To nieprawda, że wielkie sieci przez swą ekspansywność zabijają rodzimy handel. Jeśli w sklepie za rogiem będą świeże warzywa i dobre pieczywo, klienci kupią je właśnie tam. A w dyskoncie – resztę.
Pojedynczy klient nie może kupić więcej niż (tu wpisz odpowiednią liczbę) kilogramów – takie napisy straszyły w hipermarketach parę miesięcy temu, podczas kryzysu cukrowego. Pojawiają się zresztą także kiedy indziej, podczas handlowych szczytów przed świętami. Wielkie sieci tłumaczą to na dwa sposoby. Tym, że olbrzymie ilości cukru kupują niektórzy klienci indywidualni i nie starcza dla innych, oraz tym, że taki towar na palety potrafią wykupywać drobni sklepikarze, którzy później u siebie sprzedają go ze sporym przebiciem.
Rzeczywistość się jednak zmienia i kto wie, czy to zjawisko nie zniknie. Otóż, jak zresztą informujemy w „DGP”, wielkie sieci handlowe realizują mocarstwowe plany rozwoju, przede wszystkim dotyczy to dyskontów. Sam niżej podpisany, mieszkający w podwarszawskiej miejscowości, ma w promieniu 10 minut jazdy samochodem jeden hipermarket, dwa sklepy nieco mniejszych rozmiarów, ale w ramach potężnych międzynarodowych sieci, oraz pięć dyskontów. Na dłuższą metę zresztą ta sytuacja jest nie do utrzymania. Wczoraj zajrzałem do jednego z tych pięciu dyskontów. Było pusto.
Ale pustawo jest również w małych, tradycyjnych sklepach, które szumnie można przypisać do sektora FMCG, a mówiąc bardziej po ludzku – takich, które zajmują się handlem towarami pierwszej potrzeby. Wydawałoby się, że w starciu z sieciami są one bez szans, gdyż przestały spełniać swoje podstawowe role. Po pierwsze, coraz mniej mogą liczyć na klientów, którym zabrakło w domach bułek czy soli i w pośpiechu szukają sklepu. Tym bliskim sklepem coraz częściej jest dyskont. Po drugie – małe sklepy mogły wygrywać atrakcyjnymi godzinami otwarcia. Tyle tylko, że sieciówki są otwarte również długo. W dodatku małe sklepy nie mają szans w wyścigu na najpoważniejszy dla klientów argument, jakim są ceny.
Czy zatem są skazane na wymarcie i możemy już zacząć opłakiwać mały rodzimy handel? Niekoniecznie. Pod warunkiem że ten biznes nie będzie już polegać na sprzedawaniu drożej cukru z hipermarketu. Przynajmniej nie wyłącznie na tym. Małe sklepy mogą wygrać na jakości i oryginalności oferty. Towary w dużych sieciach jakie są, takie są, lepsze, gorsze, ale najczęściej na kolana nie powalają. Tymczasem mitem jest, że ludzie kupując na przykład jedzenie, kierują się wyłącznie ceną. Ale jeżeli w małym sklepie proponuje się z grubsza ten sam towar co w hipermarkecie, szanse na przetrwanie tego pierwszego są naprawdę marne.
Duże sieci wbrew obiegowym opiniom robią dla konsumentów sporo dobrego, przede wszystkim w sposób niezwykle skuteczny powstrzymują wzrost cen. Małe sklepy mogą żyć z nimi w symbiozie, tylko muszą zauważyć, że ten biznes naprawdę błyskawicznie się zmienia. Chyba że ich funkcjonowanie zostanie podtrzymane w sposób sztuczny, na przykład przez pomysły rządzących na ograniczanie funkcjonowania dużych sieci. Wtedy stracimy wszyscy. Ale to już zupełnie inna historia.