.
Trudno nie zgodzić się z tymi wszystkimi argumentami. W dłuższej perspektywie Euro 2012 rzeczywiście przełoży się na większą atrakcyjność polskiej gospodarki i zapewne poprawi nasz wizerunek na świecie. To powinno zachęcić do wizyty nad Wisłą i turystów, i inwestorów, a nawet poprawić nasz bilans handlowy. Można sobie wyobrazić, że część zagranicznych kibiców po powrocie do domu będzie częściej sięgała po polskie piwo i jeszcze rozreklamuje je wśród znajomych. To wszystko ma sens. Ale niestety na zero szybko nie wyjdziemy. O ile w ogóle.



Zastaw się, a postaw się

Biorąc pod uwagę wszystkie inwestycje z ostatnich czterech, o których mówi się, że „są wykonywane pod Euro”, nie ma wątpliwości co do jednego – będzie to najdroższa impreza sportowa, jaką widziała Europa. I jedna z wielu, której organizacja będzie się zwracała przez całe dziesięciolecia.
Od 1990 r. na Starym Kontynencie zorganizowano trzynaście masowych wydarzeń sportowych: pięć turniejów Euro, trzy piłkarskie mundiale, trzy olimpiady zimowe i dwie olimpiady letnie. I tylko jedna z tych imprez zwróciła się w okresie jej trwania – mistrzostwa świata w piłce nożnej w Niemczech z 2006 r. W nieco ponad miesiąc kibice zostawili tam 3 mld euro, podczas gdy organizacja imprezy pochłonęła ok. 2,5 mld euro. Tyle że Niemcy byli gotowi do zorganizowania takiej imprezy w zasadzie od zawsze – dbali o infrastrukturę drogową, kolejową i hotelarską nie z myślą o kibicach piłkarskich, lecz inwestorach, obywatelach i turystach. Przed samym mundialem pozostało im zatem wyremontować parę stadionów i posadzić wokół nich trochę zieleni.
Zupełnie inaczej było w przypadku ostatnich mistrzostw Europy zorganizowanych w 2008 r. wspólnie przez Austrię i Szwajcarię. Oba kraje na przygotowanie turnieju wydały 800 mln euro, z czego ponad połowę pochłonęła budowa bądź modernizacja obiektów sportowych. Te pieniądze im się nie zwróciły. – Turniej przyniósł zysk w wysokości 415 mln euro – szacuje Holger Preuss z Uniwersytetu Mainz. Co gorsza, okazało się, że w dłuższej perspektywie Euro 2008 wcale nie rozruszało austriackiej turystki. W 2009 r. przyjechało do tego kraju tylko o 2 proc. więcej turystów niż w roku 2007. Ale eksperci zwracają uwagę, że po prostu nie było czego rozruszać – Austria od lat jest bardzo popularna wśród turystów, głównie ze względu na alpejskie kurorty. Cała austriacka branża turystyczna zarabia 22 mld euro rocznie – po ok. 1,7 tys. euro na mieszkańca.
Myślenie, że impreza sportowa przekłada się na wpływy z turystyki, może być błędne, co pokazuje również przykład Grecji, która w 2004 r. zorganizowała letnie igrzyska. Sfinansowała je kosztem 12 mld euro, pozyskując pieniądze z kolejnych emisji państwowych obligacji. Tymczasem na dwa tygodnie przed inauguracją spośród 5,3 mln przygotowanych biletów sprzedane były zaledwie 3 mln. W geście rozpaczy grecki rząd wykupił 300 tys. wejściówek i rozdawał je na ulicach Aten, aby kamery telewizyjne nie pokazywały pustych trybun. Ale biletów nie chcieli przyjmować nawet rodowici Grecy – co piąty Ateńczyk uciekł przed igrzyskami z miasta, obawiając się tłumów turystów. Ale tych także nie było. W całym 2004 r. Ateny odwiedziło o 20 proc. zagranicznych gości mniej niż rok wcześniej. Przyjechali co prawda kibice sportowi, ale za to uciekły setki tysięcy miłośników greckich zabytków i kultury.
W efekcie przychody z ateńskich igrzysk ledwie przekroczyły 2 mld euro, z czego 10 proc. Grecy musieli jeszcze oddać MKOl. Sami zostali z długami, których nie spłacili do dzisiaj (nie tylko tych zresztą). W dodatku utrzymanie zbudowanych z okazji tego wydarzenia obiektów sportowych kosztuje ich 150 mln euro rocznie. Wioska olimpijska w stolicy generowała tak duże straty, że w końcu władze miasta zdecydowały się zamienić ją w przytułek. W luksusowych mieszkaniach postawionych osiem lat temu dla najlepszych sportowców świata dzisiaj mieszkają najuboższe greckie rodziny.

Dynamika wyhamowuje

Nie ma również twardych dowodów na to, że w długoterminowej perspektywie masowe imprezy sportowe przekładają się na wyższy PKB. Z dotychczasowych doświadczeń wynika raczej, że PKB wyraźnie przyspiesza przed samą imprezą, w roku samego wydarzenia stabilizuje się, a już w kolejnym – dynamika wyraźnie spada. W 2003 r. wzrost PKB w Grecji wyniósł imponujące 5 proc., w kolejnym roku spadł do 4,6 proc., a rok później – do 3,8 proc. Nie inaczej jest w przypadku wielkich wydarzeń związanych z piłką nożną. Włochy, które zorganizowały mundial w 1990 r., na rok przed imprezą miały dynamikę PKB zbliżoną do 3 proc. Rok po mistrzostwach była o połowę mniejsza. – To naturalny efekt tego, że przed imprezami trwają gorączkowe przygotowania polegające głównie na liczonych w miliardach inwestycjach w infrastrukturę. To dźwiga wzrost gospodarczy, jednak tylko na chwilę. Po turnieju czy igrzyskach gospodarka wraca na stare tory albo wręcz zwalnia – wyjaśnia Stephen Jen z banku inwestycyjnego Morgan Stanley.
Jak bardzo prawdziwa jest ta teza, pokazują wydarzenia z 6 lipca 2005 r., gdy MKOl decydował o przyznaniu organizacji Letnich Igrzysk Olimpijskich 2012 Londynowi. Gdy tylko w Singapurze publicznie ogłoszono decyzję, na londyńskiej giełdzie akcje największych brytyjskich spółek budowlanych momentalnie podrożały o ponad 5 proc. To głównie one realizują dziś inwestycje warte łącznie ok. 10 mld funtów. I o ile siedem lat temu ówczesny premier Wielkiej Brytanii Tony Blair wszem i wobec obwieszczał, że „zyski z olimpiady są pewne”, o tyle jego następca David Cameron jest znacznie oszczędniejszy w takich deklaracjach. Zamiast o zyskach finansowych, mówi jedynie w kółko, że „olimpiada wzmocni pozycję Wielkiej Brytanii na świecie”. Wie bowiem, że dzisiaj na sporcie zarabiają już wyłącznie sami sportowcy oraz organizacje, takie jak UEFA, FIFA czy MKOl. Państwa, które organizują imprezy masowe, stają się bogatsze jedynie o infrastrukturę, która w dodatku po imprezie często się marnuje.
Na szczęście w przypadku Polski może być inaczej – stadionów wybudowaliśmy tylko cztery (dla porównania Portugalia na potrzeby Euro 2004 postawiła lub zmodernizowała 10 obiektów, z których kilka za długi przejął już komornik), w dodatku niektóre – na przykład Narodowy – mają na co dzień pełnić funkcje biurowe i handlowe. Resztę infrastruktury stanowią całkowicie nowe lub wyremontowane drogi, ulepszone linie kolejowe. Do tego dochodzą nowoczesne środki transportu publicznego czy ulepszona baza hotelowa. Czyli wszystko to, czego nie mogliśmy się doczekać przez ponad dwie dekady i na co – gdyby nie Euro – pewnie czekalibyśmy jeszcze kolejne długie lata. A tak dostaliśmy impuls, który zmusił nas do zakasania rękawów. I to największy sukces tego turnieju.