Złoty jest słaby, bo rynki finansowe nie wierzą w zdolność polityków do wypracowania skutecznego planu ratowania strefy euro. To powoduje ucieczkę kapitału portfelowego z rynków wschodzących. W efekcie tylko w ciągu ostatniego kwartału złoty osłabił się o 13 proc. do euro i aż 22,5 proc. do dolara.
W kontekście spodziewanego spowolnienia gospodarczego w II połowie roku niski kurs złotego wydaje się korzystny. Zyskują polscy producenci, rentowność eksportu rośnie, a zagraniczne towary są wypierane z naszych półek. Tak uważa minister finansów Jacek Rostowski. – Rynki trochę nam pomagają. To osłabienie złotego ułatwia eksport, pozwoli utrzymać miejsca pracy w Polsce, jest naturalnym stabilizatorem – mówił niedawno.
Eksport nie musi skoczyć
Wydaje się, że to dobry moment na osłabienie waluty, bo eksport wyhamował. Jego wzrost zwolnił w lipcu do 5,5 proc. w skali roku, choć jeszcze w czerwcu dynamika była dwucyfrowa. Firmy wskazują na spadek nowych zamówień zagranicznych. Co gorsza, ekonomiści coraz częściej przewidują także spowolnienie popytu wewnętrznego.
Słaby złoty to miód na serca szefów takich firm, jak Paged czy Forte z borykającej się z wysokimi cenami drewna branży meblarskiej. Zadowolony jest też Fiat, który eksportuje 98 proc. produkcji, czy dostawcy podzespołów. – Słaby złoty częściowo rekompensuje nam poważny spadek cen miedzi – ocenia Jarosław Romanowski, dyrektor generalny KGHM ds. handlu i zabezpieczeń. Spółka sprzedaje surowiec w dolarach, ale koszty ponosi w złotych. Dzięki temu zarabia teraz krocie na srebrze, które jest bardzo drogie na światowych rynkach. Każde kilka groszy umocnienia się dolara wobec złotego to kilkadziesiąt milionów czystego zysku dla KGHM.
Zdaniem prezesa Centrum Klima Marka Perendyka firma może pobierać proporcjonalnie wyższe marże z tytułu sprzedaży za granicą, która sięga już 33 proc. przychodów ogółem. Słabsza waluta nie powoduje jednak nagłego zwiększenia eksportu, bo ograniczeniem są moce produkcyjne. – I tak nasz eksport rośnie o 30 – 40 proc. w skali roku – mówi prezes Perendyk.
Jednak, jego zdaniem, również umocnienie złotego nie byłoby problemem, bo towary firmy są tańsze o połowę od zachodnich rywali. Może więc bez obawy podnieść ceny. Eksport pozostanie opłacalny, nawet gdy euro będzie kosztować 3,6 zł.
W 2009 roku słaby złoty pobudził polski eksport i dzięki temu zanotowaliśmy 1,7 proc. wzrostu PKB, podczas gdy inne kraje zanurzyły się w recesji. Jednak tym razem możemy się rozczarować, bo wtedy programy stymulacyjne powodowały, że wzrósł popyt na nasze towary, np. samochody, czego nie widać obecnie.
Droższy import i urlopy
Wiele firm eksporterów wcale nie wpada w zachwyt. Atlasowi, potentatowi na rynku materiałów budowlanych, rośnie wprawdzie wartość aktywów zagranicznych i eksportu, jednak z drugiej firma kupuje surowce za granicą, co przekłada się na koszt wytwarzania produktów i może wpłynąć na ceny.
Jeszcze gorzej, gdy produkuje się za granicą, a sprzedaje w Polsce. Tak jest z firmami odzieżowymi i obuwniczymi, które masowo zlecają szycie w Chinach. Płacą lokalnym fabrykom w dolarach, a sprzedają w złotych. Teraz ich koszty gwałtownie rosną. Tylko niektóre rozpoczęły ekspansję zagraniczną jak LPP (marka Reserved) i część przychodów mają ze sklepów w krajach strefy euro, co równoważy straty związane z osłabieniem się złotego. Producenci odzieży tracą niejako podwójnie, bo drogie euro oznacza wyższe koszty najmu powierzchni lokali w centrach handlowych w Polsce. Rozliczają należności właśnie w euro.
Nie do śmiechu jest szefom PGNiG, które tylko 4 mld m sześc. gazu wydobywa z krajowych złóż, zaś importuje za dolary około 10 mld. Firmie skaczą koszty, a nie może sobie ich odbić w cenach, które musi akceptować Urząd Regulacji Energetyki.
Słaby złoty odbije się na klientach biur podróży. Zdaniem prezesa Sky Clubu z grupy Triada Macieja Truskolaskiego kurs euro w okolicach 5 zł oznacza skok cen wycieczek o 600 zł, spadek popytu i w efekcie zmniejszenie podaży ofert. – W obecnej sytuacji nie ma co zakładać, że rynek będzie rósł w przyszłym roku – mówi prezes Truskolaski. Jego zdaniem ucierpią zwłaszcza małe firmy turystyczne, które rzadziej ubezpieczają się od ryzyka wahań kursowych za pomocą instrumentów finansowych. Tymczasem w przypadku bardzo popularnych ofert z gwarancją ceny można ponieść duże straty.
W jednym eksporterzy i importerzy są zgodni. Najważniejsza jest nie tyle wysokość kursu złotego, ile jego stabilizacja. Dopiero to pozwala sensownie planować biznes.
Czy osłabienie złotego poprawi naszą konkurencyjność i doprowadzi do zwiększenia zagranicznych inwestycji w Polsce? Raczej nie, bo firmy biorą pod uwagę perspektywy na 10 – 15 lat, a takie wahania jak obecnie wliczają w koszt prowadzenia biznesu.
Cieszyć się mogą rolnicy. Spadek kursu złotego to więcej pieniędzy z Unii, które państwo może przekazać polskim firmom i rolnikom w ramach dotacji. Więcej środków może pójść też na rozbudowę infrastruktury. Na dopłaty bezpośrednie Unia przeznaczyła w tym roku 3,3 mld zł. Kwota ta jest przeliczana na złote 30 września. Dzięki osłabieniu naszej waluty do rolników w tym roku trafi około 2 mld zł więcej, czyli rekordowe 14,5 mld.
Państwo zyskuje i ryzykuje
Słaby złoty to silny impuls inflacyjny, bo drożeją paliwa, których ceny wpływają na wysokość inflacji (ich udział w koszyku to około 9 proc). Oddziałują też na ceny żywności, których wpływ na inflację jest znacznie większy. To od kursu euro w pierwszy roboczy dzień października zależy wysokość przyszłorocznej akcyzy na olej napędowy.
Tracą firmy, które kredytują się w walutach obcych, jak Orlen czy Lotos. Wzrost kursu dolara czy euro powoduje konieczność przeszacowania wartości tych kredytów, co wpłynie na wyniki finansowe. Rosną także koszty osób spłacających kredyty w walutach obcych. Wyższa inflacja nakręcana przez niski kurs złotego to także droższe kredyty w naszej walucie, bo Rada Polityki Pieniężnej będzie raczej podnosić stopy, niż obniżać. W sytuacji zwiększenia kosztów obsługi długu gospodarstw domowych zwykle spada konsumpcja krajowa, która jest motorem naszej gospodarki.
Zawirowania na rynku walutowym mogą mieć bardzo groźny skutek dla finansów publicznych. Zadłużenie tego sektora wynosi około 800 mld zł, z czego jedna czwarta przypada na waluty obce. Słabszy złoty to automatyczny wzrost zagranicznej części długu. Problem w tym, że łącznie zadłużenie wynosi już 53 proc. PKB. Jeżeli wzrośnie o 2 pkt proc. do końca roku i osiągnie tzw. próg ostrożnościowy, rząd będzie zmuszony do zrównoważenia budżetu, co oznaczałoby potężne cięcia wydatków. Według analityków przebicie progu jest możliwe już przy poziomie 4,60 – 4,90 zł za euro. Jeśli sytuacja na rynkach finansowych się nie poprawi, bardzo prawdopodobna jest próba sił banku centralnego ze spekulantami.
Jeśli pojawi się zagrożenie kryzysem we Włoszech i w Hiszpanii, ze złotym może być źle
podinsp. Leszek Jankowski, radca Zespołu Profilaktyki i Analiz Biura Ruchu Drogowego Komendy Głównej Policji
Czy osłabienie złotego jest dla nas korzystne?
Nie powinniśmy się z tego zbytnio cieszyć. Każdy kraj zabiega o to, by jego waluta była silna. To oznacza większą siłę gospodarstw domowych, niższy jest też koszt importu. Z drugiej strony przedsiębiorstwa w Polsce jako całość są eksporterami netto. Tani złoty może więc pomóc gospodarce jak na początku 2009 roku. Jednak na krótko. Gdyby niski kurs utrzymał się dłużej, ucierpi konsumpcja gospodarstw domowych, wzrośnie inflacja. Ale najważniejsze jest to, że taka dewaluacja demoralizuje przedsiębiorstwa, które nie są poddane odpowiedniej presji konkurencyjnej, nie są zmuszane do większej efektywności i innowacyjności. Pamiętam dyskusję sprzed lat w W. Brytanii, która obok Włoch czy Hiszpanii dewaluowała swoją walutę, by uzyskać konkurencyjność. Tymczasem Niemcy robili inaczej, systematycznie umacniając markę.
Czy złoty długo pozostanie tak słaby?
Przez 4 – 6 miesięcy będziemy mieć okres dużej niepewności i kurs euro oscylujący między 4 a 4,5 zł. Jeszcze gorzej może być, gdy pojawi się zagrożenie kryzysem we Włoszech czy Hiszpanii. Złoty powinien się umocnić, dopiero gdy dojdzie do długotrwałego porozumienia antykryzysowego w Europie, a nie tylko zgody na kolejną transzę dla Grecji. Rynki czekają przede wszystkim na zwiększenie funduszu stabilizacyjnego o jakieś 2 bln euro i zgodę, by mógł kupować papiery wartościowe zagrożonych krajów.
To jaki powinien być docelowy kurs?
Kurs równowagi znajduje się w okolicach 3,8 zł za euro. To taki poziom, przy którym nie ma problemu z deficytem obrotów bieżących. W optymistycznym scenariuszu możliwy jest nawet taki, jaki mieliśmy 3 – 4 lata temu, czyli 3,3 – 3,4 zł za euro.
Wtedy narzekaliby eksporterzy.
Bez przesady. W Polsce sektor eksportowy to głównie duże przedsiębiorstwa z kapitałem zagranicznym. Dobrze sobie dają radę z silnym złotym, co udowodniły w 2007 roku, gdy złoty umacniał się, a eksport rósł. Najważniejsza jest poprawa koniunktury u naszych głównych odbiorców w Unii.