Prowizje od transakcji bezgotówkowych zrealizowanych w polskich sklepach i zakładach usługowych należą do najwyższych w Europie. Niestety, ich właściciele nie mają co liczyć na to, że w krótkim czasie nastąpi w tym zakresie poprawa.
Prowizje od transakcji bezgotówkowych zrealizowanych w polskich sklepach i zakładach usługowych należą do najwyższych w Europie. Niestety, ich właściciele nie mają co liczyć na to, że w krótkim czasie nastąpi w tym zakresie poprawa.
Na wysokie prowizje związane z obsługą transakcji bezgotówkowych najbardziej narzekają właściciele dużych sieci handlowych oraz stacji paliw. Podmioty te generują ogromne obroty, a ich klienci coraz częściej dokonują płatności za pomocą kart. Prowizje od tych transakcji stanowią coraz poważniejszą pozycję w kosztach działalności wspomnianych przedsiębiorstw. Zwłaszcza że stawki owych prowizji są u nas przeważnie wyższe niż w krajach starej Unii Europejskiej czy nawet u naszych południowych sąsiadów. Z szacunków handlowców wynika, że średnia wysokość tzw. interchange fee, czyli opłaty ponoszonej przez nich na rzecz agenta obsługującego transakcje, wynosi 1,6 proc. kwoty płatności dokonanych kartą. Na zachodzie Europy prowizje potrafią wynosić poniżej jednego procenta, jak np. w Wielkiej Brytanii i Irlandii, a nawet ok. 0,5 proc. jak w Holandii. Nawet w Czechach interchange fee wynosi średnio mniej niż 1 proc. Przypomnijmy, że opłata ta tylko w części zostaje u agentów rozliczeniowych. Większą część przekazują oni do banków – wystawców kart, a te swoją częścią dzielą się z organizacjami takimi jak Visa i MasterCard.
Pod tym względem jednak w sytuacji jeszcze gorszej niż duże sieci handlowe znajdują się właściciele małych sklepów i niewielkich punktów usługowych. Niewielkie obroty generowane przez te biznesy powodują, że ich właściciele nie mają silnej pozycji negocjacyjnej i muszą godzić się na prowizje sięgające nawet 2,5 proc. kwoty transakcji. Koszty te, wraz z konieczną opłatą za dzierżawę terminali elektronicznych obsługujących te transakcje, powodują, że wciąż w wielu miejscach płacić kartą nie można. Dotyczy to szczególnie mniejszych ośrodków miejskich i wsi. Tamtejszym sklepom, ze względu właśnie na koszty obsługi transakcji, nie opłaca się instalować terminali.
Wysokie koszty obsługi transakcji są jednym z powodów wolnego rozwoju sieci akceptacji w Polsce. Aktualnie na milion mieszkańców naszego kraju przypada 6,6 tys. terminali akceptujących transakcje kartami. I choć wydaje się, że rynek rozwija się bardzo szybko, bo w 2000 roku na milion Polaków przypadało mniej niż 3 tys. terminali, to i tak jesteśmy w ogonie Europy. Na dowód tego wystarczy przytoczyć statystyki z innych krajów. W Grecji w 2009 r. na milion mieszkańców działało ponad 45 tys. urządzeń, a w Hiszpanii 30,3 tys. Nawet kraje mniej rozwinięte niż stara Unia zdecydowanie nas wyprzedzają. Słowenia w 2009 r. mogła pochwalić się liczbą 18 tys. terminali na milion mieszkańców, a nasz najbliższy sąsiad – Litwa – 11,6 tys. urządzeń akceptujących płatności kartą na milion mieszkańców. Widać, że do nadgonienia mamy duży dystans.
Zacofanie w tym względzie ma zmniejszyć program rozwoju obrotu bezgotówkowego przygotowany przez Narodowy Bank Polski i banki komercyjne, a który obecnie ciągle jeszcze nie trafił pod obrady Rady Ministrów. Elementem tego planu ma być między innymi rozwój sieci akceptacji. W plan ten wpisuje się pomysł organizacji Visa i banków wydających karty przez nią sygnowane, które utworzyły fundusz (o wartości 200 mln zł), z którego dotują rozwój sieci akceptacji. Za te pieniądze agenci rozliczeniowi mają instalować terminale w placówkach, w których nigdy wcześniej kartą nie można było płacić. Chodzi głównie o wspomniane wcześniej mniejsze miasta i wsie. Niestety dotacje te nie przekładają się na obniżenie interchange fee, a jedynie na unowocześnienie bazy terminali.
Tymczasem Polacy pokochali karty, płacą nimi coraz częściej i wydają za ich pośrednictwem coraz więcej pieniędzy. O ile w 1998 roku dokonaliśmy 65 mln transakcji kartowych, w ubiegłym roku było to już ponad 1,5 mld transakcji. W tym czasie ich wartość wzrosła z 11,6 mld zł do ponad 353 mld zł. Wydawać się więc powinno czymś naturalnym, że w miarę zwiększenia liczby transakcji oraz obrotów prowizje powinny się obniżać. Tak się jednak nie dzieje, a opłata interchange fee utrzymuje się na wysokim poziomie od lat. W dodatku jeszcze wzrośnie. Od początku tego roku MasterCard nałożył na agentów rozliczeniowych dodatkową opłatę, która w skali całego rynku może opiewać na 25 mln zł. Z tej kwoty MasterCard chce finansować tworzenie rozwiązań, które mają zwiększyć funkcjonalność kart i przyczynić się do zwiększenia liczby dokonywanych nimi transakcji. Agenci rozliczeniowi będą musieli przerzucić ją na swoich klientów.
Co by musiało się stać, aby została obniżona, i czy w ogóle jest na to szansa? Zdaniem Małgorzaty O’Shaughnessy, wiceprezes Visy Europe, tak.
– Można zakładać, że im więcej będzie terminali i im częściej Polacy będą korzystać z kart, tym większa szansa, że opłaty pobierane przez agentów od detalistów będą spadały – mówi przedstawicielka Visy Europe.
Podobne zdanie na ten temat ma Janusz Diemko, prezes First Data Polska, firmy, która jest agentem rozliczeniowym z marką POLCARD.
– Uczestnicy rynku wspólnie uznają, że opłaty powinny spadać wraz ze wzrostem obrotów. Tyle że trochę czasu jeszcze zajmie, zanim tak się stanie. Myślę, że potrzeba na to co najmniej trzech lat – mówił w rozmowie z „DGP” Janusz Diemko.
Na razie i liczba transakcji, i łączna ich wartość rosną niezwykle dynamicznie, a wciąż nie spadają. Mogłoby w tym pomóc implementowanie przez nasz kraj unijnej dyrektywy PSD, dotyczącej właśnie usług płatniczych. Polska powinna to zrobić już dawno, bo w 2009 roku. Tymczasem projekt ustawy o usługach płatniczych, który implementuje tę dyrektywę, został niedawno – bo w kwietniu – przyjęty przez rząd.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama