Dodał, że poważne wypadki, związane np. z wyciekiem metanu i innych substancji, zdarzają się raz na 1000 odwiertów. "Może to nie wydaje się dużo, ale w Pensylwanii jest sto tysięcy odwiertów, co daje sto poważnych i tysiąc mniejszych wypadków" - wyliczył Howarth. "Ale większym problemem niż wypadki są rutynowe czynności" - zaznaczył.
Chodzi o metodę tzw. szczelinowania hydraulicznego, stosowaną na szeroką skalę w USA, a której stosowania w UE chcą zakazać Zieloni. Polega ona na wpompowaniu pod ciśnieniem w głębokie odwierty dużej ilości wody z niewielką domieszką substancji chemicznych, by rozsadzić skałę łupkową i uwolnić gaz. Metoda ta jest zakazana we Francji, obiekcje wyrażają też Niemcy. Póki co, nie ma innej metody, a Polska może mieć największe złoża gazu łupkowego w Europie, co budzi nadzieje na energetyczną niezależność.
"Wtłacza się w odwiert dużą ilość wody z toksynami, dodatkowo płyn wyciąga ze skały radioaktywne substancje, toksyczne węglowodory i metale, a 20 do 30 procent wpompowanego płynu wraca z powrotem. Jeśli do jednego otworu wlewa się 20 milionów litrów wody, wypływa z powrotem cztery miliony z wieloma szkodliwymi substancjami Powstaje pytanie, co z tym zrobić" - tłumaczył Howarth. Jego zdaniem, nie ma odpowiedzi na to pytanie, bo nie ma jeszcze technologii "recyklingu" zanieczyszczonej wody.
Przytoczył dane z USA, z których wynika, że w 2010 r. odzyskane było tylko ok. 3 proc. wody wlewanej do odwiertów. "Jednej trzeciej wody w ogóle brakuje (w danych), nikt nie wie, co się z nią stało. Podejrzewamy, że została rozwieziona ciężarówkami i zrzucona wzdłuż dróg. Dwie trzecie jest przewożonych do miejskich oczyszczalni ścieków, czyli materiał ten pływa w rzekach i jeziorach, co powoduje wiele problemów. Pensylwania dopiero od czerwca zakazała tego procederu" - podkreślił.
Zauważył, że na ryzyko zanieczyszczenia wody pitnej narażeni są mieszkańcy obszarów wiejskich, czerpiący wodę ze studni. "Zaobserwowaliśmy, że jeśli ktoś mieszka w odległości jednego kilometra od odwiertu, jest bardzo dużo prawdopodobieństwo (75 proc.), że woda pitna będzie zanieczyszczona do takiego stopnia, w którym staje się niebezpieczna" - powiedział profesor. Dodał, że dochodzi do tego ryzyko wynikające z konieczności budowy infrastruktury transportującej gaz.
Jego zdaniem, wbrew powszechnej opinii, gaz łupkowy nie może być - dla krajów takich jak Polska - pomostem między węglem a niskoemisyjnymi źródłami odnawialnymi. Powoduje bowiem - w jego ocenie - zwiększoną emisję metanu (główny składnik gazu ziemnego), który jest dużo bardziej szkodliwy dla klimatu niż CO2.
"Zaraz po szczelinowaniu odwiertu, w pierwszych dwóch tygodniach następuje wypływ zwrotny wtłaczanego płynu, wentylowany jest też w dużych ilościach gaz, by kontrolować ten wypływ i to jest największa różnica między gazem łupkowym i konwencjonalnym" - powiedział profesor. Dodał, że można ograniczyć wyciek, ale amerykańskie firmy tego nie robią, bo jest to bardzo kosztowne. Oszacował, że na drodze od odwiertu do konsumenta wyciek gazu konwencjonalnego wynosi od 1,5 do 6 proc. (głównie na skutek nieszczelnych gazociągów), a w przypadku gazu łupkowego jest to o 1,9 proc. więcej.
"Wydobywanie gazu ze skał łupkowych jest nowym zjawiskiem, pierwszy raz udało się to w Teksasie 15 lat temu, a na dużą skalę odbywa się zaledwie od 10 lat. Poza Teksasem gaz łupkowy wydobywany jest dopiero od trzech, czterech lat: w Pensylwanii, Colorado, a także na północnym wschodzie oraz na zachodzie USA i w zasadzie nigdzie poza Stanami" - powiedział Howarth, zalecając ostrożność w Europie.
Niedawno inny amerykański profesor Michael Griffin z Carnegie Mellon University powiedział w Brukseli, że wydobycie gazu łupkowego wymaga dodatkowych procesów związanych z kruszeniem skały, ale w skali przemysłowej ryzyko zanieczyszczenia wody jest bardzo małe i można je zminimalizować odpowiednimi przepisami. Inni eksperci z USA przyznają z kolei, że wydobycie gazu łupkowego powoduje większy wyciek metanu niż w przypadku gazu konwencjonalnego, jednak różnica jest niewielka. Polscy europosłowie uważają ekspertyzę, którego współautorem był Howarth, a którą we wtorek przedstawiła komisja ds. środowiska w PE - za stronniczą.
W kwietniu amerykańska Agencja ds. Energii (EIA) poinformowała, że Polska ma 5,3 bln m sześc. możliwego do eksploatacji gazu łupkowego, czyli najwięcej ze wszystkich państw europejskich, w których przeprowadzono badania (raport EIA dotyczył 32 krajów). Ta ilość gazu - podkreśliła Agencja - powinna zaspokoić zapotrzebowanie Polski na gaz przez najbliższe 300 lat.