"Musimy zastanowić się, czy potrzebujemy ograniczonej wzajemnej odpowiedzialności za dług publiczny" - powiedział w tym tygodniu w Parlamencie Europejskim przewodniczący Rady Europejskiej Herman Van Rompuy. Choć nie rozwinął tej wypowiedzi, odebrano ją jako zapowiedź prac na wspólnym instrumentem, który zwiększyłby zaufanie inwestorów do długu publicznego w strefie euro, bo za jego spłatę nie odpowiadałyby już tylko poszczególne kraje eurolandu (czyli np. borykające się z rosnącymi kosztami obsługi długu Włochy czy Hiszpania), ale też Berlin i inne najwyżej notowane przez agencje ratingowe kraje.
Formą takiej wzajemnej odpowiedzialności za dług publiczny w eurolandzie mogłyby być euroobligacje, czyli emisja wspólnych papierów dłużnych przez euroland, albo np. zezwolenie Europejskiemu Bankowi Centralnemu na skupowanie na masową skalę obligacji zagrożonych państw jak Włochy czy Hiszpania. Na oba warianty jak dotąd kategorycznie nie zgadza się kanclerz Niemiec Angela Merkel. Ale Berlin już tyle razy zmieniał zdanie od początku kryzysu, że wielu obserwatorów oczekuje, że przyciśnięty do muru w końcu pójdzie na ustępstwa.
Zwłaszcza że Niemcy mogą niedługo pozostać same na polu boju, gdyż w ubiegłym tygodniu niespodziewanie zaczęły rosnąć koszty obsługi długów takich wiarygodnych (jak powszechnie się uważa) państw jak Austria, Finlandia i Holandia. Niemiecki budżet, jak zauważył niedawno ekspert ING Carsten Brzeski, bardzo korzysta na kryzysie, bo gdy obligacje krajów Południa stają się coraz mniej atrakcyjne, niskooprocentowane papiery niemieckie sprzedają się nadal bardzo dobrze. Ekspert wyliczył, że Niemcy zarobiły dzięki temu 9 mld euro w ciągu dwóch lat.
W Niemczech coraz więcej ekonomistów mówi o wspólnej odpowiedzialności za dług publiczny
9 listopada niemiecka "grupa mędrców", czyli doradzający rządowi eksperci z "German Council of Economic Experts", w planie naprawczym dla strefy euro zaproponowała wprowadzenie wiążącego "hamulca zadłużenia", który utrudniałby państwom zaciąganie długu powyżej 60 proc. PKB, oraz stworzenie "funduszu oddłużenia", do którego transferowano by długi krajów eurolandu przekraczające dozwolony 60-procentowy pułap.
Państwa strefy euro byłyby zobowiązane spłacić długi w ciągu 20-25 lat, a zabezpieczeniem byłyby ich rezerwy walutowe albo złoto. Funduszem nie byłyby objęte państwa korzystające z mechanizmu pomocy eurolandu i MFW (czyli Grecja, Irlandia i Portugalia).
"To by natychmiast zredukowało ryzyko i obciążenia państw członkowskich, jednocześnie zobowiązując je do radykalnego planu redukcji długu" - pochwalił tę propozycję lider liberałów w PE Guy Verhofstadt.
Merkel nie odrzuciła kompletnie propozycji "grupy mędrców", ale powiedziała, że "raczej" nie są możliwe do przeprowadzenia w strefie euro, bo oznaczałyby częściowe uwspólnotowienie długów i wymagałyby wielu zmian w traktacie UE.
"Kiedy strefa euro będzie miała instrumenty pozwalające jej na integrację i dyscyplinę, emisja wspólnego długu będzie naturalnym i korzystnym dla wszystkich krokiem naprzód" - mówił niedawno przewodniczący Komisji Europejskiej Jose Barroso. Pod warunkiem, zastrzegł, że obligacje te "będą wynagradzać tych, którzy grają zgodnie z zasadami, i karać tych, którzy tego nie robią". "Będzie to wymagało zmiany traktatu" - dodał.
Ale już w środę, pod presją eurodeputowanych, KE przedstawi propozycje w sprawie wspólnych obligacji. Choć będzie to dopiero tzw. Zielona Księga, czyli dokument przedstawiający różne opcje, a nie projekt legislacyjny, to idea wspólnego zadłużania się przez kraje eurolandu zdecydowanie postępuje. By nie drażnić Merkel, KE nie mówi o "euroobligacjach", ale "stabilizujących obligacjach eurolandu". Niektóre z opcji, jakie pokaże KE, będą wymagały zmiany traktatu UE, inne nie.
Euroobligacje po raz pierwszy zaproponował 20 lat temu ówczesny szef KE Jacques Delors
Wówczas pomysł odrzucono.
Wariantów wspólnotowych obligacji jest kilka - łączy je jednak przekonanie, że za wspólną walutą powinien stać wspólny dług. Pomysł w uproszczeniu oznacza, że kraje strefy euro zamiast indywidualnie zadłużać się na rynkach emitowałyby wspólne papiery dłużne. Dzięki temu kraje uważane za bezpieczne jak Niemcy czy inne kraje Północy, jak Holandia czy Finlandia, użyczyłyby swojej wiarygodności mniej bezpiecznym krajom Południa. Tym samym zyskałyby one dostęp do niżej oprocentowanego kapitału i czas na niezbędne reformy strukturalne.
Do najgorętszych zwolenników euroobligacji obok Verhofstadta należy szef eurogrupy Jean-Claude Juncker oraz były minister finansów Włoch Giulio Tremonti. Przybywa ich stale, w miarę jak okazuje się, że fiaskiem kończą się dotychczasowe metody walki z kryzysem.