Spada zainteresowanie międzynarodowych sieci handlowych polskim rynkiem. Trzeba będzie jeszcze poczekać na pojawienie się na naszych ulicach takich marek jak DKNY, Atmosphere czy Primark.
Większa liczba markowych sklepów to nie tylko łatwiejszy dostęp do znanych na świecie produktów. Wzrost konkurencji wiąże się też ze spadkiem cen na lokalnym rynku. Towary w takich sieciach, jak Guess, Tommy Hilfilger, Zara czy Sisley, są u nas jednymi z najdroższych w Europie. Jeszcze gorzej porównanie wypada ze Stanami Zjednoczonymi, gdzie różnica w cenie sięga nawet 40 – 50 proc.
Wraz z pojawieniem się nowych graczy mogłoby się to zmienić. Nowe marki, by zdobyć stałych klientów, najczęściej proponują atrakcyjne warunki sprzedaży. Przykładem może być Gap, który jesienią pojawił się w warszawskiej Arkadii. Jak wyjaśnia Ewelina Janus reprezentująca firmę Ultimate Fashion, rozwijającą tą sieć w naszym kraju, polski sklep jest najtańszy w Europie.
Na więcej takich przykładów przyjdzie nam poczekać. W 2010 r. z zamiarem wejścia na polski rynek nosiło się 33 proc. z 300 międzynarodowych sieci handlowych, co dawało naszemu krajowi II miejsce w regionie Europy, Środkowego Wschodu i Afryki (EMEA). Dziś – jak wynika z najnowszego raportu firmy doradczej CBRE – sklepy chce otworzyć 28 proc. z nich.
Wśród głównych powodów decyzji jest niestabilność polskiej waluty. Czynsze w centrach handlowych są pobierane w euro. Sprzedaż towarów odbywa się natomiast w złotych. Z powodu osłabienia waluty stawki za wynajem wzrosły od początku roku o 11 proc.
– Dla wielu sieci jest to margines zysku, co powstrzymuje ich przed zainwestowaniem w naszym kraju – mówi Kalina Kreja z działu badań rynku i doradztwa w CBRE.
Jak dodaje, problem zostałby rozwiązany, gdyby padła deklaracja ze strony naszego rządu na temat tego, kiedy wchodzimy do strefy euro, albo że do niej nie przystąpimy.
Innym rozwiązaniem mogłoby być pobieranie czynszów za wynajem w złotówkach.
– Jest ono jednak nie do przyjęcia dla właścicieli obiektów, którzy planują ich sprzedaż w przyszłości. Większość kupców pochodzi bowiem z zagranicy. Wyznacznikiem ceny jest dla nich euro – tłumaczy Kalina Kreja.
Światełkiem w tunelu mogą być komunikaty płynące z BRE Banku, który poinformował inwestorów, że kończy mu się dostęp do euro. Tym samym bank zapowiedział, że jest gotowy udzielać kredytów na inwestycje w złotówkach na tych samych warunkach co w europejskiej walucie. – W takiej sytuacji właścicielowi centrum bardziej opłacałoby się pobierać czynsz w walucie, w której spłaca pożyczkę, czyli w złotych – wyjaśnia Kalina Kreja.