Konflikt między amerykańską komisją nadzoru giełdowego (SEC) a agencjami ratingowymi tlił się od miesięcy. Jednak dopiero po degradacji USA przez Standard & Poor’s SEC zażądała ujawnienia metodologii i procedur postępowania w przypadku pomyłek. Nadzór proponuje, by wpadki agencji były jawne.
Konflikt między amerykańską komisją nadzoru giełdowego (SEC) a agencjami ratingowymi tlił się od miesięcy. Jednak dopiero po degradacji USA przez Standard & Poor’s SEC zażądała ujawnienia metodologii i procedur postępowania w przypadku pomyłek. Nadzór proponuje, by wpadki agencji były jawne.
Pretekstem stała się nie tyle sama decyzja S&P, ile wyliczenia, które za nią stały. Biały Dom utrzymuje, że agencja pomyliła się w swoich kalkulacjach o – bagatela – 2 bln dol. O taką kwotę zawyżono wydatki uznaniowe administracji. – Powstają w ten sposób fundamentalne pytania o wiarygodność i spójność działań agencji – mówił John Bellows z Departamentu Skarbu.
8 sierpnia do akcji weszła SEC, wystosowując list do S&P z żądaniem bardziej klarownej polityki na wypadek błędów oraz ujawnienia metodologii pracy. Agencja najpierw nie przyznawała się do pomyłki, a następnie ją zbagatelizowała, twierdząc, że nie wpływa ona na ogólną ocenę sytuacji. SEC ma jednak instrumenty, by wymóc na agencjach zmiany. Komisja może cofnąć rejestrację agencji w sytuacji, gdy dojdzie do przecieku informacji o planowanej degradacji któregoś z podmiotów, na co ponoć istnieją dowody.
To nie pierwsze wotum nieufności wystosowane przez amerykańskiego regulatora. W czerwcu prasa pisała, że SEC rozważa wniesienie pozwu o odszkodowanie za wpływ agencji na krach na rynku nieruchomości, który poprzedził ostatni kryzys. Miesiąc wcześniej szefowa komisji Mary Schapiro proponowała też zaostrzenie kontroli nad agencjami i wprowadzenie wymogu regularnych testów kompetencyjnych ich pracowników.
– Oni nie mają polityki poprawiania błędów, mają politykę negowania ich – mówiła Reutersowi Barbara Roper z Federacji Konsumentów Ameryki. I przypomniała inne pomyłki agencji ratingowych. Moody’s jeszcze cztery dni przed spektakularnym bankructwem Enronu zachęcała do kupna jego akcji. Także Lehman Brothers, którego upadek w 2008 r. zapoczątkował światowy kryzys, do końca cieszył się wyceną A.
Żadna z agencji wielkiej trójki (S&P, Moody’s i Fitch) nie przewidziała pęknięcia bańki dotcomów, kryzysu w Azji czy problemów z zadłużeniem w strefie euro. Ostatnio z przesadnego optymizmu agencje przeszły jednak na przeciwną pozycję. Ich decyzje o degradacji USA, Portugalii czy Grecji są często uznawane za pochopne. Portugalczycy mówili nawet o „ekonomicznym terroryzmie” i prowokowaniu spekulacji.
– Agencjom przydałaby się większa konkurencja. Wszystkie trzy mają siedziby na Manhattanie, a do tego branża jest pełna wynikających z przeszłości wzajemnych powiązań. Rozwiązaniem byłoby stworzenie jednolitych zasad działania podobnych instytucji – mówi „DGP” Steen Jakobsen, główny ekonomista duńskiego Saxo Banku.
Do tej pory jednak agencje nie miały szczególnej motywacji do zmian. Trzy instytucje działają na zasadzie oligopolu. 4300 analityków Moody’s wycenia wiarygodność kredytową ponad 100 tys. podmiotów – państw, samorządów, koncernów. Na jednego eksperta przypada średnio 25 podmiotów do wyceny.
Uwagi do działania wielkiej trójki skłoniły Berlin do wysunięcia propozycji utworzenia własnej, europejskiej agencji ratingowej. Francuski miesięcznik „Capital” oszacował koszt jej założenia na 300 mln euro. Eksperci podkreślają jednak, że agencja wmontowana w system urzędów UE nie zyska wiarygodności, będąc podejrzewana o wycenianie wiarygodności na podstawie potrzeb politycznych.
– Utworzenie agencji sponsorowanej przez Komisję Europejską nie jest dobrym pomysłem. Branża charakteryzuje się gigantyczną barierą wejścia. Nowa agencja może zdobyć uznanie po wielu, wielu latach prowadzenia dobrej polityki – tłumaczy Steen Jakobsen.
Nie tylko wielka trójka
Świat wyceny wiarygodności kredytowej nie kończy się na Moody’s, S&P i Fitchu. Kilkadziesiąt mniejszych agencji nie może się jednak równać potędze wielkiej trójki.
Paradoksalnie swoją siłę trójka zawdzięcza Stanom Zjednoczonym. Aż do 2003 r. wymienione agencje były jedynymi, które dysponowały statusem NRSRO, czyli statystycznej organizacji ratingowej uznanej przez państwo. Dzięki temu opanowały one według różnych danych od 85 proc. do nawet 95 proc. rynku. Na ich marginesie funkcjonują inne agencje.
Jedną z nich jest chiński Dagong Guoji (znany na Zachodzie jako Dagong Global). Pekin, przejawiający coraz większe ambicje na arenie międzynarodowej, założył własną agencję ratingową w 1994 r. Specyfika ludowej republiki sprawia jednak, że trudno mówić o jej pełnej niezależności. Z tego względu jej dane nie są oficjalnie uznawane w USA czy Europie.
Dagong tradycyjnie niżej oceniał wiarygodność Waszyngtonu niż agencje mające siedziby w Nowym Jorku. Na dwa dni przed decyzją S&P Chińczycy obniżyli wycenę wiarygodności USA do poziomu A z perspektywą negatywną.
Od 2003 r. status NRSRO zdobyło za oceanem siedem mniejszych agencji. Wśród nich były trzy agencje spoza USA. Dwie japońskie – Nippon Kakuduke Kenkyuujo (poza Japonią znana jako JCR) i R&I – oraz kanadyjska Dominion Bond Rating Service. Pozostałe cztery zarejestrowano w Stanach, choć tylko dwie z nich mają siedzibę w Nowym Jorku. Warto zwrócić uwagę zwłaszcza na firmę Egan-Jones, która nawołuje do reformy systemu ratingowego. Agencja chciałaby, by tego typu instytucje były opłacane przez inwestorów, a nie przez emitentów obligacji.
mwp
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama